Trwa ładowanie...
15-12-2010 16:10

Wojciech Orliński: Ameryka nie istnieje

Wywiad z Wojciechem Orlińskim, znanym dziennikarzem Gazety Wyborczej, który przejechał Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz i napisał książkę o Ameryce - ziemi obiecanej popkultury.

Wojciech Orliński: Ameryka nie istniejeŹródło: wikipedia.org
d1ojjrj
d1ojjrj

Wywiad z Wojciechem Orlińskim, znanym dziennikarzem Gazety Wyborczej, który przejechał Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz i napisał książkę o Ameryce - ziemi obiecanej popkultury.

- Jaka jest Pana największa amerykańska nostalgia, czy to może Route 66?

Też, ale nie tylko! Ciągle gdzieś pędziłem, nigdy nie miałem czasu na zostanie w miejscach, które mi się spodobały. Gdy myślę o amerykańskiej nostalgii, myślę o tym wszystkim, co znikało we wstecznym lusterku samochodu: góry, pustynia, ocean, neony Las Vegas, meandry Missisipi, kaniony, plantacje bawełny... Chciałbym mieć kiedyś więcej czasu i pieniędzy i wrócić tam wszędzie jako turysta. A tak, to nostalgicznie sobie teraz myślę, że Ameryka nie istnieje, bo całą zakląłem w odbiciu lusterka.

- Przejechał Pan Stany Zjednoczone wzdłuż i wszerz tropem bohaterów kina, literatury, polityki i historii. I co legło w gruzach, jakie mity Pan obala?

Zmienił się obraz amerykańskiego południa. Zrozumiałem, dlaczego mimo rasistowskiej historii, kochają tę krainę także czarnoskórzy. Wytłumaczył mi to afroamerykański burmistrz miasteczka, w którym wydarzył się kiedyś lincz pokazany w filmie „Missisipi w ogniu” Alana Parkera. Burmistrz opowiedział mi historię swojej rodziny - to był prawdziwy amerykański sen, od kompletnej nędzy aż po wygranie wyborów. Wynikało z niej, że nędza doskwierała rodzinie bardziej od Ku-Klux-Klanu. To była bardzo pouczająca rozmowa.

- Czy każde z miejsc, które Pan odwiedził, okazało się inne, niż Pan sądził, niż sobie wyobrażał? I co w takim razie okazało się prawdziwe?

Bardzo prawdziwa jest z kolei Krzemowa Dolina - właśnie taka, jak sobie wyobrażałem. Pełna ciężko pracujących ludzi, którzy jednocześnie potrafią żyć na luzie. Wprawdzie ten luz jest czasem trochę na pokaz, ale moi rozmówcy wyjaśnili mi sens takiego udawania: bogactwo dzieli ludzi, a potęgą Krzemowej Doliny jest swobodny obieg informacji. Milioner stara się nie chwalić swoimi milionami, żeby nie blokować sobie możliwości pogadania z kimś, kto ma dobry pomysł, a milionerem dopiero kiedyś będzie. Największym strachem prezesa Google jest to, że jakiś jego pracownik nie przebije się ze swoim dobrym pomysłem przez sztywną hierarchiczną strukturę, więc odejdzie i założy firmę, która wykończy Google’a - dlatego taki prezes stara się żyć jak najbliżej swoich podwładnych: je na tej samej stołówce, wszyscy mówią do niego po imieniu. Tam firma urządzona jak typowa polska korporacja, z osobnymi toaletami dla zarządu, długo by nie pożyła.

d1ojjrj

- A co z mitem Dzikiego Zachodu, z kowbojami i whisky w saloonie? To pamiętam z "Bonanzy" z dzieciństwa. ;-)

