Już dalej na wschód nie pojedziesz. Tu jest koniec kraju
To miasto nie jest "po drodze". Trzeba tu przyjechać specjalnie. Ale warto. Chociażby, żeby zobaczyć miejsce, gdzie nikt się nie spieszy, nie popędza, a do tego ten śpiewny język...
Hrubieszów jest najdalej wysuniętym na wschód miastem Polski. Większość mieszkańców nie przywiązuje do tego wagi. Podkreślają jedynie, że dzięki temu o Hrubieszowie mówi się już w szkole podstawowej na lekcji geografii - nie tylko ze względu na położenie, ale również dlatego, że w okolicy są jedne z najżyźniejszych gleb w całej Europie.
Z Hrubieszowem związany jest także Bolesław Prus, Bolesław Leśmian, Stanisław Staszic, Wiktor Zin czy Abraham Stern, słynny wynalazca, prekursor polskiej cybernetyki. To miasto, które ma burzliwą, ponad 600-letnią historię i bogatą tradycję wielokulturową. Przez wiele lat – tuż obok siebie – stała tu chociażby synagoga, cerkiew i kościół katolicki.
Budzi nas czasami huk samolotów
Jak się mieszka w mieście, które od Ukrainy dzieli raptem kilka kilometrów w linii prostej?
- Jak zaczęła się wojna na Ukrainie, to rosyjskie bomby wybuchały kilkadziesiąt kilometrów od Hrubieszowa – przyznaje Krzysztof Chodak, mieszkaniec tego niespełna 18-tysięcznego miasta. - Baliśmy się. Każdy się bał, bo w końcu i niedaleko nas wybuchła – w Przewodowie. Do dzisiaj budzi nas czasami huk samolotów przelatujących nad miastem. Dzieje się tak, kiedy Rosjanie atakują Ukrainę. Wtedy startują nasze samoloty. Nie muszę już wtedy nawet zaglądać do internetu. Wiem, że to kolejny atak. Ale już się do tego przyzwyczailiśmy. O wojnie mówi się coraz rzadziej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szaleństwo w polskim mieście. Tłumy, kolejki i pełne parkingi
Z Hrubieszowa już wcześniej wyjechało wiele osób, zwłaszcza młodych. Na studia, za pracą. Nieliczni wrócili. Przez ostatnie dwadzieścia lat w mieście ubyło ok. pięciu tysięcy mieszkańców.
- Nie ma tu atrakcyjnej, dobrze płatnej pracy, przemysłu, większych perspektyw – przyznaje Marek Skowronek, który wiele lat temu stąd wyjechał. - To region typowo rolniczy, który ma też mnóstwo atutów. To przede wszystkim cisza, spokój i słynna wschodnia gościnność. To są moje rodzinne strony i za każdym razem jak tu przyjeżdżam, to nie mogę się nadziwić, że życie w Hrubieszowie toczy się zupełnie innym tempem niż gdzie indziej - tak wolno i spokojnie. Nikt się nie śpieszy, nie pogania. Wiele osób, kiedy mówię im, że stąd pochodzę, to zaraz podkreśla, że to już prawie Ukraina, drugi koniec Polski. Ale krajana zawsze rozpoznam. Po charakterystycznym akcencie i śpiewnej mowie, zwłaszcza u starszych osób.
Ukraińcy przyjeżdżają na zakupy
W pierwszych tygodniach po napaści Rosji na naszego wschodniego sąsiada, w Hrubieszowie roiło się od uchodźców. Zmęczonych, przerażonych i zdezorientowanych. Tu znaleźli schronienie, opiekę. Wielu mieszkańców przyjęło ich pod własny dach. Nakarmili, ubrali, zaopiekowali się. Większość z nich już dawno stąd wyjechała – głównie na zachód Polski, również do Lublina czy Warszawy. Wielu też wróciło do siebie, na Ukrainę.
Nieliczni zostali w Hrubieszowie na stałe. Codziennie jednak busy na ukraińskich numerach przywożą Ukraińców. Najczęściej pod duże, sieciowe sklepy. Tu się zaopatrują. Każdy ma aplikację poszczególnych sklepów. Każdy też wie, kiedy i jaka jest promocja. Wtedy towar sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Dużo Ukraińców kupuje towar dla siebie, ale także na handel.
