MiastaPRL. Wysokie kary za unikanie szczepień i łamanie obostrzeń. Ta wyglądała epidemia w 1963 r.

PRL. Wysokie kary za unikanie szczepień i łamanie obostrzeń. Ta wyglądała epidemia w 1963 r.

Walka z chorobą nie po raz pierwszy budzi tyle emocji w naszym kraju. Podobna sytuacja miała miejsce ok. 60 lat temu, gdy we Wrocławiu ogłoszono epidemię ospy prawdziwej. Przedsięwzięte wówczas środki mogą wydawać się z dzisiejszego punktu widzenia znacznie bardziej radykalne.

Epidemia we Wrocławiu w 1963 roku
Epidemia we Wrocławiu w 1963 roku
Źródło zdjęć: © Archiwum Państwowe
Rafał Celle

19.01.2021 16:33

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Szczepienia to dziś temat wywołujący mnóstwo emocji. Te kontrowersje to także efekt towarzyszącej im iluzoryczności wyboru. Funkcjonowanie bez szczepienia chroniącego przed infekcją wirusem SARS-CoV-2 może być niedługo bardzo trudne. Ale walka z chorobą nie po raz pierwszy budzi tyle emocji. Podobna sytuacja miała też miejsce w Polsce ok. 60 lat temu, gdy we Wrocławiu ogłoszono epidemię ospy prawdziwej. Przedsięwzięte wówczas środki mogą wydawać się z dzisiejszego punktu widzenia znacznie bardziej radykalne.

Narracja decydentów w sprawie koronawirusa zmieniała się w ostatnim roku jak w kalejdoskopie. Zamieszanie w sprawie patogenu wywołującego chorobę COVID-19 pokazało też, jak mocno spolaryzowane jest społeczeństwo. W Polsce niemal każdy ma dziś własne zdanie na temat pandemii, która ma przejść niedługo do historii. Masowe szczepienia mają nam pomóc w nabyciu odporności populacyjnej i powrocie do normalności. Sęk w tym, że nie każdy chce się szczepić.

Wciąż mówi się o dobrowolności ruszającego programu, ale z drugiej strony wiele osób obawia się sytuacji takiej, jaka miała miejsce w Polsce w latach 60. ubiegłego wieku. W tamtym czasie jednym z głównych tematów, przewijających się w środkach masowego przekazu, była epidemia ospy prawdziwej. Wtedy też w walce z epidemią pomóc miały szczepienia. Ci, którzy próbowali uniknąć "ukłucia", musieli się liczyć z wieloma konsekwencjami.

Myślano, że to "zwykła" ospa

Rok 1963 został zapamiętany we Wrocławiu na długo. To właśnie tam rozpoczęła się wtedy epidemia ospy prawdziwej (znana też jako ospa czarna). Zaczęło się od ważnego funkcjonariusza ówczesnego aparatu bezpieczeństwa. Krótko po powrocie z Indii zaczął on obserwować u siebie dziwne objawy, z którymi zgłosił się do szpitala. Specjaliści stwierdzili, że wrócił z podróży z malarią. Ale wkrótce okazało się, że podczas pobytu w Azji został zainfekowany także wirusem ospy prawdziwej. To był dopiero początek epidemii, która wybuchła w Polsce. Mężczyzna w czasie pobytu w szpitalu zaraził jedną z pracownic placówki, a ta zaraziła swoją córkę, która okazała się potem pierwszą ofiarą śmiertelną epidemii.

Pierwsze zachorowania nie wzbudzały niepokoju – u pacjentów stwierdzano po prostu ospę wietrzną. Ale łańcuch zakażeń zaczął się dynamicznie rozwijać. Kluczem do rozwiązania zagadki rosnącej liczby zachorowań i zrozumienia, z jakim zagrożeniem przyszło się mierzyć, okazał się kilkuletni chłopiec, który dwukrotnie w krótkim czasie zachorował na ospę. Jeden z lokalnych specjalistów, po analizie kolejnych przypadków, odkrył wówczas, że miasto stanęło w obliczu epidemii choroby Variola vera. 17 lipca, nieco miesiąc od pojawienia się pierwszych zachorowań, które początkowo nie budziły żadnych podejrzeń, we Wrocławiu ogłoszono stan pogotowia przeciwepidemicznego.

Wyjątkowa sytuacja, wyjątkowe działania

Szybko stało się jasne, że konieczne będzie przedsięwzięcie wyjątkowych środków. Ospa prawdziwa może bowiem powodować śmiertelność na poziomie 30 proc., a w przebiegu najbardziej zjadliwych postaci choroby nawet 95 proc. Dlatego po ogłoszeniu epidemii Wrocław został odcięty od reszty kraju. Ale ospa i tak zaczęła się rozprzestrzeniać w innych rejonach Polski – zachorowania stwierdzono jeszcze w pięciu województwach.

