Trwa ładowanie...
Ania z zielonego Smoka. "Powroty do domu zawsze wydawały mi się stratą czasu"
Źródło: Archiwum prywatne
06-04-2018 12:21

Ania z zielonego Smoka. "Powroty do domu zawsze wydawały mi się stratą czasu"

Gdy jest umówiona, to dzień wcześniej parkuje w miejscu spotkania. Gdy ma ochotę patrzeć na gwiazdy, to jedzie tam, gdzie nie widać świateł miasta, a gdy chce iść nago na spacer po górach, to się rozbiera i idzie. Anna Maria od roku mieszka w vanie i podróżuje po świecie. Żyje tak, jak wielu by chciało. Ale ona się nie boi.

Ilona Raczyńska: Mieszkasz w vanie. Przepraszam, w Smoku, bo tak dałaś mu na imię. Skąd decyzja o takiej przeprowadzce?

Anna Maria Biniecka: To nie była nagła decyzja. Ona ewoluowała we mnie. Od zawsze sypiałam poza domem, pytanie rodziców "kiedy wrócę" wywoływało we mnie ogromny opór. Uwielbiałam spontanicznie zostawać na noc u znajomych, pomieszkiwałam u moich chłopaków tygodniami. Od kiedy pamiętam słyszałam, że traktuję dom jak hotel. Nawet jak wynajmowałem drogie mieszkania w Sopocie, to więcej mnie nie było niż byłam. Wpadałam się przebrać lub przepakować. A szczoteczkę do zębów miałam zawsze w torebce. (śmiech) Gdy pracowałam jako kelnerka i menedżerka w restauracji i brałam urlop, to zawsze okazywał się za krótki, a prolongowanie powrotu jak się domyślasz bywało trudne lub niemożliwe.

Źródło: Anna Maria Biniecka

Dlatego zaczęłaś sypiać w samochodzie?

Gdy z małego różowego chinquecento (mówili o nim Landrynka) przesiadłam się do czarnej sportowej hondy, to zaczęłam w niej sypiać. Wyjeżdżałam na dwudniowe wolne z pracy pokonując masę kilometrów. Nie znoszę stania w korkach, powroty do domu zawsze wydawały mi się stratą czasu. Poza tym jestem spóźnialskim i nocnym stworzeniem - jak rozpoczęłam własną działalność, to wymyśliłam, że sposobem dla mnie byłoby budzenie się w miejscu zlecenia. No, ale auto osobowe (hatchback!) załadowane sprzętem fotograficznym było mocno niewygodne (Ania jest fotografem - przyp. red.). Zrobiłam nim kilka dalszych wycieczek - tam i z powrotem po Polsce. Byłam też w Szkocji, pojechałam do Rumunii na Rainbow Gathering (w lewych drzwiach "kuchnia", w prawych "łazienka", za fotelem pasażera wyściełane legowisko na wysokość kanapy i spanie na skos z nogami pod kierownicą). Parkowałam w dużych miastach po drodze, albo w malowniczych miejscach. I najbardziej przeszkadzało mi, że jestem rano widzialna. Skuteczne zasłonięcie wszystkich okien było prawie niemożliwe. W ten sposób bardzo naturalnie marzenie o kamperze zaczęło we mnie kiełkować, a po kilku latach stało się obsesją.

Źródło: Anna Maria Biniecka

Ale nie było cię stać?

