Jak polscy himalaiści finansowali swoje wyprawy w latach PRL-u?
Lata 70. i 80. były złotą erą w historii polskiego himalaizmu. Nasi wspinacze jeden za drugim zdobywali najwyższe szczyty i bili kolejne rekordy. Jednak nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie niespotykana kreatywność naszych rodaków. I to w zupełnie niedocenianej dziedzinie.
Polacy potrafili podróżować w czasach powszechnej niemożności. (…) W późniejszych latach osiemdziesiątych XX wieku, choć sytuacja "na odcinku" paszportów nieco się poprawiła, egzotyczne kraje, znane z podróżniczych książek, kusiły jeszcze bardziej już jako owoc mniej zakazany, ale wciąż trudno osiągalny.
Jak wymienić niewymienialną walutę?
Na drodze do realizacji marzeń tysięcy potencjalnych podróżników przeszkodę stanowiły nie tylko uciążliwe i obciążone niepewnością rezultatu zmagania z biurem paszportowym oraz konieczność długiego oczekiwania na wizy. Kolejną barierą, która zamykała świat, były oczywiście pieniądze, a właściwie ich najcenniejsza odmiana zwana twardą walutą.
Ostatecznie brak kasy to problem uniwersalny. Mogli go mieć, mieli i mają liczni podróżnicy na całym świecie. Jednak dla mieszkańców Peerelu był to problem podwójnie skomplikowany. Składały się nań zarówno kłopoty ze zgromadzeniem odpowiedniej liczby złotówek w Polsce, jak i ich rozpaczliwa niewymienialność.
W krajach będących celem podróży funta kłaków nie były warte. Prawdziwą wartość miały jedynie dolary (o euro jeszcze się nikomu nie śniło) w różny sposób zdobyte i przewiezione w legalny lub nielegalny sposób. Cena mitycznego dolara na czarnym rynku stanowiła wystarczającą zaporę, by wyjazd uniemożliwić.
Do tego ograniczenia legalnego ich zakupu i możliwości ich wywozu ustalone tak zwanym limitem walutowym powodowały, że o dłuższej wędrówce wśród himalajskich szczytów nie było co marzyć.
Teoretycznie. W praktyce, jeśli komuś udało się zgromadzić zapas zielonych ponad dozwolony limit, szukał najchytrzejszego sposobu ominięcia czujnego oka celników.
Potrzeba matką wynalazków
Zawodowi szmuglerzy trzymali za zębami tajniki tych operacji, ale wśród braci górskiej krążyły opowieści o linach wspinaczkowych wypchanych zwitkami banknotów czy o zręcznie zalutowanych puszkach konserw wypełnionych bynajmniej nie mielonką.
Pomysłowość Polaków umożliwiająca w warunkach peerelowskiego braku finansów i niewymienialnej złotówki organizację profesjonalnych wypraw wspinaczkowych znana była wśród kolegów alpinistów z Zachodu. Podziwiano polskich wspinaczy nie tylko za osiągnięcia na szczytach, ale i za determinację w uprawianiu himalaizmu.
Wyraz temu podziwowi daje kanadyjska dziennikarka Bernadette McDonald w książce Ucieczka na szczyt, gdzie analizuje fenomen trwającej w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku polskiej dominacji w Himalajach.
Autorka tej nagradzanej na międzynarodowych górskich forach książki, pisząc o heroicznych wyczynach uczestników polskich wypraw podczas zdobywania szczytów, nie pomija też przyziemnych aspektów organizacji wypraw.
Droga do wolności
Wspominając o finansowej stronie wyjazdów, pisze o "zyskach z przemytu", potem jednak, widać zawstydzona trywialnością takiego stwierdzenia, nazywa te niezbyt legalne operacje zdobywania środków "handlem zagranicznym".
Pisze, że był to integralny składnik zakończonej wielkim sukcesem wyprawy Polaków na K2:
Przed powrotem do Polski wspinacze pojechali z Islamabadu do Delhi, gdzie upłynnili trochę przemyconych polskich produktów oraz zakupili ubrania i kawę, by przywieźć do Polski.
Warto tu zauważyć, że połączenie możliwości zdobywania himalajskich szczytów z zapewnieniem sobie na to środków w warunkach Peerelu Bernadette McDonald rozpatruje w kategorii odkrywania drogi do wolności:
Losy wielu polskich wspinaczy wskazują, że na górski hart Polaków wpływały także sukcesy ekonomiczne. Okazali się oni pomysłowym narodem, ustanawiając 'system w systemie', dzięki czemu się wyzwolili. Odkryli, jak podróżować poza granice własnego kraju, poznawać inne kultury i języki, realizować pasje wspinania i jeszcze z tego żyć. Odkryli, jak być wolnym!
Taką diagnozę można rozszerzyć na dużo, dużo większą, niekoniecznie zainteresowaną ekstremalnymi górskimi wyczynami, rzeszę Polaków ruszających na szlaki Azji.
Zwłaszcza że sprzyjała temu jeszcze jedna, godna dziś pozazdroszczenia pod względem finansowym, jaśniejsza strona podróży do Azji: cena biletu lotniczego. Kiedy piętrzyły się dziesiątki innych przeszkód, w sukurs polskim podróżnikom przychodziły tanie rejsy linii Aeroflotu – powietrznej dumy bratniego ZSRR.
Źródło:
Tekst stanowi fragment książki Anny Kalinowskiej Uciec w Himalaje, czyli PRL, dewizy i marzenia o wolności. Ukazała się ona w 2020 roku nakładem wydawnictwa Bellona.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji. W celu zachowania jednolitości tekstu usunięto przypisy, znajdujące się w wersji książkowej. Tekst został poddany obróbce redakcyjnej w celu wprowadzenia większej liczby akapitów.