Nieznany świat ostatnich ludożerców. Nawrócili ich misjonarze
Asmaci jeszcze do niedawna byli uważani za najbardziej groźne i żądne krwi plemię świata. Opisy ich rytuałów do dziś przyprawiają o dreszcze. Na szczęście misjonarzom udało się ich nawrócić.
O istnieniu Asmatów świat dowiedział się w 1623 r. Wtedy to holenderski kupiec Jan Carsztens zobaczył ich po raz pierwszy z pokładu swojego statku. W 1770 r. kapitan James Cook i jego załoga jako pierwsi postawili stopy na ich ziemi w poszukiwaniu wody pitnej. Niestety w potyczce zginęło 20 ludzi kapitana, który jak niepyszny wrócił na statek.
Asmaci zaciekle bronili dostępu do swoich terenów przez wiele set lat. Na miejsce dotrzeć udało się Holendrom, którzy założyli siedzibę rządu w Merauke, skąd wychodziły ekspedycje na rozpoznanie tych terenów. Wyprawy wracały z wieloma ciekawymi informacjami, zbierały nieznane małe gatunki zwierząt i rośliny, a także nabywały wspaniałe rękodzieła sztuki rzeźbiarskiej. Te rzeźby zabierano do Europy, gdzie budziły powszechne zainteresowanie i miały wpływ na twórczość ówczesnych, surrealistycznych artystów takich jak Pablo Picasso czy Marc Chagall.
Badanie tych ziem przerwała II wojna światowa, ale już w pod koniec lat 40. XX wieku holenderski misjonarz Zegwaard ponownie przystąpił do ich eksploracji. W 1953 r. w Agats powstała siedziba rządu i do dzisiejszego dnia miasto jest stolicą całego regionu.
Dopiero na początku lat 50. pierwsi misjonarze tak naprawdę zaczęli poznawać Asmatów. Nieśmiałe kontakty zaczęły przynosić rezultaty i mogli oni powoli zagłębiać się w kulturę i tradycję asmacką. Misjonarze na tych terenach byli ludźmi niezwykle wykształconymi, wielu z nich miało tytuły naukowe w dziedzinach antropologii czy psychologii, byli erudytami, potrafili rozmawiać, słuchać i przekonywać. Do tego posiadali pokłady cierpliwości i zrozumienia. Tylko tacy ludzie mieli szansę na to, by dotrzeć do Asmatów, do ich wnętrza, by ich zrozumieć, ale też by im spróbować pokazać inny świat, inne wartości.
Genialni rzeźbiarze
Asmatów jest około 70 tys., a ich terytorium jest bardzo rozległe. Rozciąga się na szerokości 18 tys. km kw. od Morza Arafura w głąb lądu. Tereny te nie są zbyt przyjazne dla człowieka przeważają mangrowce, bagna i grzęzawiska, a wszystko otoczone jest dżunglą. Do tego, na Wybrzeżu Kazuaryn żyją ogromne, dochodzące do 5 m słonowodne krokodyle różańcowe. Środowisko naturalne miało silny wpływ na to, jak żyli i jak nadal żyją Asmaci. Są oni mocno uzależnieni od tego, co znajdą w lasach, rzekach czy morzu. Żyją głównie z uprawy palmy sago, z połowu ryb, zajmują się zbieractwem i łowiectwem. W drewno do robienia dłubanek (wąskich łodzi) i canoe zaopatrują się w dżungli. Swoje domy budują na pomostach, około 2-3 m nad ziemią, gdyż liczne powodzie i pływy zagrażają bezpieczeństwu miast i wiosek.
W świecie zdobyli sobie niepodważalną pozycję najwspanialszych rzeźbiarzy Pacyfiku, a ich sztuka jest doceniania na całym świecie. Najważniejsi kolekcjonerzy od lat jeżdżą na te tereny, aby wzbogacać swoje zbiory i uzupełniać asortyment. Ich prace można podziwiać nie tylko w muzeach Ameryki, ale też na europejskich i australijskich wystawach. Poświęcone są głównie pamięci przodków, jednak symbolika w nich zawarta jest dużo szersza. Kanibalizm, pomimo, że dawno zniknął z ich życia, silnie zakorzeniony jest nadal w tej kulturze.
Rzeźby przedstawiają głowy papugi kakadu, dzioborożca czy rudawek wielkich, największych, pośród znanych nam, gatunków nietoperzy. Są to podstawowe symbole świadczące o ich niechlubnej przeszłości.
