Dublińskie muzea
Ciche korytarze, szklane gabloty, zapach staroci w powietrzu, cichy warkot maszyn mierzących odpowiednią wilgotność powietrza, filcowe kapcie na nogach i panie w wełnianych sweterkach i okularach ze szkłami jak denka butelekto zamknięty świat muzealnych sal.
Ciche korytarze, szklane gabloty, zapach staroci w powietrzu, cichy warkot maszyn mierzących odpowiednią wilgotność powietrza, filcowe kapcie na nogach i panie w wełnianych sweterkach i okularach ze szkłami jak denka butelek…zamknięty świat muzealnych sal.
Wielu z nas pewnie właśnie tak utkwił w pamięci ze szkolnych czasów, kiedy to obowiązkowo przynajmniej kilka razy do roku chodziło się do muzeum oglądać mniej lub bardziej ciekawe eksponaty w ramach szkolnej edukacji. Muzealna cisza i stateczne oglądanie gablot przechodzi już do historii. W dobie ogólnej dostępności do wszelkich źródeł informacji, nawet możliwości obejrzenia muzealnej kolekcji bez wychodzenia z domu, trzeba było skusić czymś zwiedzającego skłonić go do pozostania w muzealnych murach chociaż kilka minut dłużej. Czym? Sklepikiem z pamiątkami, kawiarenką, interaktywnymi panelami, które skuszą nie tylko przygodnego turystę, ale zaspokoją poznawczą ciekawość u dziecka. Faktem jest, że nie wyobrażam sobie odwiedzenia jakiegokolwiek miasta bez zajrzenia do muzeum historycznego/miejskiego/archeologicznego. Dlaczego?
Bo to co widzimy na ulicach miasta to pozostałość przeszłości wymieszana w bardziej lub mniej udany sposób z teraźniejszością. Na ulicach, placach, w parkach ta granica między tym co było a tym co jest, jest bardzo niewyraźna. Inaczej w muzeach. Tam w szklanych gablotach, z drewnianych ram patrzą na nas niemi świadkowie historii, drwiący z tego co znajduje się wokół nich. Te drobne czasami przedmioty kpią z upływu czasu, są piękne pomimo jego przemijania. Wchodząc do muzeum, wchodzimy w inny świat, stajemy się częścią przeszłości i swoistej magii.
W Dublinie muzeów i galerii nie brakuje, jednak każdy mieszkaniec tego miasta ( nie ważne z jakiego miejsca na świecie go przygnało) powinien obowiązkowo odwiedzić choć cztery z nich.
Oddział archeologii i historii muzeum narodowego przy Kildare St. zachował chyba najwięcej magii ze swoimi marmurowymi schodami, mozaikami na posadzce, piękną kopułą. Budowla jest szkatułą, kryjącą skarby.
Muzeum otwarte zostało dla odwiedzających w 1890 roku. Spoczęła tu jedna z najpiękniejszych kolekcji prehistorycznych wyrobów ze złota w całej Europie. Niektóre z tych przedmiotów wyglądają tak delikatnie są niezwykle kruche nieomal nierzeczywiste. Są namacalnym dowodem na kobiecą i męską próżność. Złote kolczyki być może zdobiły kiedyś uszy jakieś prehistorycznej elegantki, masywny torques okalał męską szyję, a pięknie zdobiona brosza spinała fałdy płaszcza czy sukni.
Nie tylko zresztą złote przedmioty kuszą wzrok. Kolekcja średniowiecznych przedmiotów sakralnych przyprawia o zawrót głowy. Zdobione szlachetnymi kamieniami relikwiarze, pastorały, kielichy, przedmioty wykonane z precyzją oddające szczere umiłowanie piękną tworzących je osób. Tak bowiem tylko można wytłumaczyć powstanie chociażby małej złotej łódeczki z jeszcze mniejszymi złotymi wiosłami.
Muzeum warto odwiedzić nie tylko dla broszy z Tary czy kielicha z Ardagh. Kolekcja ukazuje dzieje Dublina i Irlandii przez pryzmat najazdów Wikingów, zwracając uwagę na ich wpływ kulturowy i historyczny, a nie tylko na chęć podboju i zniszczenia.
Kolekcja egipska nie jest może najsilniejszym elementem muzeum, ale za to wpisuje się w powszechną niegdyś fascynację wszystkim co egipskie, co niestety doprowadziło do paradoksalnej sytuacji, w której najważniejsze zabytki egipskiej sztuki oglądać można w muzeach całego świata z wyjątkiem Egiptu.
