Marek Kamiński: Każdy ma swoje Camino
Kiedy wyruszał w drogę na "trzeci biegun", nie wiedział, że pielgrzymka do Santiago de Compostela okaże się najtrudniejszą z jego wypraw, że dojdzie nie tylko z jednego krańca Europy do drugiego, ale też daleko w głąb siebie. O drodze, pielgrzymowaniu, intencjach, olśnieniach, nowych pomysłach na podróże i na książki Marek Kamiński rozmawia z Karoliną Wierzbińską.
19.11.2016 | aktual.: 24.11.2016 09:22
„Trzeci biegun” to książka o przejściu z Kaliningradu do Santiago de Compostela. To była podróż czy pielgrzymka?
Pielgrzymowanie jest specyficznym rozumieniem podróży. Nie chodzi o poznawanie świata czy atrakcje turystyczne, a raczej o drogę do poznawania odpowiedzi na pytanie, kim i skąd jestem. W tym sensie nie każdy wyjazd jest pielgrzymką, ale może nią być. Intencje nie są podstawowym celem, choć wielu ludzi z góry wie, jakie intencje niesie przez te kilka tysięcy kilometrów.
W moim przypadku było tak, że, choć wydawało mi się, że nie mam własnych intencji, to już po kilku dniach na trasie podeszła do mnie pewna kobieta i poprosiła, bym zaniósł do św. Jakuba prośbę dotyczącą jej mamy, która była chora na raka. Potem, im dłużej szedłem, intencji było coraz więcej. O dziwo, kilka z nich spełniło się, ci ludzie wyzdrowieli i do tej pory jest z nimi dobrze. Teraz już wiem, że intencje mają moc, ale kiedy ruszałem w drogę, nie myślałem o tym. Kiedy do mnie przychodziły, najczęściej nieoczekiwanie, zrozumiałem, że stały się ważną częścią mojej drogi.
*Ile musiało się wydarzyć w pana życiu, by wyprawa na "trzeci biegun” doszła do skutku? Ubranie tej podróży w pomysł, znalezienie osi od rozumu do wiary, to był długi proces? *
Ta podróż dojrzewała wraz ze mną 20 lat. Mniej więcej wtedy byłem po raz pierwszy w Santiago de Compostela i od tamtego dnia ta droga do mnie wracała. Na początku w ogóle nie wiedziałem, o co chodzi z trasami Camino, dlaczego jedna jest z Francji, druga z Hiszpanii, trzecia z Portugalii, z Belgii, a nawet stąd. Która droga jest tą właściwą, prawdziwą? Z północy? Z południa? – pytałem sam siebie. Potem byłem u znajomego w Porto i pojechaliśmy samochodem do Santiago. Dalej nic nie rozumiałem. Widziałem dziwnych, brudnych ludzi z kijami, plecakami, którzy cieszyli się, płakali, leżeli na placu przed wielką bazyliką. Gdzie tu cud? – pytałem. Byłem bardzo sceptyczny wobec swoich doznań, a właściwie ich braku. Ale ta droga do mnie wracała.
Teraz, kiedy ją przeszedłem, wiem, że to, co jest istotne w Santiago, to właśnie droga do niego - Camino. Nie chodzi o to, by dojść do katedry św. Jakuba w jakikolwiek sposób, ale aby przejść Camino w sposób właściwy, prawdziwy. Nie „zaliczyć” to miejsce, ale mieć czas na poznanie samego siebie i ludzi, których spotkamy. Dotknąć sfery, która wymyka się rozumowi.
