Trwa ładowanie...

W wieku 30 lat przeszedł na wcześniejszą emeryturę i wyruszył w rejs dookoła świata

Ludzi, którzy powzięli odważną decyzję, porzucili pracę, dotychczasowe życie i zaczęli podróżować, jest wielu. Ale nie wszyscy są tak odważni jak Andy Stephens, który świat poznaje z pokładu łodzi.

W wieku 30 lat przeszedł na wcześniejszą emeryturę i wyruszył w rejs dookoła świataŹródło: Andy Stephens
du1vslu
du1vslu

Jego fascynująca i inspirująca podróż rozpoczęła się na początku 2016 r., a jej finału na razie nie widać. Pytany o to, dlaczego ruszył w trasę, odpowiada pół żartem, pół serio, że gdy pracował w straży przybrzeżnej, nie mógł patrzeć na dziesiątki łodzi, które zawsze stoją w tym samym miejscu i prawdopodobnie nigdy na dłużej nie opuszczają doku. Marnował się ich potencjał, dlatego on postąpił inaczej i swoim niewielkim statkiem wyruszył w długą podróż, której na razie nie wyobraża sobie kończyć. Zaznacza jednak, że jego przygoda nie jest w pełni spontaniczna - to świadoma droga. Zanim znalazł się w miejscu, w którym jest teraz, zrezygnował z pracy. Stało się to w 2013 r. Sam woli jednak mówić, że przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Trzeba podkreślić, że dużo wcześniejszą, bo Stephens ma dopiero 33 lata. Na odchodne dostał 27 tys. dol.

Po zakończeniu pracy wrócił do rodzinnego Seattle i poświęcił się studiom. Ale co ważne, spełnił też wtedy swoje wielkie marzenie i kupił łódź. Od 2013 r. mocno też doskonalił swoje zdolności żeglarskie. Nie chciał, by jego wyprawa była porywaniem się z motyką na słońce. Zdawał sobie sprawę, że bez odpowiedniego warsztatu nie będzie miał szans na sprostanie wyzwaniu. Bardzo ważna po zakończeniu pracy była dla niego również dyscyplina, która pozwoliła mu zaoszczędzić jeszcze 15 tys. dol. Jego budżet zasiliły też środki pochodzące ze sprzedaży całego dobytku, jaki posiadał. Dopiero w 2016 r. był gotowy, by rozpocząć rejs.

Amerykanin, który podróżuje na niewielkiej, mającej ok. 10 m łodzi (jej nazwa to "Cascadia"), przyznał, że wyruszył bez wyraźnego celu podróży. Pod tym względem nie chciał się w żaden sposób ograniczać i z góry narzucać sobie ściśle określonego planu. Dzięki temu czuje się jeszcze bardziej wolny. W ciągu jedenastu miesięcy spędzonych na morzach i oceanach udało mu się przepłynąć ponad 16 tys. km. Jednocześnie przyznał, że na razie nie nosi się z zamiarem zakończenia tej niezwykłej przygody.

- Moim celem związanym z opłynięciem świata dookoła nigdy nie było zakończenie rejsu w tym punkcie, w którym zacząłem – wyjaśnia cytowany przez serwis "Travel and Leisure" Andy Stephens. Oczywiście samotna żegluga po świecie to nie tylko sielanka, ale czasami też chwile grozy. Jego częste obawy związane są z pogodą, która w niektórych regionach świata potrafi być nieobliczalna. Gdy płynie się niewielką łodzią, wzburzona woda, ulewny deszcz czy silny wiatr staje się problemem, który potrafi skutecznie spędzić sen z powiek. Spokojnego snu nie ma zresztą wiele także wówczas, gdy warunki atmosferyczne są sprzyjające. Mężczyzna również wtedy wstaje w krótkich odstępach czasu, by skontrolować, czy rejs przebiega właściwie. Potencjalne niebezpieczeństwo stanowią także piraci. Ale dwie najbardziej dokuczliwe rzeczy w trakcie przeprawy to jednak potworne upały i samotność. Będąc samemu na środku oceanu człowiek ma aż nadto czasu, by przemyśleć swoje życie. Przyznaje, że często pytany jest o to, czy czasami się boi. Podróżnik nie ukrywa, że obawy, lęk pojawiają się właściwie każdego dnia.

Swoją wielką podróż Amerykanin rozpoczął od przeprawy przez Ocean Spokojny. Wśród miejsc, które udało mu się odwiedzić do tej pory, znajdują się m.in.: Hawaje, Wyspy Marshalla, Mikronezja i Filipiny. Dalej jego trasa wiedzie przez: Singapur, Tajlandię, Sri Lankę, Indie, Madagaskar i RPA. Potem zamierza przemierzyć Ocean Atlantycki i dotrzeć do Kanału Panamskiego.

Wybierasz się w podróż? Uważaj na granicy

Czy jego podróż będzie się ciągnęła w nieskończoność? Jak tłumaczy mężczyzna, wiele zależy od stanu jego finansów. Mężczyzna wydał już znaczną część swoich oszczędności. W ostatnim czasie udało mu się jednak mocno ograniczyć wydatki. W tej chwili jego miesięczny budżet mieści się w przedziale od 500 do 750 dol. miesięcznie. Często żywi się tym, co uda mu się złowić. Ale sporo kosztują naprawy i konserwacja łajby. Ale żeglarz nie tylko wydaje pieniądze. Zaczął również zarabiać – otrzymuje wynagrodzenie za publikacji filmów w serwisie YouTube oraz materiałów na swojej stronie internetowej.

Na razie nie zaprząta jednak sobie specjalnie głowy myślami o ewentualnym zakończeniu przygody. Cieszy się z tego, co już udało mu się osiągnąć, a dodatkowo, że coś sobie udowodnił. Jest przekonany, że niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, on będzie się już zawsze zajmował żeglarstwem.

- Chciałem po prostu uczynić ze swoim życiem coś wyjątkowego. W tak wielu sprawach ludzie mówią zwykle, że się nie da. Ja tymczasem mogę to zrobić – powiedział Stephens.

du1vslu
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
du1vslu