"Niebezpieczna gra" z turystami na Kanarach. "Swoje pieniądze zaczną wydawać gdzie indziej"
Mieszkańcy Wysp Kanaryjskich ponownie wyszli na ulice, aby demonstrować przeciwko nadmiernej liczbie turystów. Nie podoba się to jednak wielu Brytyjczykom, którzy są najliczniejszą grupą wczasowiczów na tym rajskim archipelagu. Zdarza się, że już teraz wycofują rezerwacje.
W 2024 r. Wyspy Kanaryjskie odwiedziło rekordowe 18 mln osób. Z czego najwięcej było Brytyjczyków (4,5 mln).
Kolejny protest na Kanarach
Mieszkańcy wysp już od dawna nie ukrywają, że zalew turystów im się nie podoba. Protestują, a nawet obrażają turystów.
16 lutego kolektyw społeczny "Canarias tiene un limite" (Kanary mają limit) zorganizował kolejny protest, w którym wzięło udział ok. 300 mieszkańców największej wyspy – Teneryfy. Demonstracja odbyła się w stolicy – Santa Cruz de Tenerife, gdzie akurat odbywał się kongres FVW Travel Talk – jedno z najważniejszych wydarzeń w niemieckiej branży turystycznej. Demonstranci wykrzykiwali hasła przed hotelem Mencey. Celem protestu było zbojkotowanie stowarzyszenia pracodawców uczestniczącego w kongresie. Wydarzenie, wspierane przez Fundación Canaria Telesforo Bravo Juan Coello, zgromadziło 50 ekspertów z niemieckiego sektora turystycznego i biur podróży.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". W Polsce temat kontrowersyjny. Na Grenlandii integralna część kultury
Kolektyw "Canarias tiene un límite" podkreśla, że wraz z napływem masowej turystyki pojawiły się inne problemy m.in. zanieczyszczenie wód i korki, niszczenie wybrzeża przez budowę hoteli i osiedli dla obcokrajowców, coraz wyższy poziom ubóstwa i wykluczenia społecznego, wyższe opłaty za czynsz (ok. 700-1000 euro przy zarobkach ok. 1200-1500 euro na rękę), brak dostępnych mieszkań socjalnych (na Kanarach brakuje ok. 50 tys. lokali), niewystarczająca ochrona obszarów naturalnych oraz utrata możliwości korzystania z wyjątkowych miejsc na wyspach bez tłumów turystów. Coraz częściej pojawiają się też głosy, aby zakazać budowy nowych hoteli.
Organizatorzy protestu zapowiedzieli, że był to pierwszy z kilku aktów bojkotu masowej turystyki i niebawem planują kolejne na sąsiednich wyspach archipelagu. Celem jest zwrócenie uwagi na potrzebę wprowadzenia ograniczeń i kontroli nad działalnością, która niszczy wyspy.
Jednak ta sytuacja nie podoba się m.in. brytyjskim turystom, którzy zostawiają tu sporo pieniędzy i zapewniają dzięki temu miejsca pracy dla mieszkańców. Ponad połowa ludności tego jednego z najbiedniejszych regionów w Hiszpanii, jest zależna od sektora turystycznego i usług z tym powiązanych np. budownictwo. W czasie pandemii koronawirusa było tu prawie 40-to procentowe bezrobocie, gdy zamknięto większość hoteli.
"Niebezpieczna gra" z turystami
"Protesty przeciwko turystom to niebezpieczna gra. Jeśli na Wyspach Kanaryjskich sytuacja się nie uspokoi, wczasowicze swoje pieniądze zaczną wydawać gdzie indziej – ostrzega prezes największego brytyjskiego biura podróży Jet2holidays i wakacyjnej linii lotniczej Jet2.com Steve Heapy. Podczas największych targów turystycznych, które odbywały się w styczniu w Hiszpanii zaapelował on do władz Wysp Kanaryjskich, aby zakończyły protesty mieszkańców przeciwko turystom" – pisze dziennik "Daily Mail".
Przypomnijmy, że w październiku 2024 r. na Teneryfie setki mieszkańców wkroczyły na plażę Troya, krzycząc "więcej turystów, więcej kłopotów" i "Wyspy Kanaryjskie nie są na sprzedaż", "Ta plaża jest nasza", "Jesteśmy obcokrajowcami w swoim kraju". Przy tym zakłócając wypoczynek, waląc w bębny i pokazując środkowy palec w stronę turystów, którzy obserwowali pikiety z balkonów hoteli. Ale pojawiają się też inne niemiłe gesty w stronę obcokrajowców, mieszkańcy potrafią na nich napluć, gdy zwróci się im uwagę, albo po prostu spluwają pod nogi, pokazując negatywny stosunek do przybyszów z innych krajów.
Steve Heapy podkreśla w rozmowie z "Daily Mail", że demonstracje i poniżające komentarze lokalnych władz, obraźliwe napisy na murach czy na samochodach z wypożyczalni (m.in. Zabić turystę, Turyści do domu) sprawiają, że wczasowicze czują się tutaj niemile widziani, tymczasem nikt nie jedzie na wakacje, by czuć się źle traktowanym. Dodał on, że incydenty psują wizerunek Kanarów i powodują, że turyści wybierają inne tańsze, ale również atrakcyjne miejsca, jak Turcja i Maroko, "gdzie czują się doceniani".
Zdaniem prezesa Jet2holidays wprowadzenie w Mogan na południu Gran Canarii podatku turystycznego to "niebezpieczny precedens", który może zniechęcić turystów do odwiedzania kraju w przyszłości.
Choć kwota nie jest duża (0,15 euro od osoby za dzień), to takie opłaty podnoszą ogólny koszt wakacji, co negatywnie wpływa na popyt.
Uważa on, że rządy powinny egzekwować przepisy i skupić się na kontrolowaniu nielegalnego wynajmu, a nie na karaniu touroperatorów, którzy przestrzegają prawa i przywożą miliony turystów.