Podróż pociągiem przez Ekwador
Nie ma jednej trasy, która wiodłaby przez wszystkie szczyty - każdy trzeba zdobywać oddzielnie. Ci, którym wystarczy je tylko zobaczyć, mogą wsiąść na pokład luksusowego pociągu dla turystów. Silne deszcze i powodzie spowodowane nasileniem El Nino sprawiły, że ze zbudowanej ponad sto lat temu linii kolejowej, na początku XXI wieku do użytku nadawał się tylko niewielki fragment. Decyzją rządu, a właściwie prezydenta Rafaela Correi, trasę odbudowano, stare lokomotywy odnowiono i przygotowano na użytek zagranicznego turysty. Do dyspozycji jest osiem tras - m.in. najbardziej znana z widokiem na szczyt Nos Diabła. Do niedawna można go było podziwiać z dachu pociągu, ale niestety jest to już niemożliwe - zbyt wielu nierozważnych turystów spadało z niego. Opcja najbardziej poglądowa, to czterodniowa podróż Tren Crucero za, bagatela, 1200 dolarów. W stylizowanych na barokowe wnętrzach pasażerowie podróżują z Quito, jednej z najwyżej położonych stolic na świecie, do Guayaquil, największego ośrodka na
ekwadorskim wybrzeżu (lub w odwrotnym kierunku). Po drodze odwiedzają niewielkie andyjskie miasteczka, w których mężczyźni chodzą w ponczach, a kobiety w kapeluszach i ubraniach o wściekłych kolorach - niebieskich rajstopach, pomarańczowych sweterkach i różowych spódnicach (zestaw kolorów przykładowy, kompozycjom nie ma końca). Kupują pamiątki i śpią w ekskluzywnych hacjendach potomków hiszpańskich konkwistadorów. My wsiadamy do pociągu tylko na jeden dzień. Wnętrza piękne, a to, co za oknami - zapiera dech. Wybieramy najbardziej efektowny fragment trasy: odcinek Riobamba-Bucay. Na dystansie 56 km zjeżdżamy ponad 2500 metrów. Podróżujemy wzdłuż kanionu, w towarzystwie szemrzącej rzeki. I do tego dziś świeci słońce. Droga wije się wzdłuż ścian wygasłych wulkanów, zażółconych od siarki. Niektóre podjazdy pociąg bierze zakosami, trzeba przestawiać lokomotywę. W przyklejonej do majestatycznego zbocza ciuchci czujemy się jak niepotrzebny naturze drobiazg.
Tekst: Maria Hawranek, www.podroze.pl