Górny Śląsk
Różnorodność tradycji związanej z Bożym Narodzeniem na Górnym Śląsku świadczy o jej dawności - wskazuje publicysta i znawca regionu Marek Szołtysek. Ma też swoje dwa filary - prezenty przynosi nie aniołek, a Dzieciątko, a jedną z głównych potraw są makówki. - To jest tradycja, która przyszła na Śląsk z Czech. Wzięła się od Jezulatka, czyli od cudownej figurki Dzieciątka na Malej Stranie w Pradze. To się strasznie rozpowszechniło, ten kult Dzieciątka, na całe Czechy i na Śląsk. Ale na Śląsku zostało, a w Czechach zaginęło - jeszcze może promil ludzi wie, o co chodzi z tym Dzieciątkiem - zaznaczył badacz. Niektóre śląskie tradycje wigilijne według Szołtyska sięgają kilkuset lat. Już bowiem w księgach z XII wieku pojawiają się wzmianki, że "jadano tam w wigilię narodzenia pańskiego" - bez szczegółów. Najprawdopodobniej jednak - zdaniem badacza - ówcześni zaczynali zupą z nasienia konopnego gotowaną z kaszą, która do dzisiaj nazywana jest konopiotką lub siemieniotką. Konopiotka, czyli wywar z tłuczonych
konopi, to ciągle jedna z najważniejszych świątecznych potraw w regionie. Mało kto zastępuje w regionie czymkolwiek makówki. Przed laty robiło się ich ogromne ilości i jadło aż do Trzech Króli. Dawniej były to słodkie bułki, krojone w drobne kawałki i mieszane z gotowanym makiem - na wodzie, by potrawa nie skisła, nie zepsuła się. - Teraz ludzie mają się lepiej i nie robią ich w wannach - nie muszą tego jeść przez dwa tygodnie, tylko przez dwa, trzy dni. W związku z czym pozwalają sobie zrobić to na mleku, które skiśnie, ale oni wcześniej to zjedzą - wyjaśnił badacz.