Największe oszukaństwo Dzikiego Zachodu polega właśnie na tym, że kojarzymy go tylko z kowbojami. Tymczasem w sensie populacyjnym najwięcej tam było górników, także ze Śląska. Obie grupy żyły w antagonizmie, kowboje cenili sobie brak zasad a górnicy - odwrotnie. Stąd na przykład obojętność, z jakim w filmie „15:10 do Yumy” mieszkańcy miasteczka spoglądają na dramat głównych bohaterów: z ich punktu widzenia najlepiej by było, żeby „dobrzy” i „źli” kowboje się nawzajem wyrżnęli i dali im święty spokój. Tak naprawdę więc historia Dzikiego Zachodu to nie historia kowbojów, tylko górników, zrzeszonych w związki zawodowe i wojujących ze swoimi pracodawcami. Choć Dziki Zachód kojarzy nam się z Ronaldem Reaganem, tak naprawdę jego historia to historia lewicowych organizacji takich jak anarchosyndykalistyczny związek Industrial Workers of the World! Czyli: nie kowbojski indywidualizm tylko związkowy kolektywizm. Ale tego w westernach nie pokazywano.

- Francuski filozof Jean Baudrillard w książce „Ameryka” zakwestionował realność istnienia Ameryki. Jego zdaniem Amerykanie stworzyli Disneyland „po to, by ukrywać, że jest nim cały kraj, że cała Ameryka jest Disneylandem”. Pan ciągnie te rozważania, że "Ameryka nie istnieje". Proszę podać przykłady na "Disneylandyzację" Ameryki.

W centrum każdego Disneylandu, także tego pod Paryżem, jest tzw. Main Street USA, hołd dla wyidelizowanego obrazu kapitalizmu drobnych sklepikarzy z drobnego miasteczka. Ten kapitalizm jest już martwy. Można się zastanawiać, czy kiedykolwiek istniał? Ale Amerykanie bardzo chcą wierzyć w to, że ciągle jeszcze istnieje. Miraż disneyowskiej „Main Street” replikowany jest w różnych centrach handlowych na obrzeżach rzeczywistych małych miasteczek. Sklepy często ustawiane są tam wzdłuż alejki udającej Main Street. Ale nie należą do drobnych sklepikarzy tylko do gigantów takich jak Wal-Mart czy Starbucks. Identycznie jest w Disneylandzie, gdzie za szyldem małego sklepikarza skrywa się np. kawiarenka oferująca produkty marki Nestle.

- Pisze Pan o Ameryce "Tajne przez poufne" ;-) - Ameryce spisków, konspiracji, braku dowodu, bo wszystko tu jest bardzo tajne, taka Ameryka sekretów. W filmie braci Coenów to było śmieszne, ale jeśli tak naprawdę jest, to tam nie można czuć się bezpiecznie.

Ale czy gdziekolwiek można się czuć bezpiecznie? My też przecież mamy tajne służby, które ciągle poszerzają swoje uprawnienia, często prawem kaduka. Amerykanie mają znacznie bogatszą od nas tradycję krytykowania tego w swojej kulturze, ale może to tylko bierze się z tego, że czują się pod tym względem swobodniej od nas?

- Przedstawia Pan nietypowe szlaki i miejsca, takie jak „freeways” i „ghost towns” - wymarłe miasta. Proszę trochę opowiedzieć.

Drogi w Ameryce dzielą się generalnie na te biegnące obok dużych miast - zawsze zakorkowane i te biegnące przez totalne pustkowia - zawsze puste. W odróżnieniu od Europejczyków, Amerykanie nie przejmują się śmiercią miasta. Kiedy nagle miasto straci ekonomiczną rację bytu, na przykład z powodu wybudowania nowej autostrady albo bankructwa miejscowej kopalni, po prostu wszyscy się wynoszą gdzie indziej. Czasem, na przykład na pustynnych odcinkach dawnej Route 66, tworzy to oryginalną atrakcję turystyczną: niezamieszkane miasto, w którym domy powoli zarastają krzakami. Sama droga potrafi się stać niepotrzebna i wtedy odpowiednie władze na przykład zamykają most, żeby go nie trzeba było remontować - co tworzy ślepe odcinki powoli kruszejącego asfaltu. Można się tam poczuć jak w katastroficznym filmie since fiction (albo taki bardzo tanio tam nakręcić!).

d1ojjrj

- A najpiękniejszy krajobraz i najciekawszy realny człowiek spotkany w drodze?

