Atrakcje Norwegii - Piramida, Spitsbergen
Osada sprawia bardzo pozytywne pierwsze wrażenie. Już z daleka widać solidne budynki. Nie przypominają tych w stylu "wielkiej płyty". Część bloków jest pomalowana na różne kolory, inne pokryte czymś w stylu boazerii. Wszystko schludne i zadbane, ale jakby zastygłe. Martwe. Kirył, który oprowadza nas po mieście, opowiada z dumą w głosie, że kiedyś każdy chciał tu mieszkać, nawet najwybitniejsi naukowcy i specjaliści. Zarobki były świetne, dobre jedzenie sprowadzano z całego ZSRR. Istniała dobrze zaopatrzona kantyna, najbardziej na północ wysunięta pływalnia, dom kultury oraz piękna, spacerowa aleja z nieziemskim widokiem na lodowiec. Żartobliwie lub wręcz ironicznie nazywana była Champs Élysées. U jej szczytu do dziś stoi popiersie Lenina - też najbardziej wysunięte na północ. W Piramidzie podczas zimnej wojny stykał się Wschód z Zachodem. Na Svalbardzie, znajdującym się pod jurysdykcją norweską, umożliwiono władzom ZSRR wykreowanie Piramidy na wizytówkę kraju. Partia nie szczędziła
dotacji dla arktycznej kopalni węgla. Miasto gościło zagraniczne delegacje i z dumą oraz wypiętą piersią mówiono: "Patrzcie towarzysze. Takie mamy kopalnie węgla, nawet w Arktyce". Węgiel był tu jednak tylko pretekstem. Rosjanom zależało przede wszystkim na tym, aby na Spitsbergenie być i mieć porty morskie, do których mogłyby wpływać rosyjskie statki handlowe i wojskowe. Zostało tak do dziś i choć kopalnia już dawno nie działa, to cel jest ten sam - utrzymać strategiczne miejsce i sprawić, aby przynajmniej na siebie zarabiało. Pan Piotr, zarządca Piramidy z ramienia Konsula Federacji Rosyjskiej, opowiada mi o planach przekształcenia tego miejsca w atrakcję dla bogatych turystów. Restauracja i hotel już działają, można zostać tu na noc.