Chorych i osoby podejrzane o kontakt z zainfekowanymi natychmiast izolowano od reszty społeczeństwa. Próba obejścia systemu albo złamanie zasad kwarantanny mogła skończyć się karą 15 lat więzienia. Ale "śmiałków", którzy próbowali uniknąć leczenia albo pobytu w izolatorium i w tym celu, np. pod osłoną nocy, usiłowali czmychnąć z miasta, i tak nie brakowało. Wielu z nich zostało potem skazanych.

Niemal natychmiast zapadła decyzja o zaszczepieniu wszystkich wrocławian. Na początku inicjatywa miała objąć tylko tych, którzy nie są zagrożeni powikłaniami. Ale bardzo szybko postanowiono objąć obowiązkowym szczepieniem nawet te osoby, u których występowały przeciwwskazania.

Ludzie starający się uniknąć szczepienia albo przyjezdni, którzy nie dysponowali dokumentem potwierdzającym szczepienie, musieli się w tamtym czasie liczyć z licznymi sankcjami. Względem najbardziej opornych przewidziano nie tylko kary finansowe (grzywna mogła wynieść 4500 zł, czyli czterokrotność średniego wynagrodzenia), ale nawet areszt w wymiarze 3 miesięcy.

Nawet dla tych wątpiących był to argument, z którym nie było warto polemizować, dlatego akcja szczepienia społeczeństwa – najpierw ludności Wrocławia i okolic, a potem także w innych częściach kraju – przebiegała bardzo szybko. Szacuje się, że tylko w pierwszych dniach zaszczepiono blisko 200 tys. osób. W trakcie całej akcji epidemicznej, w stworzonych na potrzeby programu punktach szczepień, nakłucia wykonano u ok. 8 mln ludzi. Ponad 2,5 mln z nich pochodziło z Wrocławia i funkcjonującego wtedy woj. wrocławskiego.

Krajobraz w czasie bitwy

Wiele wprowadzonych wówczas działań profilaktycznych, mających zapobiegać dalszym zachorowaniom, miało czasami znacznie bardziej stanowczy charakter, niż w przypadku pandemii COVID-19. Podobnie jak teraz, unikano kontaktów osobistych. Przed budynkami zaczęły się pojawiać specjalne maty, które nasączone były środkami dezynfekującymi. W urzędach i innych miejscach publicznych powszechne stały się miski wypełnione środkami do dezynfekcji. Bardzo restrykcyjnie podchodzono do kwestii izolacji chorych oraz poddanych kwarantannie. Staranną dezynfekcję przeprowadzano w domach, w których mieszkali zainfekowani bądź podejrzani o nosicielstwo. Izolatoria, do których zabierane były takie osoby, pilnowane były zaś przez milicjantów.

Całkowicie zmieniło się wówczas także podróżowanie. Zamknięte zostały przejścia graniczne z Czechosłowacją i NRD, leżące w granicach województwa wrocławskiego. Sam wjazd albo wyjazd z Wrocławia był bardzo trudny, a czasami niemożliwy. Do historii przeszły fotografie, na których widać tabliczki informujące o zakazie wjazdu do miasta przez osoby niezaszczepione przeciwko ospie. Przestrzeganiem tej reguły zajmowały się służby. Milicjanci kontrolowali świadectwa szczepień nie tylko wokół granic miasta, ale również w budynkach użyteczności publicznej. Brak świadectwa szczepienia był też podstawą do odmowy sprzedaży biletów na dworcach.

"Wrocław ogłoszono miastem zamkniętym. Na rogatkach ustawiono patrole milicyjne, które kontrolowały wjeżdżających i wyjeżdżających. W przypadku braku zaświadczeń ważnych szczepień ochronnych osoby takie zawracano" – opisywał sytuację Tomasz Gałwiaczek w artykule "Śmiertelne żniwo", który pojawił się na łamach biuletynu IPN "Pamięć.pl" (7/2012). "Kasom biletowym PKP, PKS, Orbisu i PLL LOT nakazano, by sprzedaż biletów odbywała się wyłącznie po okazaniu ważnego świadectwa wykonanych szczepień. Za uchylanie się od zarządzeń Prezydium Miejskiej Rady Narodowej groziły drakońskie grzywny, kolegium, a nawet więzienie (do piętnastu lat pozbawienia wolności włącznie). Obowiązkowo w każdym miejscu należało nosić przy sobie kartę ważnych szczepień ochronnych".

W czasie epidemii ospy prawdziwej w 1963 r. zakażonych zostało 99 osób. Nie przeżyło 7 osób. Same szczepienia przyczyniły się do śmierci 9 osób. Epidemia została odwołana 19 września, ok. dwa miesiące od momentu jej ogłoszenia. Zdaniem ekspertów, brak zdecydowanych działań mógłby doprowadzić w tamtym czasie do prawdziwej katastrofy.

Komentarze (58)