*By rozprawić się z prymatem rozumu, wyznaczył pan własny trzeci biegun między rosyjskim Kaliningradem a Santiago de Compostela. *
Zainspirowały mnie słowa Goethego, które przytoczył podczas pobytu w Santiago Jan Paweł II. Powiedział, że pielgrzymowanie było osią, wokół której stworzyła się tożsamość Europy. Skoro jest oś, to są bieguny tej osi. Cała Europa pielgrzymowała do grobu św. Jakuba. Wyobraziłem sobie tę oś w kierunku mojego domu i pomyślałem najpierw o Gdańsku, który jest historycznie ważny, mówi się, że tam są klucze do historii świata. Wtedy przypomniałem sobie, że byłem kiedyś na grobie Kanta w Kaliningradzie. Pomyślałem, że nie jest ważny dom z murami, kluczami itd., ale dom mojej duszy, mojego umysłu. A nim jest filozofia. Kant, grób Kanta, był idealnym symbolem. To był dla mnie drugi biegun Europy. Historia Starego Kontynentu rozgrywała się między biegunami rozumu i wiary. Europa przeszła drogę od wiary do rozumu. Teraz kręci się wokół bieguna rozumu, stąd racjonalność, efektywność, biznes.
Punktem wyjścia jest więc miejsce narodzin Kanta
Kaliningrad świetnie mi pasował jako metafora, bo kiedyś bardzo wierzyłem w rozum. Studiując filozofię byłem admiratorem rozumu, uważałem, że im więcej będę wiedział, tym bardziej ogarnę rzeczywistość, wymyślę coś, odkryję, odpowiem na pytanie, dlaczego istniejemy. Potem zrozumiałem, że jest cała sfera, której nie jesteśmy w stanie przeniknąć rozumem. Skracając ten tok myślenia, to akurat Kaliningrad jest przykładem, gdzie rozum legł w gruzach, zapadł się pod własnym ciężarem. To w intencji rozumu były wojny, był Auschwitz. Rozum nie obejmuje tych doświadczeń historii. Kant był na szczycie tej piramidy.
Sporo pan pisze o refleksji nad samym sobą.
Co rano dziękuję za to, co przyszło do mnie we śnie, za codzienność związaną z porankiem, za fajną pracę, przyjaciół. Teraz dochodzę do wdzięczności za to, że słońce świeci. To jest bardzo ciekawe, w jaką stronę się idzie.
Obserwuję też u siebie wdzięczność za sprawy codzienne, za to, co dostaję, co do mnie przychodzi. To jest akceptacja, pogodzenie się z losem, nawet jeśli coś się nie uda, to należy to zaakceptować, być wdzięcznym. Wdzięczność i uważność to są składowe spokoju. To daje medytacja. Camino było dla mnie taką długą medytacją, przeżyłem je dzięki niej. Odmawiałem „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario”, różaniec. Myślę, że Camino samo w sobie może być medytacją. Świadomość, że można to robić, pomaga przetrwać w najgorszych warunkach. Czasami medytacją jest zwyczajne niemyślenie. To nie jest pustka, to forma otwarcia się na coś. Gdybym miał wybrać tylko jeden z wielu rodzajów aktywności – pływanie, sport, medytowanie, wybrałbym medytowanie.
Wartością Camino byli dla pana ludzie. Niektórzy zostawali na dłużej, niektórzy po prostu byli na chwilę.
Moim największym odkryciem było to, że wiele spotkań na Camino było mi pisanych. Tylko niektóre z nich opisałem w książce. Spotkałem np. Klausa, który zaproponował mi herbatę i zaprosił do swojego domu. Hodował zioła, miał kury i z tego się utrzymywał. Opowiedział mi, że kiedy miał 16-17 lat, jego mama wyrzuciła go z domu. Przez 32 lata nie mieszkał nigdy pod dachem, żebrał, jego towarzyszem była małpka. Takich historii ludzi poznałem na trasie bardzo dużo. Zupełnie niechcący. Byliśmy sobie pisani, by się spotkać. Znaleźli się Danny z Wielkiej Brytanii i Karry z Ameryki, pokazani w filmie „Pielgrzym”. Poznałem Oanę, Rumunkę, która nauczyła mnie rozmawiać z drzewami. Gdybym o tym przeczytał, pomyślałbym, że pisze to ktoś w najlepszym wypadku nawiedzony. Tymczasem Oana zwolniła się z korporacji, poszła na Camino, żeby zmienić swoje życie i tak też się stało.
