Polak przeżył uderzenie tajfunu na Filipinach. "Modliliśmy się o życie"
- Obrazy iście postapokaliptyczne - tak swoją relację na YouTube po uderzenia tajfunu Rai na Filipinach zaczyna Damian Drążek, bloger i twórca popularnego kanału podróżniczego UcieczkaDoRaju. - Gdzie okiem nie rzucisz, totalny chaos - dodaje. Miesiąc po tragedii życie na turystycznej wyspie powoli wraca do normy, a Damian opowiada nam, jak wyglądały dwie najtrudniejsze godziny w jego życiu.
Sylwia Król: Czy spodziewaliście się uderzenia tajfunu? Było jakieś ostrzeżenie?
Damian Drążek: W zasadzie już na trzy dni przed uderzeniem tajfunu, ja i moi znajomi mieliśmy świadomość, że to się może wydarzyć. Mieliśmy jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Przez Filipiny przechodzi mnóstwo tajfunów, ale zwykle omijają nasz region. Tym razem tak się jednak nie stało, nie mieliśmy szczęścia.
Czy były ostrzeżenia? Tak, praktycznie każdy na wyspie wiedział, że jest ryzyko uderzenia tajfunu, przynajmniej na dzień przed. Zorganizowano punkty ewakuacyjne i namawiano do ewakuacji mieszkańców, którzy jednak początkowo nie chcieli porzucać swoich domów. Dopiero jak zrobiło się naprawdę niebezpiecznie, to nie mieli już wyjścia. Niestety, były też przypadki, gdy ludzie ginęli nawet w punktach ewakuacyjnych, które, gdy tajfun się rozszalał, uległy całkowitemu zniszczeniu.
Co czułeś, gdy wy uwięzieni w domu oczekiwaliście, aż tajfun ucichnie?
Trudno to opisać, ale w pewnym momencie dociera do ciebie myśl, że naprawdę nie wiadomo, jak to się może skończyć. Przestajesz myśleć o rzeczach materialnych, takich jak to, czy dom ocaleje, czy nie. Zaczynasz się po prostu bać o własne życie. I tak właśnie było w naszym przypadku.
Dwie godziny były naprawdę ciężkie, mogę powiedzieć wprost, że dosłownie modliliśmy się o życie. Chcieliśmy to po prostu jakoś przetrwać. Przez cały czas mogliśmy w zasadzie jedynie nasłuchiwać odgłosów z zewnątrz i tak właśnie po ok. dwóch godzinach poczuliśmy, że wiatr na szczęście słabnie. Tutaj jednak niczego nie można być do końca pewnym, bo wiatr po chwili może znowu wrócić. W każdym razie, dopiero kiedy wszystko w końcu ucichło, mogliśmy wyjść z domu i ocenić straty.
Jak wyglądał wasz dom bezpośrednio po przejściu tajfunu?
Przyznam, że z tamtego momentu pamiętam głównie ogromną ulgę, że udało nam się przetrwać. Niewiele mogliśmy tak na szybko ocenić, bo było ciemno, nie było prądu, więc mogliśmy się posiłkować wyłącznie latarkami. Dom wprawdzie był zalany, ale najważniejsze, że dach się utrzymał. Staraliśmy się na tyle, na ile to było możliwe, usunąć wodę, żeby nie dopuścić do trwałych zniszczeń i to tyle na początek.
Zniszczenia po przejściu tajfunu były i nadal są ogromne. Jak długo byliście odcięci od prądu i wody?
Jeśli chodzi o prąd, to cały czas są tutaj duże braki w jego dostawie. Ratunkiem są generatory, na których pracuje teraz spora część wyspy, w tym także duże sklepy. W kilku miasteczkach udało się przywrócić prąd, ale raczej w tych miejscach, które leżą w obrębie głównych dróg, nie dalej niż 500 m. My mieszkamy w górach, więc tutaj nadal są z tym problemy. Myślę, że na tę chwilę ok. 85 proc. ludności jest nadal bez prądu i wody. Co do internetu, to też pojawia się i znika, chociaż tak od 10 dni mogę powiedzieć, że jest lepiej.
Wielu mieszkańców wyspy straciło swój dobytek. Jak sobie z tym radzą?
Ludzie bardzo sobie pomagają i to jest naprawdę niesamowite, właśnie w trakcie takich smutnych i niebezpiecznych wydarzeń. Ta solidarność, to, że ludzie się ze sobą łączą i te relacje się zacieśniają. W takich sytuacjach bardzo szybko można zobaczyć kto, jakim jest człowiekiem.
Rozmawiałem z wieloma osobami na ten temat i naprawdę jest sporo wzruszenia, bo widać to wsparcie, ludzie wiedzą, że mogą liczyć na siebie, na bezinteresowną pomoc sąsiadów. Teraz, abyśmy mogli przetrwać, wszyscy muszą sobie pomagać i dzielić się tym, co mają. To zresztą widać na każdym kroku. Ci, którzy mają więcej, rozwożą ryż i wodę. Jest naprawdę dobrze pod tym względem. Ja sam podziwiam tych ludzi, że po czymś takim potrafią się podnieść i iść dalej.
Przeżyliśmy SUPER TAJFUN RAI (ODETTE) - film dokumentalny
Czy można coś zrobić, aby zminimalizować w przyszłości ewentualną skalę zniszczeń na wypadek kolejnego uderzenia tajfunu?
Niestety nie ma na to środków. Filipiny są wprawdzie przyzwyczajone do uderzeń tajfunów, ale w tym regionie naprawdę nie było czegoś takiego, co zdarzyło się teraz. Przynajmniej nie w ciągu ostatnich dziesięcioleci.
Na pewno każdy będzie się starał odbudować swój dom, na tyle, na ile to będzie możliwe. Czasami z powodu braku środków finansowych będą to wyłącznie działania prowizoryczne, np. komuś zniszczyło dach czy kawałek ściany i będzie się to starał jakoś załatać. Rząd Filipin oczywiście zadeklarował pomoc. Już teraz, przynajmniej raz w tygodniu rozdają jedzenie i starają się zapewnić mieszkańcom podstawowe rzeczy do przetrwania. Trudno dostępne miejsca są dziś obsługiwane przez helikoptery. W pomoc włączają się też obcokrajowcy, w tym również ja. Już niedługo planujemy wyjazd na cztery wyspy, które są niemal całkowicie odcięte od świata. Cały czas działamy, pomagamy, ale nikt nie myśli tutaj o żadnych zabezpieczeniach na wypadek kolejnego uderzenia tajfunu. Wszyscy mają nadzieję, że do tego po prostu nie dojdzie.
W Azji mieszkasz od wielu lat. Czy to zdarzenie będzie miało jakikolwiek wpływ na twoje dalsze plany?
To prawda, z Azją jestem związany od wielu lat i chociaż w przeszłości zdarzały się trzęsienia ziemi, to nigdy nie wydarzyło się nic takiego, na tak dużą skalę, abym musiał obawiać się o swoje życie. To jednak nie zmienia faktu, że chcę tutaj zostać i nadal czuję się tutaj jak w domu.