Polska vs. Gwatemala - handel
W Gwatemali najbardziej zaskakiwał mnie handel. Niespotykany dotąd, zwłaszcza na taką skalę, handel obnośny i obwoźny. Te tłumy wędrujące przez autobus i próbujące sprzedać, co tylko do sprzedaży się nadawało. Dziesiątki wózków, jeżdżących po ulicach, a to z lodami, a to z owocami, a to z gumami do żucia. A w wioskach gdzieś na końcu świata, jeden sklepik typu "mydło i powidło". Identycznie na wschodzie. Czasami jechałam i myślałam "o, zatrzymam się tu czy tam, napiję, wezmę pieczątkę do mojej książeczki turystycznej", a tu jedna wioska, druga, trzecia, a sklepu jak nie było, tak nie ma. I w końcu trafiał się jeden na kilka wiosek, w promieniu kilku kilometrów. Wybór towarów miał zwykle mizerny. Główny asortyment stanowiły napoje wyskokowe. Wzrok przyciągały skrzynie pełne piwa i wiśniówki. W wioskach, w których brakowało sklepu królował handel obwoźny. W konkretnym miejscu i o ustalonym porze centrum handlowym stawał się niewielki busik, który dowoził towar oczekiwany przez stałych. Wypisz, wymaluj
niczym w Gwatemali.