No właśnie. Nie mając większych oszczędności, żyjąc zawsze z dnia na dzień, gdy tylko łapał mnie dół rolowałam ogłoszenia. Na początku myślałam o modnym kanciaku, czyli VW T3, ale szybko zafiksowałam się na mercedesa kaczkę. Długo nie znajdowałam odpowiedniego. Chyba po dwóch latach dopiero trafiłam na ogłoszenie idealnego 210D. Zadłużyłam się, pomogła mama, babcia, przyjaciel i w grudniu 2016 r. udało mi się pojechać pod Wrocław pociągiem i wrócić zielonym Smokiem. Imię wykluło się samoistnie od razu, gdy go zobaczyłam. Podczas następnych trzech miesięcy zdarzył się kolejny cud - udało mi się odświeżyć i wynająć kawalerkę. Całe moje życie spakowałam do piwnicy, a resztę - i tak za dużo, mój minimalizm to pic na wodę (śmiech) - do Smoka i pod koniec marca 2017 r. prawdziwie w nim zamieszkałam. Potrzebowałam wtedy wywiązać się z obietnic złożonych przyjaciołom poznanym w obozie w Calais i pierwsze miesiące w Smoku spędziłam w Anglii. Latem wróciłam do Polski i to chyba było najbardziej ekscytujące! Mieszkać w kamperze na swoim terenie! Brak łazienki (prysznic wciąż czeka na remont) rozwiązywałam wizytami na basenach lub po prostu kąpiąc się w naszym niezbyt słonym morzu. Najwspanialszym okresem był pobyt w Bieszczadach. Bieganie po górach, 35 st. C i zimne rzeki. Raj!

Czyli teraz Smok to twój prawdziwy dom?

Tak, ale często też go porzucam. Biorę namiot lub hamak i idę do lasu, albo na plażę spać "na dziko". Niedługo ruszę na objazd stopem po Andaluzji. Zamieszkanie w Smoku i bezterminowy wyjazd tak daleko to było wyjście poza strefę komfortu, ale domek na kółkach to też wygoda, która może rozleniwiać. Potrzebuję się sprawdzać w przetrwaniu w trudnych warunkach, w survivalu, jedzeniu dzikich roślin, wytrzymałości fizycznej. Ha!

d2ojw5f

To na zawsze, czy dałaś sobie jakiś czas, a potem wracasz do zwykłego mieszkania?

Nie mam pojęcia czy na zawsze. Właśnie mija rok i czuję, że dopiero zaczynam, rozkręcam się. Udało mi się uciec od polskiej zimy. Finansowo i czasowo było to karkołomne, ale jestem od stycznia w Andaluzji. Dopiero teraz wprowadzam we wnętrzu zmiany, np. pozbyłam się dużych dech, które stanowiły trudno składalne łóżko. Śpię teraz na macie na podłodze i mam bezcenną przestrzeń - moja pseudo joga, praca na komputerze, zapraszanie gości są teraz możliwe w dużo wygodniejszej formie. Jeśli szczęście będzie mi dopisywać, jak do tej pory, organizm lub Smok nie zaskoczą awarią, to to jest mój sposób na życie na wiele lat. Nie wyobrażam sobie póki co, by osiąść gdzieś na stałe. Maroko, Islandia, Bałkany, Iran czekają.

Źródło: archiwum prywatne/Anna Maria Biniecka

A skąd kasa na te podróże?

No właśnie. Jedyną barierą teraz jest tylko kwestia tankowania. Kilka dni temu zrealizowałam pomysł na mikro studio fotograficzne na tyłach Smoka. Czarne tło, naturalne światło, blenda, klasyczne portrety i moja ukochana mała drukareczka - może uda mi się w ten sposób coś zarobić. Zaczęłam też popełniać bardziej dekoracyjne fotografie roślin - powstaną z tego pocztówki. Zobaczymy! Najpiękniejsze jest to, że potwierdziło się, że np. jedzenie nie jest żadnym problemem. Będąc teraz w Hiszpanii egzystuję na zasadach wymiany. Z ludźmi, z którymi już mocno zdążyłam się zakolegować mam układ. Oni płacą za warzywa kupione na rynku, ja gotuję i zmywam. (śmiech) Nie dość, że nie jestem głodna, że integruję ze sobą ludzi, to jeszcze przemycam weganizm, albo próbę życia z generowaniem mniejszej ilości plastiku. Bo staram się zaszczepiać w ludziach segregację odpadów.

Czyli z jednej strony kochasz ludzi, ale z drugiej, gdy tylko możesz, to od nich uciekasz?

