Natalia Janoszek - Polka, która podbija Bollywood
Marzyła o karierze scenicznej w Polsce, ale ciągle słyszała, że jest za niska. Spróbowała więc za granicą. Dziś ma na koncie udział w 21 międzynarodowych konkursach piękności i 7 produkcjach filmowych w USA i Indiach. Niedawno wydała książkę „Za kulisami Bollywood”. W wywiadzie z Wirtualną Polską Natalia Janoszek opowiada o kulisach swojej kariery w hinduskiej fabryce snów, o tym jak nauczyła się bollywoodzkiego tańca i dlaczego w Indiach krowy mają więcej praw niż kobiety.
26.03.2017 | aktual.: 26.03.2017 14:35
WP: W książce piszesz, że początkiem twoich sukcesów były porażki.
Natalia Janoszek: Moja przygoda ze sceną zaczęła się, kiedy miałam 3 lata i nie wymawiałam poprawnie „r”. Mama zapisała mnie do zespołu ludowego. Nie uwierzyła, kiedy opowiadałam, że dostałam pierwszy występ solowy. Ale to była prawda – miałam zaśpiewać piosenkę, w której roiło się od „r”! Mój debiut wzbudził we wszystkich wesołość, ale i tak zakochałam się wtedy w scenie. Taniec otworzył przede mną drzwi do świata. Jako nastolatka jeździłam na zagraniczne festiwale tańca narodowego. To była świetna okazja, żeby za darmo zwiedzać inne kraje i nauczyć się angielskiego. Zaraziłam się wtedy pasją podróżowania i szukałam sposobu, żeby móc dalej to robić. Kiedy zdałam na studia, musiałam wyjechać z Bielska-Białej i zrezygnować z zespołu. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby startować w konkursach piękności. Miałam za sobą udział w konkursie Miss Nastolatek, ale w innych polskich eliminacjach słyszałam, że jestem za niska.
Nie poddałaś się.
Nigdy! Przypadkiem dowiedziałam się, że poza Polską nigdzie na świecie nie ma zastrzeżeń co do wzrostu uczestniczek konkursów piękności – liczy się uroda i proporcjonalna budowa ciała. Postanowiłam zaryzykować i zgłosiłam się do konkursu na Cyprze. Mama próbowała wybić mi to z głowy, bo nie chciała narazić mnie na rozczarowanie. Ja jednak o wszystkim muszę się przekonać na własnej skórze. Pojechałam i wróciłam z tytułem. Potem posypały się kolejne zaproszenia – do Indonezji, Malezji, na Tajwan. Wszędzie pomagała mi się wyróżnić umiejętność tańca i śpiewu. Podczas jednego z konkursów zauważyli mnie producenci filmowi z Bollywood, którzy zaproponowali mi udział w castingu do jednego z filmów.
Szybko poszło!
Wbrew pozorom początki wcale nie były łatwe. Po pół roku rozmów zaproszono mnie do Indii na zdjęcia próbne. Żeby dostać wizę, przez pięć tygodni, dzień w dzień koczowałam na korytarzu ambasady. W końcu wyjechałam i zdobyłam rolę w filmie „Dreamz”. To był skok na głęboką wodę. Nie dość, że kręciłam pierwszy film za granicą, to jeszcze grałam Afgankę uciekającą od męża, któremu sprzedał ją ojciec. Nie wiedziałam nic o Afganistanie, musiałam też wystąpić w scenie gwałtu i miłości lesbijskiej. Nie było lekko, ale za wszelką cenę chciałam udowodnić, że jestem zawodową aktorką. Kolejne filmy też stanowiły wyzwanie – w ostatnim, opartym na faktach, zagrałam ofiarę gwałtu, która próbuje dochodzić swoich praw przed sądem.
