Portugalia. Fado. Skowyt duszy. Melancholijne pieśni śpiewa każdy. Nawet kierowca taksówek
Fado w Coimbrze jest tradycyjne, śpiewają je tylko mężczyźni. W Lizbonie melancholijne pieśni śpiewa każdy, mężczyźni i kobiety, profesjonalni fadistas i kierowcy taksówek. Portugalia słynie właśnie z fado.
Gasną światła, już tylko świece migoczą, cichną rozmowy. Wszyscy odwracają się w stronę muzyków, którzy w trójkę zasiadają pośrodku restauracji, próbując się zmieścić między ciasno rozstawionymi stolikami. Rozbrzmiewają pierwsze delikatne dźwięki. Srebrno inkrustowana _ guitarra portuguesa _, o kształcie mandoliny, wygrywa główną melodię. Akompaniuje jej gitara klasyczna, nazywana _ viola de fado _.
Centro de Portugal - tu bije serce Portugalii
Po chwili pojawia się młodziutka Joana Veiga – cała w czerni. Kruczoczarne włosy, sukienka o szyfonowych rękawach, a w dłonie wpleciony szal – dodatek, który zakłada każda fadistka na pamiątkę Marii Severy, XIX-wiecznej prekursorki gatunku. Joana wita gości i podkreśla, że jesteśmy w najstarszym _ casa de fado _ w Alfamie. Uśmiecha się trochę niepewnie i prosi o nieużywanie flesza, by nie psuć nastrojowej atmosfery. Znowu przygrywają gitary. Nagle z dziewczyny wydobywa się głos o głębokim, matowym brzmieniu, a ona sama zmienia się w pełną temperamentu fadistkę. – Brzdęk! Gość, któremu z wrażenia wypada łyżeczka z ręki, zmieszany poprawia się na krześle. Muzyka przyspiesza i robi się skoczna, jednak potężny głos Joany wciąż niesie ze sobą silną nutę nostalgii. Śpiewa o tym, że tylko w ciszy słyszy przyjazne głosy, że jest jak rozbitek na wzburzonym morzu. W każdym dźwięku słychać _ saudade _, portugalską tęsknotę. Pieśni fado zawsze są nasączone smutkiem, opowiadają o miłości, śmierci, o trudach
życia, tragediach i triumfach.
Śpiewa każdy Portugalczyk
Gatunek narodził się na początku XIX w. w portowych dzielnicach Lizbony, takich jak Mouraria (gdzie wychowywała się słynna dziś fadistka Mariza) czy Alfama. Żony i narzeczone nuciły melancholijne pieśni w oczekiwaniu na powrót ukochanych mężczyzn, którzy wypłynęli w długi rejs. W melodiach słychać lamenty niewolników tęskniących za ojczystymi stronami, da się zauważyć też wpływy arabskie. Lizbońskie fado to miasto i jego mieszkańcy, to tradycyjne zawody – kwiaciarki, rybacy. To miłość miasta do rzeki. Śpiewają je wszyscy – kobiety i mężczyźni, zawodowcy i amatorzy. Po pracy, do któregoś z licznych _ casas de fado _, często wpadają taksówkarze, by wyśpiewywać, co im w duszy gra. Śpiewają kucharze po pracy, śpiewają też właściciele restauracji. Najsłynniejsze domy fado, jak _ Parreirinha de Alfama _, w którym właśnie jestem, przy kolacji urządzają występy zawodowych fadistów i fadistek. Po Joanie śpiewa Sérgio da Silva, a po kolejnej przerwie pojawia się gwiazda wieczoru, Maria Amélia
Proença (jedna z najstarszych nadal aktywnych pieśniarek fado, znana m.in. z występów u boku Amálii Rodrigues i Marizy). Jej niski głos z charakterystyczną chrypką przykuwa uwagę wszystkich – i turystów, i stałych bywalców Parreirinhii. Najpierw śpiewa o przegranych duszach, o miłości, zazdrości, bólu i grzechu, ale w pewnym momencie przychodzi czas na lizbońską klasykę, której dźwięczny refren podchwytuje większość gości. – _ Cheira bem, cheira a Lisboa _ (ładnie pachnie, pachnie Lizboną).
fot. główna PhilDarby / Shutterstock.com
Tekst: Maria Brzezińska, www.podroze.pl