Kosowo - piękny kraj z burzliwą historią
Pierwsze flagi zobaczyliśmy w miejscowości Zubin Potok. Dziesiątki flag. Ciągnęły się szpalerem wzdłuż drogi, mieszkańcy nie przepuścili ani jednemu słupowi. Powiewały buńczucznie, jakby chciały dodać sobie odwagi, utwierdzić nawzajem w serbskości czerwono-biało-niebieskim łopotem. Nic sobie nie robiły z pieczątek w naszych paszportach, z uprzejmego powitania i munduru funkcjonariusza. Tu jest Serbia - wiedziały swoje i furkotem zagłuszały wątpliwości. Gdzieś za Mitrowicą, na głównej drodze do Prisztiny, z flag zniknęły białe i niebieskie pasy. Po sztandarach rozlała się intensywna czerwień, a pośród niej przysiadły czarne, dwugłowe orły. Dumne ptaki z albańskiego godła obsiadły krajobraz. Wystawały z okien mercedesów w roztrąbionych orszakach weselnych. Czuwały nad stosami opon w warsztatach wulkanizacyjnych i dystrybutorami paliwa na stacjach. Pilnowały składów blachy i cegieł, przycupnęły na żelaznych prętach sterczących z niewykończonych domów. Tym razem były ich setki, nie do zliczenia.
Rozwieszono je gęsto, jakby w obawie, że któryś mógłby zostać sam. Niektóre spłowiałe i wystrzępione, zwykle jednak nowe, co najwyżej przybrudzone budowlanym pyłem. Patrzyły, jak rodzi się nowa Albania. Nie pamiętam, żebym w jakimkolwiek innym kraju widział tyle flag. I ani jednej państwowej.