Trasa mojej wycieczki nie pozwalała mi, niestety, jechać przez najpiękniejsze krajobrazy. Jadąc przez pustynię Mohave na przykład normalny turysta robi odbicie do Doliny Śmierci (Death Valley), ale ja skręciłem w stronę tzw. Strefy 51, tajnej bazy wojskowej, która jest Mekką ufologów przekonanych, że władze ukrywają tam latający talerz. Ogromne wrażenie zrobił na mnie górski odcinek dawnej Route 66, biegnący przez przełęcz Sitgreaves. Droga wije się tam serpentynami, odsłaniając piękne widoki a to na Kalifornię, a to na Arizonę (granica biegnie właśnie w tych górach).

Dla kierowcy jadącego z zachodu na wschód wzdłuż Route 66, Kansas jest stanem, w którym ostatecznie uświadamiamy sobie, że pogranicze i pustynia już są za nami i wjechaliśmy do świata ludzi cywilizowanych. Mój samochód nosił na sobie ślady tysięcy mil przejechanych czasem po drogach gruntowych, jakimi na przykład zwiedzałem wymarłe miasto Poland w stanie Arizona. Jeszcze, powiedzmy, w Teksasie ten pył mi nie przeszkadzał, bo w Teksasie wszystkie samochody tak wyglądają. Ale w Kansas zacząłem się głupio czuć z tym całym brudem.

Zjechałem do pierwszej przydrożnej myjni. Była teoretycznie samoobsługowa, ale właściciel wyszedł na moje spotkanie i pokazywał mi, jak mam naciskać wszystkie guziczki. Wyraźnie mu się nudziło, jakbym był jedynym gościem tego dnia. Pewnie zresztą byłem. Zdążył mi opowiedzieć całe swoje życie - jak pracował w San Francisco, właśnie w Krzemowej Dolinie, w której byłem dwa tygodnie wcześniej. Zrujnował go kryzys dot-comowy (czyli nie ten teraźniejszy tylko ten z 2001). Potem pochował żonę, a że był już osobą w swoich latach: postanowił przejść na emeryturę.

d1ojjrj

Dla Amerykanina emerytura wiąże się z przeprowadzką. On przeprowadził się właśnie do Kansas, a oszczędności zainwestował w malutką myjnię. Pieniądze z tego są niewielkie, ale jako samotny emeryt potrzeby też ma niewielkie. Te parędziesiąt dolarów, które zostawi tutaj kilku klientów dziennie, wystarcza mu na leniwe życie w małym miasteczku. A do tego ludzie, którzy się tu zatrzymują, zawsze mają ciekawe historie do opowiedzenia. On był zadowolony z wysłuchania opowieści dziennikarza z Polski piszącego książkę o nieistnieniu Ameryki - a ja z wysłuchania tego, jak skrajnie inaczej starość wygląda w USA niż w Polsce...

(Marbo)

| Dossier Wojciech Orliński (ur. W 1969 r. w Warszawie), znany i ceniony dziennikarz Gazety Wyborczej, pisarz i publicysta. Autor książki „Ameryka nie istnieje” wydanej przez Pascala. Jest to zarówno relacja podróżnika, który przemierzył setki kilometrów tego ogromnego kraju, dziennik spotkania z rzeczywistymi krajobrazami i realnymi ludźmi, jak i fascynujące rozważania o Ameryce reprodukowanej na ekranie telewizorów, w filmach, powieściach, komiksach, piosenkach i grach komputerowych. Autor przedstawia nietypowe szlaki i miejsca, takie jak „zagubione autostrady” i „ghost towns” – wymarłe miasta, w których m.in. dzieje się akcja znanych filmów („Autostopowicz” w Amboy, „Bagdad Cafe” w... Bagdadzie na pustyni Mojave). |
| --- |

d1ojjrj
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1ojjrj