Zaledwie dwa kroki od muzeum archeologii i historii znajduje się muzeum historii naturalnej. Ciekawa jest nie tylko znajdująca się tu kolekcja, ale i ile powód jej powstania wynikający z wiktoriańskiego zamiłowania do kolekcjonowania przeróżnych dziwactw. Kto nie chce się zagłębiać w naukowe traktaty a ma ochotę dowiedzieć się czegoś na ten temat powinien sięgnąć po fenomenalną książkę Billa Brysona „Krótka historia prawie wszystkiego”. Wiele kart tej książki zaludniają arystokraci samouki, którzy z łopatkami i pędzlami w dłoniach pieczołowicie poszukiwali skamielin, zamieniając swe rodowe siedziby w muzea i laboratoria. Muzeum historii naturalnej nazywane jest „martwym ZOO” i choć nazwa ta jest niezbyt zachęcająca doskonale oddaje charakter wypchanych, spreparowanych, skamieniałych i skostniałych eksponatów. Idealne miejsce nie tylko dla żądnych wiedzy dzieci, ale i dla tych, którzy chcą sobie zafundować szybką powtórkę z wiedzy nabytej na lekcjach, przyrody i biologii.
Wizyta w muzeum historii naturalnej daje także świeże spojrzenie na Irlandię, na to jak uboga dzisiaj jest jej fauna i flora w porównaniu do czasów kiedy większość jej terytorium porastały lasy tak dobrze nam znane.
„Księgę z Kells” powinien zobaczyć absolutnie każdy będący przejazdem lub mieszkający w Dublinie. Dlaczego? Odpowiedź jest oczywista, warto spojrzeć prosto w oczy-karty historii, która sobie z nas kpi. Księga powstawała wiele lat, niejeden mnich stracił zapewne wzrok pracując pieczołowicie nad jej splatanymi zdobieniami, wpisując w dawno znane celtyckie plecionki symbolikę nowej wiary. Łącząc przeszłość z jego własną teraźniejszością. To cud, że księga przetrwała do naszych czasów. Przez trzy miesiące XI wieku leżała zagrzebana w ziemi, kiedy ją wydobyto nie było już śladu po jej złotej oprawie. Później trafiła do arcybiskupa Ussher, przez jakiś czas była wystawiona w Zamku Dublińskim dopiero w 1661 r. Karol I przekazał ją Trinity College. Teraz cieszy oczy tysięcy turystów, którzy w długich kolejkach cierpliwie czekają by podziwiać jej piękno. Dlaczego „Book of Kells” z nas kpi? Bo ona jest i będzie, jest niewzruszonym świadkiem historii, a my? Teraz jesteśmy, jutro nas nie będzie, my jesteśmy tej historii
tylko małym trybikiem.
Jednym z najdłużej oczekiwanych muzeów w Dublinie jest muzeum wojska, a dokładnie wystawa „Soldiers and chiefs: The Irish at War at Home and Abroud, 1500-2001”. Kolekcja ta odważnie porusza kwestie udziału Irlandczyków w konfliktach zbrojnych na całym świecie, bardzo często wedle zasady :”byle z kim byle tylko przeciwko Anglii”. Pokazuje także niemały zresztą udział Irlandczyków w walkach o niepodległość Stanów Zjednoczonych, a także w I i II wojnie światowej. Niezwykle ciekawa jest część wystawy poświęcona wojnie o niepodległość, wojnie domowej a także współczesnemu udziałowi irlandzkich sił obronnych w misjach pokojowych. Wszystko to wzbogacone o interaktywne panele, projekcje filmowe, ciekawe, autentyczne eksponaty: listy, pamiątki, mundury, uzbrojenie.
Co rzuca się nieco w oczy to fakt, iż kolekcja została przygotowana w sposób bardzo taktowny politycznie, ukazując słusznie zresztą w sposób równorzędny udział w konfliktach zbrojnych mieszkańców Północy i Południa wyspy.
Symboliczne jest zakończenie wystawy, gdzie na świetlnym panelu pojawiają się nazwiska wszystkich tych, którzy zginęli w czasie tygodnia walk Powstania Wielkanocnego z 1916 roku.
Każdy ten nawet najmniejszy przedmiot ze szklanej gabloty jest częścią historii, ważnej dla każdego narodu, stanowi jej integralną całość.
Częścią tej historii jest pojedyncza litera z Book of Kells, szlachetny kamień wprawiony w Kielich z Ardagh, kości prehistorycznego irlandzkiego jelenia, maleńkie złote wiosło, nawet zaschnięte błoto z Beal na Blath na płaszczu Michaela Collinsa.