Nie jestem teraz w związku, a nawet jak bywam, to uwielbiam wyjeżdżać sama, chodzić po górach w ciszy, działać według własnego nieskrępowanego rytmu. Myślę, że trochę zdziczałam. (śmiech) Nie wiem, czy potrafiłabym być z kimś w podróży 24/7, dzielić tak małą przestrzeń, chodzić na kompromisy. Sama sobie bezczelnie dozuję ludzi. Bywa, że zostaję u kogoś lub niedaleko jakiejś komuny dłuższy czas, ale potem potrzeba ciszy i samotności jest zbyt duża i uciekam. Mam też słabsze okresy. Parę lat temu zaliczyłam długi depresyjny stan, którego reminiscencje dają o sobie jeszcze znać. Bycie w najcudowniejszym miejscu na świecie tego nie zmieni, bo zawsze wyjeżdżamy zabierając ze sobą swoją głowę, a moja potrafi mi zrobić dużo krzywdy. Zamykam się wtedy w Smoku i używam narzędzi, które posiadłam podczas terapii. Nie wyobrażam sobie być wtedy rozpraszana przez kogoś. Wtedy najmocniej potrzebuję, by krople deszczu, ptaki i inne odgłosy natury nie były zagłuszane.

Czyli co, tak naprawdę daje ci mieszkanie w Smoku?

Wolność.

d2ojw5f

A oszczędności?

Bardzo bym chciała rzetelnie odpowiedzieć, ile wydaję, ale nie potrafię. Wiem, że od stycznia do teraz nalałam do pełna raz. Kilka razy jadłam na mieście, poza tym nie wydaję w ogóle pieniędzy. Próbowałam skipingu (freeganizm), ale duże sklepy zamykają kontenery na kłódki, czego kompletnie nie rozumiem. Wyrzucana jest przecież ogromna ilość dobrego jedzenia! Nie kupuję nowych ubrań (wymianki to jest to!), mam te same buty od lat. Jestem w jednej okolicy od trzech miesięcy. Rachunek za telefon i czynsz na Ukryte Miejsce (moje studio/magazyn/miejsce spotkań w Sopocie) pokrywa to, co dostaję za wynajem mieszkania. Dostaję też od babci kieszonkowe. A nowy akumulator... dostałam w prezencie! Niedługo lecę do Polski na dwa tygodnie, a tam czekają na mnie cztery rodzinne sesje - może wystarczy na przemieszczenie się do Maroka. Bardzo bym chciała uzbierać na odnowienie/ polakierowanie Smoka, ale kwota jest powalająca. Zżera go trochę rdza niestety.

A jak jesteś w Polsce, to zawsze parkujesz w jednym miejscu czy tam, gdzie masz być następnego dnia rano?

Jak jestem umówiona, to parkuję w nocy w tym miejscu, w którym mam mieć spotkanie - nie ma korków, są miejsca i się nie spóźniam. A jak mam wolne, to parkuję tam gdzie jest ładnie. Poza tym jeszcze nigdy nie płaciłam za parking (no może raz w Krakowie ze względu na pracę). Ale nawet teraz nie zdarzyło mi się korzystać z kempigów. I w sumie tak sobie myślę, że dzięki Smokowi oszczędzam na taksówkach i tak naprawdę także na paliwie. Jak idę na imprezę, to parkuję dom tuż pod nią. Jak mam zlecenia, to ustawiam je tak, by jak najmniej jeździć. (śmiech)

Na pokładzie Smoka odwiedziłaś już wiele miejsc. Z których najchętniej byś wcale nie wyjeżdżała?

Póki co mam trzy. Jedno w Bieszczadach nad Wetliną. Drugie w Andaluzji - niezwykle urokliwe białe, tradycyjne miasteczko na wzgórzu Casares i położone nieopodal rzymskie łaźnie - Baños de la Hedionda. Najlepsze spa w moim życiu, siarkowodorowa rzeka o magicznym kolorze, ściana z drogocenną glinką, słońce, no i roślinność, której bogactwo mnie tutaj powala. Dziko rosną cytrusy, aloes, rozmaryn i wile wiele innych. Trzecim jest klifowe wybrzeże pod Kadyksem, ale pewnie Portugalia sprawi, że zmienię zdanie. (śmiech) Polecam smażone wodorosty zaraz po odpływie!

