Darwaza - wrota piekieł
Fatalna pomyłka radzieckich naukowców zaowocowała atrakcją niespotykaną gdziekolwiek indziej na świecie. Pustynia, noc, gorąco. W nocy na pustyniach robi się często chłodno, ale tu temperatura zamiast spadać, rośnie. Gdy zbliżamy się do krateru skwar staje się nie do wytrzymania, ale nie powstrzymuje to nikogo do podejścia na samą krawędź. Każdy chce choć na chwilę zerknąć prosto we wrota piekieł. Wrota to nic innego jak wielka dziura w ziemi. Dziura, nawet wielka na 70 i głęboka na 30 metrów nie wzbudzałaby jeszcze większych emocji, gdyby nie jeden szczegół - od ponad 40 lat nieustannie płonie żywym ogniem.
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
Fatalna pomyłka radzieckich naukowców zaowocowała atrakcją niespotykaną gdziekolwiek indziej na świecie. O niezwykłym kraterze, znajdującym się na pustyni Kara-Kum w Turkmenistanie, opowiada Jakub Rybicki.
Pustynia, noc, gorąco. W nocy na pustyniach robi się często chłodno, ale tu temperatura zamiast spadać, rośnie. Gdy zbliżamy się do krateru skwar staje się nie do wytrzymania, ale nie powstrzymuje to nikogo od podejścia na samą krawędź. Każdy chce choć na chwilę zerknąć prosto we wrota piekieł. A to nic innego jak wielka dziura w ziemi. Dziura, nawet wielka na 70 i głęboka na 30 metrów, nie wzbudzałaby jeszcze większych emocji, gdyby nie jeden szczegół - od ponad 40 lat nieustannie płonie żywym ogniem.
Tekst: Jakub Rybicki/ ik/udm
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
Czasami jest tak, że przeglądając internet bez celu, znienacka trafiam na wbijające w fotel zdjęcia jakiegoś niesamowitego miejsca. Myślę sobie wtedy, że muszę tam pojechać. A że nie mam w zwyczaju rzucać myśli na wiatr, staram się taki pomysł zrealizować. Tak było z Darwazą. Sęk w tym, że płonący krater leży w Turkmenistanie - jednym z najbardziej odizolowanych krajów świata, rządzonym do niedawna przez dość szalonego dyktatora z zacięciem mesjanistycznym, a obecnie przez jego... byłego dentystę. Obu panów łączy twarda ręka w stosunku do potencjalnych oponentów.
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
Wizy turystyczne przyznawane są tylko uczestnikom zorganizowanych wycieczek z przewodnikami, niezależny podróżnik może wystąpić co najwyżej o pięciodniową wizę tranzytową. Jej wyrobienie wymaga jednak pewnych umiejętności aktorskich, sporo cierpliwości i szczęścia. Jeśli się to nam w końcu uda, drzwi do raju stoją otworem. Chociaż ja miałem akurat w planie podróż w stronę piekieł.
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
Dobrym wprowadzeniem jest już sama podróż przez pustynię Kara-Kum. Bezkresne jałowe krajobrazy przyprawiają o depresję, a powietrze nad rozgrzanym asfaltem tworzy fatamorgany, zaskakująco realne, gdy człowiek jest bliski udaru słonecznego. Przyjeżdżamy do osady Darwaza w dzień, ale jest zbyt gorąco, by iść gdziekolwiek na piechotę. "Darwaza" oznacza po turkmeńsku bramę lub wrota, stąd wzięła się potoczna, jakże adekwatna nazwa zjawiska. Jedynym schronieniem jest pasterska jurta lub obskurny bar z horrendalnymi cenami. Choć to byłe ZSRR, nikt nie wydaje się mówić po rosyjsku, o angielskim nie wspominając.
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
Dopiero wieczorem nadciągają skądś ludzie skłonni opowiedzieć co nieco niezorientowanemu Europejczykowi. Na przykład historię z wizyty prezydenta Nijazowa, znanego szerzej jako Turkmenbasza - ojciec wszystkich Turkmenów. Troskliwemu tacie najwyraźniej nie spodobała się wieś leżąca niedaleko krateru, dlatego kazał zrównać ją z ziemią, radykalnie poprawiając w ten sposób warunki życiowe ludności, która chcąc nie chcąc wyniosła się gdzie indziej, do lepszego, być może chłodniejszego świata. Garść niedobitków wciąż próbuje jednak dzielnie wyciągnąć dolary od turystów, którym niestraszne są zmagania z turkmeńskimi konsulatami i którzy wydali już wystarczająco wiele pieniędzy, by dojechać w to zapomniane przez Boga miejsce.
Darwaza, Kara-Kum, Turkmenistan
A wszystko dzięki radzieckim naukowcom, którzy w latach 60. i 70. poszukiwali w okolicy złóż gazu. Ich znalezienie nie było szczególnie trudne, jako że tereny te obfitują w wszelkiego rodzaju złoża. Podczas odwiertu trafiono w jaskinię skalną, której sklepienie zapadło się razem ze sprzętem. Z powstałej dziury zaczął ulatniać się trujący gaz, więc sprytni naukowcy postanowili wypalić powierzchowne złoże, by potem bezpiecznie dobrać się do prawdziwych zapasów ukrytych głębiej pod ziemią. Pech chciał, że "zewnętrzne złoże" okazało się na tyle bogate, że pożar trwa do dziś i najwyraźniej nie ma sposobu, aby go ugasić. Albo chęci. To co w Europie uchodziłoby za szczyt marnotrawstwa, tu nie wzbudza większych emocji. Bo kto zabroni bogatemu?
Tekst: Jakub Rybicki/ ik/udm