Chimborazo, Ekwador
Baltazar Ushka ma 70 lat. Do kopalni lodu chodzi dwa razy w tygodniu. Bierze trzy osły i wdrapuje się na najwyższy szczyt Ekwadoru - Chimborazo. Jest ostatnim lodziarzem w tym kraju, a może i na świecie. Z lodowca na oślich grzbietach znosi sześć lodowych bloków obwiązanych trawami, które sprzedaje na dwóch targach w mieście Riobamba. Tam miłe panie robią świeże soki: - Tylko u nas, na lodzie z Chimborazo! Wiedzą, że to atrakcja. Kiedy umrze Baltazar, wraz z nim skończy się tradycja przynoszenia lodu z wulkanu. - Jeden blok sprzedaję za 5 dolarów. Kiedyś zajmował się tym mój dziadek, tata, nawet jeden z braci. Brat przestał. To się już nie opłaca - mówi Baltazar i biegnie gonić nieposłuszną krowę, która przeszła przez miedzę. Spotykamy się z nim na zboczu wulkanu. Ma najwyżej położone pastwiska ze wszystkich rolników wioski Cuatro Esquinas. Mieszka samotnie w betonowym domku bez wygód, żona zmarła kilka lat temu. W kaloszach, sportowej bluzie Barcelony, jednego z najpopularniejszych w
Ekwadorze zespołów piłkarskich, śmiga po stromym pastwisku jakby miał 10, nie 70 lat. Wejście na lodowiec zajmuje mu tylko cztery godziny. Nic dziwnego, robi to od trzydziestu lat. - Dlaczego? - pytamy. - Nie chcę, by dziedzictwo mojego ojca się zatraciło. Będę wchodził, dopóki Bóg nie zawoła - mówi z silnym akcentem. I pogania osły. Chimborazo to wygasły wulkan. Wznosi się na 6268 m n.p.m. i niesłusznie nazywany jest najbliższym Słońca punktem na Ziemi *(ten tytuł przypada terenom położonym wzdłuż zwrotnika Raka lub Koziorożca). Ale zgodnie z prawdą przysługuje mu inny - ze względu na swoją równikową lokalizację, to *najdalej położony od jądra planety punkt na Ziemi.