- Do Hrubieszowa przyjeżdża się specjalnie – dodaje pan Krzysztof. - Nie jest to miasto, przez które się przejeżdża. Bo gdzie? Tuż obok jest Włodzimierz, Nowowołyńsk, Uściłóg. We Włodzimierzu byłem tylko raz – z rodzicami, jeszcze jako dziecko. Niby w PRL-u mówiło się dużo o przyjaźni polsko-radzieckiej, ale od kiedy pamiętam, to ta granica była tak strzeżona, jak dzisiaj między Koreami. Jak były jakieś święta państwowe, to przyjeżdżały tu jakieś delegacje, były akademie, spotkania, ale my to raczej tam nie jeździliśmy. Chyba że ktoś miał tam rodzinę, to wtedy można było jechać na zaproszenie, ale to też nie było takie proste. A dzisiaj to nawet nie wiem, jak można pojechać na Ukrainę. I tak się nie tam wybieram, bo to jednak strach. Można jak się to wszystko skończy.
Bliskość granicy i tocząca się wojna na Ukrainie spędza jednak niektórym mieszkańcom Hrubieszowa sen z powiek. Zwłaszcza starszym. 82-letni Jan Domański mieszka na osiedlu domków jednorodzinnych - niedaleko pobliskiej jednostki wojskowej.
- Stąd do granicy jest rzut beretem – mówi. - Od kiedy wybuchła wojna, to pełno u nas wojska. Pewnie, że strach. Gdyby coś się miało dziać, to Ruscy pierwsze co, to uderzą w jednostkę. Jak się nie bać? Tyle lat było spokoju, żyliśmy tu jak u pana Boga za piecem, a tu nagle się okazuje, że nie jest tak wesoło. A pamiętam, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu chodziły plotki, że tę jednostkę i koszary będą likwidować.
Mieszkamy tu jak na końcu świata
Pan Jan podkreśla, że kiedy wybuchła wojna, to jego starszy chciał go zabrać do siebie – do Warszawy. Dla jego bezpieczeństwa. Nie zgodził się.
- Tu się urodziłem i nie zamierzam nigdzie stąd wyjeżdżać – mówi. - Nigdzie mi nie będzie lepiej jak tutaj. Wie pan, jak czasami siądę sobie przed domem na ławeczce, to tak sobie myślę, że rzeczywiście z tego mojego Hrubieszowa to ciężko się gdzieś ruszyć. Wszędzie mamy daleko i praktycznie to mieszkamy tu jak na końcu świata. Na wschód granica, na południe podobnie, bo my w takim zakolu jesteśmy. Pozostaje tylko na zachód i północ. A wie pan, że ja pamiętam, jak kiedyś z Hrubieszowa był pociąg aż do Jeleniej Góry? To dopiero była wyprawa! Całą noc się jechało. A Hrubieszów, to, powiem szczerze, jest mały, nie ma tu fabryk, ale ma coś w sobie. Ja tam nie narzekam. Do kościoła nie mam daleko. Kiedyś to był kościół garnizonowy, za komuny trzymali w nim siano, był cały zrujnowany; jak były przysięgi wojskowe, to tam nawet wódkę pili. Dzisiaj odnowiony, tętni życiem. Nigdy bym się stąd nie wyprowadził, bo i gdzie mi będzie lepiej.
Miasto zmienia się nie do poznania
To miasto, które od naszej zachodniej granicy dzieli ok. 800 km, od kilku lat zmienia się nie do poznania. Ostatnio zbudowano tu m.in. obwodnicę, powstał też kryty basen, odnawiane są zabytkowe kamieniczki w centrum.
- Żyje się tu skromnie, bo z pracą nie jest różowo, ale jest tu przynajmniej spokój i cisza – podkreśla Krzysztof Chodak. - Znajomy prowadzi od lat agroturystykę nad Bugiem. Niedaleko stąd. I kiedyś spytał gości, dlaczego zdecydowali się akurat na te okolice. I usłyszał, że zjeździli Europę wzdłuż i wszerz, ale dopiero tu usłyszeli ciszę. Mówili też, że nigdzie nie spotkali się z taką gościnnością. Jak jeździli rowerami po okolicach, to co rusz ktoś ich zagadywał, wypytywał, skąd są i proponował coś do picia.
Wschodni "przyczółek" kraju może skusić niejednego nie tylko gościnnością i sielską atmosferą. Można tu również dość tanio kupić siedlisko czy mieszkanie i zamieszkać na stałe z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Im dalej od miasta – tym taniej. W wielu wsiach jest dużo opuszczonych domów do remontu z dużymi działkami, sadami, które są do kupienia za 150-200 tys. zł. Nie są drogie też mieszkania. Pięćdziesięciometrowe z balkonem w mieście można już nabyć za ok. 200 tys. zł. A że wszędzie daleko? Ale za to jakie czyste powietrze. I nie ma korków.