O twoich podróżach można dowiedzieć się wiele z Facebooka i Instargama. Osobiście – jestem fanką. Szczegółowo opisujesz, kogo spotkałaś, co jadłaś. Masz potrzebę dzielenia się tym z innymi?

Nawet będąc daleko od ludzi, wiem, że mam możliwość gdzieś upuścić radość z przeżywania niesamowitych rzeczy, pokazać piękno, którego czasem jest tyle, że ryczę jak dziecko. Nie jestem wielkim podróżnikiem, nigdy nie byłam poza Europą, nie potrafię profesjonalnie prowadzić profili na Facebooku czy Instagramie, ale potrzeba podzielenia się jest zbyt duża. No i moja samotność, mając świadomość istnienia tej wirtualnej platformy, ma inny smak. Dostaję czasem onieśmielające wiadomości na temat tego, ile moja radość i zachwyt dają innym, którzy marzą o wolności, ale zdrowie, czy sytuacja życiowa nie pozwala im na wyrwanie się. Jest jeszcze jeden aspekt. Ta grupa ludzi, którzy mnie obserwują, dopingują, wspierają, daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

d2ojw5f

A niebezpiecznie też bywa?

Jedynym miejscem, w którym się stresowałam była Słowacja. Romskie dzieciaki bawiły się w przestraszenie mnie bujając Smoka i waląc w jego ściany, a jak ruszyłam to inna ekipa mnie śledziła do granic Słowackiego Raju. W Bieszczadach stanęłam daleko od osad, ale w nocy słyszałam pijanych lokalsów. Na szczęście nie zainteresowali się Smokiem - z zewnątrz nie widać światła, a szelestu książki nie słychać. (śmiech) Staram się nie pokazywać, że jestem sama w terenie, którego nie jestem pewna, nie zawalać siedzenia kierowcy, by móc ruszyć w każdej chwili. W centrum Rondy odsypiałam w ciągu dnia i "przywitałam" się z typem, który sprawdzał mi klamki. Poza tymi sytuacjami nic więcej się nie wydarzyło. Tutaj na południu spotykam dużo ludzi żyjących w ten sposób. Jeden Holender był okradziony 2 razy w ciągu 40 lat. Powiedział, że zyskał w tym czasie nieporównywalnie więcej niż stracił.

Czyli zdecydowanie częściej możesz liczyć na życzliwość ludzką?

Oj tak. Czasem w zaskakujących momentach. Miałam kiedyś sytuację przymusowego nocowania w Smoku na niemieckiej autostradzie. Wstawiłam posta na Facebooku, że chyba konieczna będzie laweta (wskaźnik poziomu paliwa zaszwankował i zapowietrzyłam przewody). Niczego nie oczekiwałam, a po chwili ludzie, z którymi od dawna nie miałam kontaktu zaczęli pytać mnie o numer konta i w ten sposób wydostali mnie z tarapatów.

A zdarzają się też tacy, którzy komentują w sieci, że nie podoba im się to, jak żyjesz?

Spotykam się z opinią, że żyję na pokaz, że nie mam nic do ukrycia. I to jest bardzo ciekawe, bo to, co pokazuję, czym się dzielę jest tylko częścią tego, co przeżywam, co się u mnie wydarza. Łatwo się uzależnić, łatwo przedawkować media społecznościowe, uzależnić się od polubień, ale mam chyba dobrze działający system zachowawczy w tym względzie - potrafię się wymiksować i zaszyć w lesie na długo.

Na swoich profilach w mediach społecznościowych nie piszesz tylko o tym, jak dobrze ci się spało w lesie czy miło chodziło nago po górach. Często wyrażasz mocne opinie na różne tematy, np. niejedzenia mięsa, traktowania zwierząt czy uchodźców. Jesteś fighterką?

