Tajlandia - Wybrzeże Andamańskie
Kiedy dziesięć lat temu jednym z takich autokarów przyjechałam po raz pierwszy do Krabi, rozglądałam się po niekończącym się ciągu hoteli, biur podróży i okropnych betonowych domków znaczonych czarną pleśnią, która jest zmorą tajskiego budownictwa. To nie była Tajlandia z moich marzeń. Wbiegłam do pierwszego, lepszego biura podróży z pytaniem o wyspę, na której nie ma turystów. Miły Taj za ladą spełniał już pewnie niejedną dziwną zachciankę i z uśmiechem skinął głową. Zapakował mnie do swojego samochodu, zawiózł na niewielką przystań pod miastem i kupił bilet na wyspę Koh Yao Noi. - Na miejscu pytaj o pana Eddiego - rzucił na odchodnym. Kiedy po dwóch godzinach rejsu w towarzystwie dzieci w mundurkach, wracających ze szkoły, i kobiet w barwnych sarongach obładowanych zakupami wysiadłam na przystani, pan Eddie już na mnie czekał. Ten tajski hipis około pięćdziesiątki, z kolorową bandaną na głowie, był wtedy chyba jedyną osobą, która wynajmowała na wyspie kilka prostych bambusowych bungalowów
turystom. W takim domku otoczonym tropikalnym lasem natknęłam się na największego pająka w życiu (te mniejsze pan Eddie chrupał na surowo, prosto z krzaka).