*Nie sądziłam, że bolywoodzkie filmy poruszają tak trudne tematy. *
Większość z nich rzeczywiście opowiada barwne, ale dość błahe historie. Ludzie wolą oglądać przyjemne rzeczy – sama wolę iść do kina na komedię niż dramat, bo chcę oderwać się od codzienności. Ale poza komercyjnymi produkcjami w Bollywood powstają też filmy niszowe, nagradzane na zagranicznych festiwalach. To właśnie one próbują coś zmieniać, przełamywać tabu, jakim w Indiach jest na przykład ogromna skala gwałtów na kobietach. Najpierw takie produkcje muszą jednak przejść cenzurę, której w Indiach poddawane są wszystkie filmy.
W swojej książce napisałaś, że w Indiach krowy mają więcej praw niż kobiety.
Takie odniosłam wrażenie, kiedy jadąc na plan filmowy zauważyłam leżącą na środku drogi zdechłą krowę. Nikomu nie wolno jej było usunąć ani przenieść, bo w Indiach krowy to świętość. W porównaniu z nimi kobiety mają niewiele praw, traktowane są przedmiotowo i często padają ofiarami przemocy. Sądzę, że tutejszy mężczyzna w sytuacji zagrożenia prędzej ochroniłby krowę niż kobietę. W Polsce często skarżymy się na dyskryminację kobiet, ale w porównaniu z nami sytuacja Hindusek jest o wiele gorsza. Mam nadzieję, że moje filmy pomogą to zmienić. W ostatnim gram główną rolę kobiecą i nie ma tam równorzędnej roli męskiej – to już przełom.
Często wyjeżdżasz do Indii sama. Jak się tam czujesz, jako kobieta i cudzoziemka?
Poza planem filmowym niezbyt komfortowo. Moja jasna karnacja wzbudza w Indiach podziw, ale też sprawia, że każdy chce mnie dotknąć czy sfotografować. Na każdym kroku, nawet przy hotelowym basenie, jestem obserwowana i zaczepiana. Mimo upałów nie noszę krótkich ubrań, bo mogłabym paść ofiarą przemocy i jeszcze oskarżono by mnie o prowokacyjne zachowanie. Z powodu takiego podejścia do kobiet nie czuję się w Indiach dobrze. Dodatkowym utrudnieniem jest dla mnie klimat, bo często choruję na zatoki. Źle znoszę też lokalną kuchnię. Kiedyś znalazłam się z tego powodu w szpitalu. Tamtego dnia cały plan filmowy zorganizowano specjalnie dla mnie, a koszt jednego dnia planu to równowartość 100 tys. złotych. Jakimś cudem zebrałam wszystkie siły i zagrałam zaplanowaną scenę. Na szczęście na nagraniu w ogóle nie widać, jak fatalnie się wtedy czułam.
Musiałaś pracować, chociaż byłaś chora?
Tak już mam, że moje obowiązki traktuję poważnie. Staram się też nie sprawiać innym kłopotu, choć akurat w Bollywood to nie najlepsza cecha. Tutaj wręcz trzeba zachowywać się jak gwiazda, żeby móc liczyć na szacunek. Jako aktorka mam na planie swój autobus zwany vanity van, z garderobą i miejscem do odpoczynku. Mam też ochronę, kierowcę i kucharza. Na każdym kroku towarzyszy mi spotboy – pomocnik, który na planie podaje mi wodę, pilnuje moich rzeczy albo trzyma chłodzący wiatraczek. Na początku czułam się z tym wszystkim niezręcznie, uważałam, że to zbytek. Ale budżety produkcji filmowych w Indiach kilkakrotnie przekraczają te, które mamy w Polsce. Na planie pracuje 100-200 osób. Czasem ludzie chcą to robić nawet za darmo, byleby tylko zahaczyć się w świecie filmu. Gdybym zrezygnowała z usług przysługujących gwieździe filmowej, odebrałabym kilku osobom pracę, a mnie jako aktorki nikt nie traktowałby poważnie.
Jak się pracuje z Hindusami?
