Bieszczady. "Tutaj można naprawdę poczuć, że nie jest się pępkiem świata"
Bieszczady, choć od lat popularne, mimo to nadal pozostają tajemnicze. Odnajdą się w nich przede wszystkim miłośnicy niezwykłej natury i osoby unikające tłumów. Co warto wiedzieć przed wyjazdem w Bieszczady? O najważniejszych atrakcjach i historii regionu opowiada nam Adrian Markowski – miłośnik górskich wędrówek oraz autor książki "Bieszczady. Dla tych, którzy lubią chodzić własnymi drogami".
Karolina Laskowska: "Tutaj nie chodzi się po górach na wynik, długość trasy, na czas. Tutaj idzie się po jakość, po to by góry jak najpełniej przeżyć" – tak pisze pan w swojej książce o Bieszczadach. Na czym polega ich wyjątkowość?
Adrian Markowski: Odpowiadając na to pytanie, należałoby powiedzieć słowo o filozofii podróżowania. Tak się złożyło, zupełnie przez przypadek, że zwiedziłem prawie cały świat. Zrozumiałem, że krótkie podróże, nawet w najbardziej atrakcyjne, egzotyczne miejsca, tak naprawdę niewiele dają. Gromadzenie fajnych obrazków jest oczywiście miłe, ale nie najważniejsze. Moim zdaniem podróżowanie to przede wszystkim przeżywanie i powracanie do danego miejsca, by je lepiej poznać, uruchomić wyobraźnię i emocje. Tego doświadczyłem właśnie w Bieszczadach.
Bieszczady mają w sobie ogromne bogactwo przeszłości i teraźniejszości. Niosą wielki ładunek emocjonalny i duchowy. Historyczne pozostałości pokazują natomiast, jak wszystko łatwo przemija. We wsiach, których już dzisiaj nie ma, przecież też mieszkali ludzie. Kochali się, nienawidzili, kłócili z sąsiadami itd., a teraz zostało po nich tak niewiele. Tutaj można naprawdę poczuć, że nie jest się pępkiem świata. Żeby znaleźć czas na te wszystkie refleksje, trzeba tu powracać i znajdować własne drogi.
Jak zatem rozpocząć przygodę z Bieszczadami? Nie przedstawimy tu wszystkich miejsc wartych zobaczenia, ale powiedzmy na początek o tych najważniejszych.
Bieszczady nie są ani rozległe, ani wysokie. Obowiązkowymi punktami wycieczki powinny być niezalesione szczyty, z których roztaczają się boskie widoki. Przede wszystkim warto wejść na: Połoninę Wetlińską, Połoninę Caryńską, Małą i Wielką Rawkę, Bukowe Berdo, Szeroki Wierch, Tarnicę (najwyższy szczyt w polskiej części Bieszczadów – 1346 m n. p. m.) i okoliczne góry. To jest taka podstawa, choć oczywiście na tym Bieszczady się nie kończą.
Można zobaczyć też nieistniejące wsie przy granicy ukraińskiej oraz wzdłuż Sanu, będące prawdziwymi pustkowiami. Warte grzechu są także Lesko z historią żydowską w tle oraz Ustrzyki Dolne.
Z kolei okolice Zalewu Solińskiego i samą Solinę oblegają zwykle tłumy turystów, więc nie zachęcam, aby zostać tam na dłużej, ale warto choć raz zajrzeć, bo widok z tamtejszej zapory jest fantastyczny.
Miłośnicy zwiedzania i sztuki mogą pojechać do Sanoka. Warto tam pójść do Muzeum Historycznego z kolekcjami ikon i obrazów Zdzisława Beksińskiego (malarz urodził się właśnie w Sanoku) oraz do Muzeum Budownictwa Ludowego (nazywanego "skansenem").
Miejsc wartych zobaczenia w Bieszczadach można znaleźć znacznie więcej.
Jest w czym wybierać. Podzieli się pan na koniec jakimiś przydatnymi wskazówkami dla osób, które zdecydują się na wyjazd w Bieszczady?
Zacznę od pewnej porady, która może pozwolić zaoszczędzić trochę pieniędzy. W okolicach m.in. Wołosatego, Tarnicy, Bukowego Berda łapią ukraińskie sieci komórkowe. Należy pamiętać o wyłączeniu telefonu albo przynajmniej danych komórkowych, czy po prostu wybraniu macierzystej sieci. Znam niejednego człowieka, który zrobił kilka fotek na szczycie i szybko przesłał je znajomym, a później po zobaczeniu rachunku opadły mu ręce i nogi. Nauczyłem się też tego na własnej skórze. Przed laty musiałem słono zapłacić za wysłanie dosłownie paru zdjęć. Trzeba na to bardzo uważać.
Druga rada przeznaczona jest dla miłośników historii. Polecam przed wyjazdem wgrać do GPS-u przedwojenne mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego (WIG). Dzięki nim można, np. sprawdzać gdzie dawniej stały budynki, czy pływać kajakiem po Solinie, wiedząc nad jaką nieistniejącą już wsią, właśnie jesteśmy. To fantastyczne doświadczenia pozwalające poznać bogatą przeszłość regionu.
Porozmawiajmy jeszcze trochę o ich historii. Kim byli jedni z dawnych mieszkańców regionu - Bojkowie - i co o nich właściwie wiemy?
Nikt nie wie dokładnie, kim oni byli. Istnieje na ten temat kilka teorii. Według najbardziej rozpowszechnionej wśród etnografów wersji, Bojkowie, podobnie jak Łemkowie, byli osadnikami z południa Europy i przybyli w Bieszczady w XVI w.
Z czasem przekształcili się w ludność rusińską. Jeszcze przed wojną żyli we wsiach w warunkach niewiele odbiegających od średniowiecznych. Zniknęli wraz z masowymi wysiedleniami. Najpierw wysiedlano ich na tereny ówczesnego ZSRR, a później w ramach akcji "Wisła" zostali rozproszeni po Ziemiach Odzyskanych.
Pozostawili po sobie jakieś ślady?
Tak, ale są dosyć nikłe i niewiele daje się z nich wyczytać. Poza nielicznymi wyjątkami, nie prowadzi się tutaj prac archeologicznych poświęconych rdzennym mieszkańcom Bieszczadów. Można natomiast zobaczyć pozostałości po nieistniejących już wsiach. Podstawowe ślady to cerkwisko i cmentarzyk. W Bieszczadach było pierwotnie mnóstwo cerkwi, ale wiele zostało zniszczonych. Wymyśliłem i opisałem w swojej książce tzw. "szlak ocalałych cerkwi", czyli drogę prowadzącą od Ustrzyk Górnych do Dolnych, przy której można zobaczyć zachowane świątynie. Warto je odwiedzić.
Śladów w postaci zabytkowych budynków nie zostało zatem wiele. A czy przetrwały do naszych czasów, np. jakieś charakterystyczne dla tego regionu potrawy?
Generalnie kuchnia Bojków nie należała do zróżnicowanych, ponieważ mieszkańcy byli biedni. Za wyjątkowy przysmak uznawali, np. pierogi z ziemniakami.
Gdy słyszymy obecnie o typowo bieszczadzkiej kuchni, to jest to czysty chwyt marketingowy. Przykładowo, ten sam placek "bieszczadzki" (czyli po prostu placek ziemniaczany z gulaszem) w innych regionach Polski można znaleźć pod nazwami "zakopiański", "mazurski" itd.
Ale jest pewne proste danie, którego nie znalazłem jeszcze poza Bieszczadami. Mowa o domowych proziakach (plackach) traktowanych jako szybki zamiennik chleba. Ich przygotowanie jest banalne i trwa ok. 30 min. Potrzebne składniki to: woda, mąka, odrobina sody oczyszczonej oraz różne dodatki wedle uznania. Proziaki można jeść zarówno na ciepło, jak i na zimno.