Podczas tych spotkań było wiele zaskoczeń, które pokazały, że i moja obecność tam, w tym czasie i miejscu, nie była przypadkowa. Spotkałem biznesmena z Belgii, który miał ze sobą moją książkę o biegunach. Powiedział mi, że zawsze ją wozi i czyta, kiedy zaczyna być źle. Widzi w niej akceptację tego, co nieuniknione i to mu pomaga. Moje opowieści o biegunach, okazuje się, trafiały do ludzi z chorobą dwubiegunową. To był taki paradoks, książka o biegunach i choroba dwubiegunowa.
Wydaje mi się, że to wszystko sprowadza się do drogi. Jedni idą na biegun, inni do Santiago. Ważna jest droga, na której jesteśmy i energia, którą w nią wkładamy.
Ja też nie uważam, że trzeba iść do Santiago, by przejść swoją drogę. Myślę, że ani cierpienie nas nie uszlachetnia, ani choroba. Trochę sobie za bardzo komplikujemy. Zastanawiamy się, dlaczego nas coś spotkało, zamiast po prostu uznać, że to już jest i iść dalej. To jest prawdziwa wolność.
Nawet chodząc dookoła domu można dojść do Santiago. Myślę, że Bóg daje nam jakieś zadania, jakieś przeszkody. Nie warto zadawać sobie pytań "po co" i "dlaczego" spotkała mnie jakaś choroba, cierpienie, tylko odnaleźć spokój. Poza tym najgorzej jest chcieć cały czas być szczęśliwym. Najgorsze nieszczęście to chcieć być ciągle szczęśliwym.
*Camino jest okazją do zadawania pytań ludziom, ale skraca także czas na zadawanie ważnych pytań samemu sobie. Pytań uniwersalnych: Po co idziesz? Z czym idziesz? *
Każdy wyjazd może być podróżą dalej i w głąb. Niby nic nie łączy drogi na biegun polarny z drogą do Santiago de Compostela, a jednak dla mnie są one powiązane. Po raz pierwszy uświadomiłem to sobie idąc na biegun północny. Nie on był dla mnie ważny, ale cel, żeby tam dojść. Właśnie ta droga była ważna. Wcześniej myślałem, że zdobycie bieguna północnego będzie sukcesem, że podróżowanie to musi być zdobywanie, osiąganie sukcesów. Taka była moja filozofia – będę pierwszy na biegunie, przejdę pustynię, wejdę na szczyt, będę pierwszy. Droga nie była taka ważna, ważne było osiągnięcie sukcesu. Już idąc na biegun, myślałem, że droga jest ważna, ale dopiero na Camino zrozumiałem, że to właśnie ona jest najważniejsza. A istotą tej drogi są ludzie. Zasługą, magią tej trasy jest, że ludzie zrzucają swoje maski. W życiu odgrywamy różne role, staramy się nie obarczać innych swoimi sprawami, udajemy, że wszystko jest ok. Na Camino jesteśmy sobą. Ze słabością, pychą i pokorą. Pozostawiamy rozum, wchodzimy w inną sferę.
*W drodze do Santiago towarzyszył panu Janek Czarlewski, który kręcił sceny do filmu „Pielgrzym”. Pisał pan też pamiętnik. *
Janek jest synem moich przyjaciół, który na Camino stał się moim przyjacielem. Nie towarzyszył mi cały czas, ale uważam, że tylko on był w stanie zrobić film o tej wyprawie. Dziennik pisałem terapeutycznie. Jest doskonałą formą pracy ze sobą, oczyszczania umysłu ze strachu, niepewności. Rzeczy wypowiedziane przestają na nas działać, przestają mieć moc. Początkowo nie planowałem pisać o tym książki.
„Trzeci biegun” za panem. Co teraz?
Teraz planuję wyprawę do Japonii, ale tak, żeby pojechać samochodem przez Syberię. Shikoku to prastary pielgrzymkowy szlak. Ma 1200 km, prowadzi od jednej buddyjskiej kapliczki do drugiej. Jest ich 88. Pewna japońska księżna mnie zaprosiła, powiedziała, że jak przejdę do Santiago, to powinienem też udać się na Shikoku. Pomyślałem, że może ma rację. Japonia też do mnie wraca, tak jak Santiago - od wielu lat. Najważniejsze to widzieć sens, nie dlatego, że inni tego chcą, trzeba samemu w to wierzyć.