Jednym z głównych motywów jest także łódka. Asmaci wierzą, że świat zmarłych, Safan znajduje się zawsze na wschodzie. Daleko, poza zasięgiem wzroku, tam, gdzie słońce wystawia swoje pierwsze, nieśmiałe jeszcze, promienie. Do Safanu zmarli zabierani są łódką. Stąd wszędzie jej obecność. Przed każdym domem, przed każdymi drzwiami i każdą bramą.
Bezwględni kanibale
Oprócz wspaniałych rzeźbiarzy, do niedawna jeszcze świat widział w nich bezwzględnych, żądnych krwi i zemsty ludzi, którzy żyli pośród kultu śmierci, ścinania głów i kanibalizmu. Teraz prowadzą spokojny, ustabilizowany tryb życia oparty na łowiectwie, rybołówstwie i uprawie palm. Jednak jeszcze 50 lat temu budzili powszechny strach i grozę w świecie. Liczący się w społeczności Asmata musiał ściąć w swoim życiu co najmniej jedną głowę wroga. Zdobywał ją w trakcie walki, a że walk było bardzo dużo, bo wybuchały z byle powodu, to i trofeów było wiele.
Co ważne, w przeciwieństwie do tego, co się powszechnie uważa, Asmaci nie zjadali ludzi by zaspokoić głód. Ludożerstwo miało dwa zupełnie inne podłoża: zemstę oraz szacunek.
Kanibalizm z zemsty zaczynał się od walki. Zabity wróg został sprowadzany do wioski i tam ścinano mu głowę. Dziurę w czaszce robiono specjalnymi kamieniami w kształcie rozgwiazdy, następnie wyjmowano mózg. Był on gotowany i zjadany przez starszyznę wioski jako największy przysmak. Dłonie dostawali ludzie starsi, gdyż były miękkie i można je było przełknąć bez gryzienia. Wnętrzności takie jak serce i wątroba przypadały w udziale dzieciom. Pozostałe części dzielono sprawiedliwie pośród członków klanu. Czaszkę wieszano w long house, czyli domu mężczyzn, najważniejszym domu we wsi. Była trofeum. Z kości udowej oraz piszczeli i kości promieniowej robione były pisatu belati, czyli noże do rytualnych zabójstw. Obecnie też się je robi, ale z kości z nogi kazuara (ptaka nielota) lub ze szczęki krokodyla.
Kanibalizm z zemsty przybierał u Asmatów jeszcze jedną, przerażająca formę. Występował tylko u nich i był według nich formą zemsty doskonałej, wręcz idealnej, ale także pokazem sił. Przybierał formę adopcji. To zjawisko było niespotykane nigdzie indziej na świecie, w żadnym innym plemieniu. Asmaci porywali z wrogiej wioski małego chłopca. Troszczyli się o niego, dbali, chowali jak swojego. Do czasu. Kiedy podrósł zabijali go i zjadali.
Kiedy umierał ktoś bardzo mądry, szanowany wódz i silny człowiek, wtedy jego zwłoki kładziono na specjalnej platformie przed domem. Pod spodem kładziono talerze zrobione z liści bananowca. Ciało zostawiano na jakiś czas, dopóki nie zaczęły spływać płyny ustrojowe i wylęgać się larwy. Wtedy to, co spadło do misek było pieczołowicie zbierane przez kobiety i mieszane z jedzeniem. Zjadając to Asmaci wierzyli, że przejmują mądrość siłę i wytrwałość wodza. Jego kości były zakopywane w wiosce, a czaszka zostawała w domu rodzinnym. W nocy służyła jako poduszka dla syna, który śpiąc na niej wchłaniał mądrość ojca.
Pewnie zastanawiacie się, jakim cudem misjonarzom udało się nawrócić Asmatów na chrześcijaństwo i co zrobili, żeby ci nieugięci kanibale zaprzestali swoich rytuałów i zaczęli wieść spokojniejsze życie? Oparli się na bardzo prostej regule. Porównali kanibalizm do chrześcijaństwa. Powiedzieli Asmatom, że chrześcijanie też jedzą ciało Chrystusa i piją jego krew.
O Asmatach i pozostałych rdzennych plemionach Indonezji przeczytać będzie można w kolejnej książce Alicji Kubiak i Jana Kurzeli pt.: "Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś", ktora ukaże się w maju nakładem wydawnictwa Novae Res.