Górski Karabach. "Serce Armenii" znów krwawi
27 września 2020 r. Azerbejdżan zaatakował osady w regionie Górskiego Karabachu. 9 października, po kilkunastu dniach zaciętej walki, oba kraje podpisały rozejm, jednak tylko na papierze. Na spornym terytorium, zamieszkiwanym w znakomitej większości przez Ormian, znów doszło do rozlewu krwi. Mieszkańców Armenii paraliżuje strach, że agresor, z pomocą Turcji, przejmie Republikę Arcach i dokona rzezi tamtejszej ludności.
Górski Karabach. Zdecydowana większość osób miałaby problem, żeby wskazać na mapie, gdzie położone jest to nieuznawane przez świat państwo. Wielu też nie ma świadomości, jaki horror przeżyli tylko w ostatnim wieku mieszkańcy tych terenów, które formalnie należą do Azerbejdżanu. Jednak tylko formalnie. Pomimo przegranej Turcji w I wojnie światowej alianci, ignorując desperackie protesty Ormian, przyznali prawo do Karabachu Azerbejdżanowi, licząc na to, że dzięki temu zdołają w przyszłości uzyskać dostęp do złóż ropy w Baku.
W rzeczywistości te tereny należą wraz z siedmioma zdobytymi przez ormiańskie wojska azerskimi prowincjami do Republiki Górskiego Karabachu, którą proklamowano w styczniu 1992 r. Ponad 90 proc. osób żyjących w tym regionie mówi wprost, że zdecydowanie bliżej im do narodu Ormiańskiego. I nie chcą być częścią Azerbejdżanu. Lecz władze tego kraju pozostają głuche na potrzeby mieszkańców Karabachu. Cel, jaki przyświeca politykom, to pokazanie siły, zdobycie terytorium i włączenie go w granice ich państwa.
- Sytuacja w Górskim Karabachu jest często przedstawiana na Zachodzie w bardzo neutralny sposób. Chciałbym, żeby świat w końcu zrozumiał, że agresorami są Azerbejdżan i Turcja. To te kraje są odpowiedzialne za piekło, którego doświadczają mieszkańcy tego regionu – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Abraham Adjemian, Ormianin.
WIDEO: Górski Karabach. Ormianin: "Nie chcemy wojny. Chcemy pokoju"
Armenia również nie uznaje Karabachu jako odrębnego państwa. Jednak nieoficjalna republika cieszy się dużą życzliwością ze strony władzy w Erywaniu, która jest obecnie popierana przez Rosję ze względu na przynależność obu państw do Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, z którego wystąpił Azerbejdżan, aby zostać członkiem konkurencyjnej GUAM. I życie w aktualnie objętym konflikcie rejonie przebiegało w spokojny sposób. Aż do końca września 2020 r., kiedy to Azerowie rozpoczęli morderczą tyranię.
- Azerbejdżan rozpoczął ataki rakietowe i lotnicze na Górny Karabach. To od wieków część naszej ojczyzny, kultury. Podczas ataków zginęło wielu cywilów, w tym dzieci i kobiety w ciąży. W walce są używane odrzutowce F-16 należące do Turcji, co świadczy o zaangażowaniu tego kraju w konflikcie. Wyszło też na jaw, że Azerscy bojownicy terrorystyczni zostali wysłani do walki – przekazuje WP Svetlana Daveyan z Armenii.
- Ormianie robią co w ich mocy, aby pomóc mieszkańcom Karabachu. Ogromna liczba żołnierzy i ochotników dotarła w okolice granicy. Walczymy za nasz naród, kulturę. Każda pojedyncza śmierć to olbrzymia tragedia. Tam giną młodzi ludzie, a 18 lat to nie wiek na umieranie. Świat tego jeszcze oficjalnie nie przyznał, ale Turcja jest już częścią tej wojny. Czyli Armenia walczy z dwoma krajami. Czujemy, że za chwilę powtórzy się masakra sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy zamordowano ponad 30 tys. naszych rodaków – mówi nam Edgar Harutyunyan z Erywania.
Mowa o tragedii, która wydarzyła się pod koniec lat 80. XX w. W obliczu zbliżającego się upadku ZSRR, w Karabachu odżyły nadzieje na zjednoczenie z resztą Armenii. Chcąc je stłumić, azerskie władze zlikwidowały Nagorno-Karabachski Obwód Autonomiczny, ustanowiły jego blokadę ekonomiczną i przeprowadziły antyormiańskie pogromy w azerskich miastach, najbardziej krwawy był w Sumgaicie.
10 grudnia 1991 r. władze Górskiego Karabachu przeprowadziły referendum, w którym przygniatająca większość mieszkańców opowiedziała się za niezależnością. Azerska armia wkroczyła na teren Karabachu i w początkowym stadium działań zbrojnych opanowała znaczącą część terytorium, jednak później została wyparta przez powstańców ormiańskich. 12 maja 1994 r., gdy Ormianie kontrolowali już cały okręg autonomiczny, korytarz łączący go z Republiką Armenii oraz strefę bezpieczeństwa, podpisane zostało zawieszenie broni.
Dla Ormian Górski Karabach, nazywany przez nich Arcach, to "serce ich kraju". Perspektywa oddania liczącego 11,5 tys. km kw. i 150 tys. ludności regionu Azerom jest dla nich tragiczna, bo wtedy, czego są pewni, dojdzie tam do ponownego wymordowania mieszkańców. Ludobójstwo, jakiego dopuściła się wobec Ormian Turcja w latach 1914-17, na zawsze zapisze się na krwawych kartach historii. Zginęło wtedy ok. 1,5 mln osób, choć Turcy i Azerowie zaniżają te dane.
- Ormianie się nie boją. Od czasów starożytnych nieustannie walczymy o naszą ojczyznę, chroniąc ją i wzmacniając, i jeszcze żadna wojna nie złamała niezachwianego i wiernego ducha narodu ormiańskiego. Organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ i NATO, nie podjęły jeszcze żadnych konkretnych działań w celu powstrzymania przemocy ze strony Azerbejdżanu. Ale my nie się poddamy – mówi Svetlana Daveyan.
- Większość Ormian jest gotowych do walki. I będziemy walczyć, dopóki nie wygramy. Świat musi zrozumieć, że Azerbejdżan atakuje historyczne ziemie ormiańskie i że Turcja wspiera militarnie tego agresora. Erdogan chce kontynuować to, co rozpoczęli jego poprzednicy w przeszłości – mowa o wielkim ludobójstwie, podczas którego zginęło ponad milion naszych braci – komentuje Argisht Kristosturyan z Armenii.
- Najważniejsze pytanie, jakie powinniśmy sobie zadać, dlaczego w XXI w. przelewa się krew, żeby rozwiązywać problemy. Ormianie są zjednoczeni, chcą spokoju. Ale nie mogą pozwolić na działania agresora. Robią wszystko, żeby pomóc żołnierzom, którzy udali się do Karabachu. Przed centrami krwiodawstwa ustawiają się kolejki obywateli chcących oddać krew. Jesteśmy zdeterminowani, żeby bronić te ziemie i mieszkających tam ludzi – mówi WP David Aydiyan, mieszkaniec Erywania.
- Mam nadzieję, że ten horror wkrótce się skończy. Nie chcemy wojny i nie tylko moim marzeniem, ale też innych Ormian jest, abyśmy nadal żyli w pokoju – dodaje Aydiyan.