Oni zawsze wszystko załatwią, nawet w ostatniej chwili. Kiedyś producent nie zapłacił za mnie podatku i groziła mi deportacja lub więzienie. Sprawa została wyprostowana w jeden dzień, choć teoretycznie było to niemożliwe. Pod sądami w Indiach krążą ludzie, którzy za odpowiednią opłatą oferują załatwienie wszystkiego, co się chce. Specyfiką tutejszej pracy jest też silny podział kastowy. Kiedyś całą ekipą jedliśmy obiad, ale zauważyłam, że niektórzy usiedli przy innym stole, choć przy naszym były miejsca. Kiedy zaprosiłam ich do nas, producent mnie zganił. Tamci pracownicy byli z niższej kasty i nie mogli siedzieć z wyższą. To przykre, bo w innych krajach cała ekipa filmowa jest z sobą zżyta jak wielka rodzina. Mimo tych wszystkich minusów uwielbiam pracę w Bollywood. To fantastyczna przygoda
Miałaś okazję kręcić słynne sceny bollywoodzkiego tańca?
Tak, dostałam propozycję roli w filmie, w którym miałam wcielić się w tancerkę brzucha. Problem w tym, że nigdy nie tańczyłam tego rodzaju tańca, a producenci dali mi godzinę na wysłanie prezentacji z próbką moich umiejętności. Nagrałam film telefonem, mocno improwizując. Mój występ się spodobał i dostałam tę rolę! Na planie pracowałam już z choreografem i zespołem tancerek. Taniec bollywood nie jest trudny, więc szybko się go nauczyłam.
Jak wygląda wizyta w kinie w Indiach? Podobno na premierach gwiazdy spacerują po zielonym, a nie czerwonym dywanie.
Tak, to prawda. W Indiach są kina z różnych półek. Dla najbiedniejszych, z krzesłami zamiast foteli, i dla bogatych, gdzie siada się na kanapach z czerwonego aksamitu, dostaje się poduszkę i koc, a kelnerzy roznoszą menu i podają poczęstunek z lampką wina. Jeden element jest wspólny: przed seansem widzowie zawsze śpiewają hymn narodowy. To najlepiej co pokazuje, jak ważną rolę pełni w Indiach kino.
Czy w przerwach między zdjęciami masz czas na podróżowanie po Indiach?
Tak, choć nie tak dużo, jak bym chciała. Zachwyciły mnie góry na północy – to zupełnie inne Indie. Lubię parki przyrodnicze, na przykład rezerwat tygrysów. Podoba mi się też Bombaj, bo kulturowo jest bardziej liberalny i wyjście w szortach na ulicy nie powoduje tam zgorszenia. Większość czasu spędzam jednak na terenie wytwórni filmowej, co samo w sobie jest dużą atrakcją. Film City w Bombaju to niesamowite miejsce. Plany filmowe z pałacami, ogrodami i wspaniałymi willami przypominają bajkową krainę. Jeśli ma się to szczęście, żeby tam wejść, można spotkać największe gwiazdy bollywoodzkiego kina i po prostu do nich podejść.
*W twojej książce piszesz, że tajemnica sukcesu to wiedzieć, dokąd się zmierza. Jakie są twoje plany na przyszłość? *
Skończyłam właśnie studia International Business Program na Uniwersytecie Warszawskim i zastanawiam się, co dalej. Studia zajmowały mi sporo czasu, więc nie mogłam sobie pozwolić na więcej niż dwa filmy rocznie. Teraz mam mnóstwo pomysłów, które chciałabym zrealizować. Na szczęście nie muszę kierować się tylko względami finansowymi, dlatego zamierzam wybierać projekty, które naprawdę mnie interesują. Wiosną jadę do Cannes promować mój nowy film „The Chicken Curry Law”, wezmę też udział w zdjęciach w Los Angeles.
Czy zobaczymy cię też na polskim ekranie?
Bardzo bym tego chciała. Zdecydowałam się na management w Polsce i otrzymałam kilka propozycji, m.in. udziału w programach rozrywkowych związanych z tańcem i śpiewem. Jestem otwarta na projekty realizowane w Polsce, ponieważ tu jest mój dom i tu czuję się najlepiej. Nie wyobrażam sobie zamieszkania na stałe w Indiach, bo bardzo tęskniłabym za rodziną. Idealnie byłoby dzielić życie między Bollywood, Hollywood i Polskę.