Nie wiem, czy jestem fighterką. W mojej ocenie wciąż za mało działam, moja wiedza geopolityczna, czy historyczna też jest za mała. Jestem emocjonalna, robię to, co dyktuje mi serducho. Weganizm jest dla mnie oczywistym krokiem, jeżeli mamy wybór. Mieszkając prawie rok w obozie dla uchodźców zdarzały mi się rozmowy na ten temat, ale nie walczyłam w ludźmi, dla których codzienna egzystencja była problemem. Ale jak w centrum miasta miałam do dyspozycji mieszkanko, w którym odzyskiwało siły czasem i kilkanaście osób, gdzie wspólnie gotowaliśmy i jedliśmy, to oczywiście na moim terytorium nie było mowy o mięsie, czy mleku. Zarażanie tym sposobem myślenia i czucia daje mi ogromną radość i satysfakcję. Bo to nie jest dieta. Można jeść wegańsko bardzo niezdrowo. To jest aktywizm, empatia, widzenie szerzej. To jest niezgoda na niesprawiedliwość. I wiem, że jak ktoś raz spojrzy w ten sposób, to nie ma już opcji kroku w tył. Moi bliscy nie muszą stawać się ortodoksami. Dumą napawać mnie będzie jak ograniczą, jak zaczną czytać etykiety, jak zaczną zastanawiać się, co skąd pochodzi i jakie miało życie zwierzę zanim trafiło na talerz oraz jak gigantyczny wpływ ma przemysł na klimat i planetę.

d2ojw5f

Wielu już tak nawróciłaś?

Dostaję mnóstwo zdjęć teraz od niektórych z nich, którzy w komfortowych warunkach przyrządzają sobie stek z seitanu (substytut mięsa - przyp. red.), albo dodają mleko migdałowe do kawy. To mnie cieszy, ale mam świadomość, że świat jest straszny. Jedyne, co można zrobić, to nie przykładać ręki do zła. A chwalenie się tym nieprzykładaniem powoduje, że ktoś gdzieś się zastanowi nad swoim obiadem. Jeżeli są ludzie, którzy mnie lubią lub podziwiają, a ja napiszę, że nigdy nie pójdę do cyrku, do delfinarium, że nie wsiądę na słonia, że unikam oleju palmowego, to może te osoby poczytają, poczują i też nie pójdą.

Źródło: archiwum prywatne/Anna Maria Biniecka

I może zaczną szanować uchodźców, tak jak ty?

Co do uchodźców czy migrantów, to wyniosłam z mojego pobytu w Calais dwie banalne lekcje. Po pierwsze wszędzie są dobrzy i źli ludzie. Chęć mieszkania gdzie indziej, decyzja ucieczki nie definiuje człowieka. A już na pewno nie mówi o tym ich wyznanie czy kolor skóry. A po drugie nie można postawić wspólnego mianownika do żadnych ludzi. Niezależnie od tego, kim są. Kiedy tam byłam liczebność sięgała około 8 tys. osób. Zajmowałam się wożeniem ludzi do szpitala. Noc w noc. Poznałam i spędziłam bardzo dużo czasu z może 200-300 osobami. Zaprzyjaźniłam się i mam kontakt do teraz z kilkunastoma. Nie ma dwóch takich samych historii, każdy miał inne traumy, inne powody. I tyle. Wszyscy jesteśmy ludźmi wplątanymi w machinę systemów, wojen, kasy i polityki. Spotkałam chamów, bandytów, cwaniaków, przemytników, a z drugiej strony byłam świadkiem ogromnej przemocy ze strony policji, francuskich nazistów/rasistów, atakujących niepełnoletnich czy nieludzkiej agresji kierowców ciężarówek. Długo dochodziłam do siebie po tamtym roku. Nie mam odpowiedzi, nie wiem, jakie byłoby najlepsze rozwiązanie. Wiem tylko, że stawianie murów za tysiące funtów czy atakowanie gazem łzawiącym śpiących po krzakach rodzin z dziećmi nie jest drogą ku lepszemu.

Źródło: Anna Maria Biniecka

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią