Brunei - tajemnicza finansowa potęga. "Stolica sprawiała wrażenie wymarłego miasta"
Brunei uchodzi za najbogatsze państwo świata, a o zasiadającym od ponad 50 lat na tronie sułtanie krążą legendy. Polacy postanowili odwiedzić ten tajemniczy kraj. Okazuje się, że niezwykły zakątek na wybrzeżu wyspy Borneo zaskakuje na każdym kroku.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Do tego najbogatszego państwa świata wybraliśmy się z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że chcieliśmy zobaczyć wreszcie kawałek dżungli, gdyż do tej pory, jeżdżąc po Borneo, oglądaliśmy tylko żałosne pozostałości po tak bujnej kiedyś tu przyrodzie. Po drugie chcieliśmy zweryfikować wiele zasłyszanych gdzieś po drodze rzeczy dotyczących życia w Brunei. Chcieliśmy też chociaż na chwilę postawić stopę na terenie tej finansowej potęgi.
Brunei jest malutkim państewkiem wciśniętym pomiędzy dwa regiony Malezji: Sarawak i Sabah. Położonym w północnej części Borneo. Mówi się, że jest to jedno z najbogatszych państw świata, a o bogactwie sułtana Hassanala Bolkiaha Mu'izzadin Waddaulaha krążą legendy. Na tronie zasiada od 1967 r. i nie zamierza się go na razie zrzekać.
Wjeżdżaliśmy do Brunei autobusem rejsowym, który odchodzi z dworca w Miri, Malezja, dwa razy dziennie. Do stolicy kraju Bandar Seri Begawan jedzie się zaledwie kilka godzin w wygodnym, klimatyzowanym autobusie. Pierwsze, duże zdziwienie przeżyliśmy już na granicy. Zupełnie inaczej wyobrażaliśmy sobie przejście graniczne tak bogatego państwa. Tymczasem podjechaliśmy pod niewielki, jednopiętrowy barak, który w większości oklejony był plakatami informującymi przyjezdnych czego im nie wolno.
Zakazów i nakazów było całkiem sporo, w tym absolutny zakaz wwożenia napojów alkoholowych, a napis głosił, że za narkotyki grozi kara śmierci. W ogóle na terenie całego kraju panuje absolutny zakaz korzystania z jakichkolwiek używek. Nie wolno nawet palić. Na ulicy nie zobaczy się nikogo z papierosem. Dla nas, niepalących, raj na ziemi.
Pomimo, że byliśmy jedynymi osobami spoza kontynentu, odprawa poszła szybko i gładko. Wjechaliśmy do kraju i od samego początku zaczęliśmy z ciekawością rozglądać się po okolicy. Pierwsze, co rzuciło się nam w oczy to bujna zieleń po obu stronach drogi. Szeroki pas gęstej dżungli ciągnął się kilometrami. Od czasu do czasu można było zobaczyć jedynie mniejsze lub większe szyby naftowe, które wyglądały bardzo dziwnie na tle gęstej roślinności. Od czasu do czasu przy drodze pojawiały się zadbane domki jednorodzinne, a na podjazdach stało po kilka samochodów całkiem dobrych marek. Na przedmieściach liczba domków powiększyła się, jednak wszędzie panował ład i porządek.
Nie było krzyków i hałasów, wszędobylskich motorków, nie było biegających dzieci, kurzu, chaosu i codziennej krzątaniny. Po Indonezji, w której spędziliśmy dużo czasu, była to da nas wielka odmiana. Kontrast był ogromny. Obojętnie czy mijaliśmy większe, czy mniejsze miasteczka nigdzie nie zobaczyliśmy wieżowców, luksusowych budowli, potężnych banków czy zwykłego przepychu, jaki cechuje chociażby wiele europejskich miast.
Podobnie było też w samej stolicy, chociaż tu, nad samym centrum króluje potężny meczet sułtana Omara Ali Sauffudin, wybudowany przez ojca obecnego władcy. Jest to ogromna budowla robiąca piorunujące wrażenie. Wzniesiony został w 1958 r. i jego kopuła pokryta jest szczerym złotem. Ściany wyłożone są włoskim marmurem i granitem z Szanghaju, na podłogach leżą grube dywany z Arabii Saudyjskiej, a żyrandole sprowadzone zostały z Europy. Tutaj przepych jest rzeczywiście ogromny, podobnie jak w pałacu samego sułtana, który również znajduje się w stolicy. Istana Nurul Iman jest rezydencją sułtana, ale zarazem siedzibą rządu. Znajduje się tutaj 1788 pokoi, 257 łazienek oraz jest sala balowa na 4000 osób. Garaż ma miejsce na 153 samochody sułtana. Pałac ten wybudowany został na początku lat 80. XX wieku za 400 mln dolarów.
Pałac i meczet to dwie najbardziej okazałe budowle w stolicy. Poza tym po szerokich, kilkupasmowych ulicach jeździ wiele samochodów, natomiast nie ma w ogóle pieszych. Jeśli ktoś porusza się pieszo po równie szerokich chodnikach, to musi być turystą. Miejscowi poruszają się tylko i wyłącznie samochodami. Na nas miasto to sprawiało wrażenie wymarłego, żadnego człowieka, żywej duszy, którą można zapytać o drogę, nikogo zupełnie.
Bardzo ciekawe jest miasteczko wodne, Kampung Ayer, gdzie mieszka około 30000 osób. Jest tu szpital, straż pożarna, szkoła, są przystanki "łódkowe" skąd można popłynąć na ląd. Przy każdym domu stoi zaparkowana łódka, niczym samochód. Warto popłynąć wodną taksówką kanałami tej dzielnicy i przyjrzeć się życiu mieszkańców.
W całej Brunei żyje 424000 ludzi, muzułmanów. Czyste i spokojne ulice zachęcają do spacerów, a kraj jest całkiem bezpieczny. Władzę absolutną ma tu sułtan, który jest szanowanym władcą, chociaż na przestrzeni lat jego panowania znalazłoby się kilka afer, które zdecydowanie szkodziły jego reputacji. Dla kraju ma on duże zasługi i zrobił wiele, żeby Brunei pozostawała na pozycji jednego z najbogatszych państw świata.
O nietypowych podróżach Alicji Kubiak i Jana Kurzeli można przeczytać w najnowszej książce pt.: "Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś", ktora ukazała się w maju nakładem wydawnictwa Novae Res.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz też: Kawa może wkrótce stać się towarem luksusowym
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.