Taniec podwodny wieloryba

Powszechnie używana nazwa „wieloryb” jest zaledwie potocznym określeniem dużych waleni. Jest ona żywym śladem czasów, gdy walenie uważano za gigantyczne ryby

05.12.2006 | aktual.: 09.05.2013 10:36

Obraz
Obraz
© (fot. Magazyn Nurkowanie / Ralf Kiefner)

Zaglądając do leksykonów znajdziemy jeszcze głównie informacje o powodach wielowiekowego zainteresowania człowieka tymi zwierzętami, a mianowicie o ich tłuszczu, mięsie, spermacecie, jak też i ambrze. Zestawiając te fakty można dojść do smutnej konstatacji, że zanim jeszcze zaczęliśmy właściwie nazywać te wielkie i piękne zwierzęta, omal nie doprowadziliśmy do ich całkowitej zagłady.

Liczba gatunków waleni, które dożyły do czasów nam współczesnych, jest tylko skromną namiastką różnorodności, jaka nie dotrwała do panowania człowieka na Ziemi. Bez wątpienia wyginą również i te formy, które żyją dziś, niekoniecznie tylko z powodu bezpośredniego zabijania przez ludzi, ale przede wszystkim w wyniku szybkich zmian środowiska, do których w żaden sposób nie mogą „doszlusować” adaptacje organizmów waleni. Na Ziemi żyje obecnie 76 gatunków waleni (Cetacea), zaskakujących nas przede wszystkim swoją wielkością, która do pewnego stopnia jest także zdobyczą ewolucyjną. Mimo iż nie wszystkie z wielorybów są tak wielkie jak legendarny Moby Dick z powieści Melville\'a, to o wiele łatwiej jest większym organizmom utrzymać ciepło w zimnych, morskich wodach, niż małym, stąd tak ogromne formy wśród nich.

Naturalnie są i formy mniejsze, które trudno nazwać „wielorybami”. Różnice bowiem są porażające: od ważącego około 150 ton płetwala błękitnego Balaenoptera musculus brevicauda, aż po delfiny małe Pontoporia blainvillei osiągające niespełna 50 kg masy. Najczęściej spotykanymi nazwami waleni różniących się wielkością są wieloryb, delfin i morświn; według kryteriów wielkościowych walenie większe niż 3 metry nazywane są potocznie wielorybami, a wszystkie mniejsze delfinami. Jest naturalnie i kilka wyjątków, zwanych morświnami, które zwykle nie dorastają do więcej niż 2 metrów długości. Rzecz jasna tak przeprowadzona linia podziału waleni ma się nijak do ich rzeczywistych pokrewieństw i pozycji systematycznej. Dość powiedzieć, że największy morświn Phocaenoides dalli jest większy od najmniejszego delfina, a najmniejszy wieloryb jest mniejszy od największego gatunku delfina. Dlatego też ustalaniem nazewnictwa i określaniem pozycji systematycznej poszczególnych waleni zajmują się naukowcy, a nie mierniczy
zafascynowani jednostkami długości. Cały rząd Cetacea (walenie) został więc podzielony na podrzędy: Odontoceti, czyli zębowce, obejmujący 66 gatunków, i Mystacoceti - fiszbinowce, do którego zaliczamy 10 przedstawicieli zgromadzonych w czterech rodzinach. Oczywiście ten podział został opracowany w wyniku wieloletnich badań zarówno współcześnie żyjących waleni, jak i śladów ich przodków. Jest dziełem wielu pokoleń biologów systematyków. Natura jednak nie poddaje się presji naszych ludzkich schematów, jak pisał w swojej książce Jacques-Yves Cousteau, a taksonom jest jak malarz, który domalowuje obraz rozpoczęty przez innego malarza i nie jest w stanie tego dzieła dokończyć, ponieważ cały czas je przerabia i na nowo organizuje, nierzadko popełniając przy tym błędy. Przy tym Cetacea jako grupa są niezwykle trudnym zadaniem dla systematyka, choćby ze względu na to, iż większość gatunków znamy tylko z fragmentarycznych opisów wyrzuconych na brzeg waleni, których żaden człowiek nie widział w stanie żywym.

Wszyscy z grubsza przynajmniej wiemy, czym różnią się delfiny i morświny od fiszbinowców, jednak warto się przyjrzeć bliżej zębowcom, do których zaliczamy także orki, będące największymi delfinami, i różnicom dzielącym je od fiszbinowców. Pierwszy mit, który należy sprostować, to ten, iż zębowce, takie jak orka czy też inne, mniejsze delfiny, są bardziej żarłoczne od fiszbinowców. Otóż sceny zbiorowych polowań delfinów na ławice sardynek czy orek na młode uchatki to tylko niewinna zabawa w porównaniu z intensywnością żerowania fiszbinowców, które w okresie letnim łapczywie zjadają miliony skorupiaków, aby przetrwać kolejne miesiące, co doprowadza je do zwiększenia masy o niemal połowę w stosunku do wagi, którą wykazywały przed przypłynięciem na żerowisko. Nie jest to dziwne w zestawieniu z dzienną porcją żywieniową największych fiszbinowców, która sięga nawet 4 ton organizmów na jednego osobnika!

Obraz
© (fot. Nurkowanie)

Kolejny mit dotyczy używania zębów przez zębowce. Wielu sądzi, iż rozrywają one swoje ofiary za pomocą zębów, a tymczasem czyni tak tylko orka i nieliczne wale dziobogłowe, podczas gdy u większości z nich stożkowate zęby służą wyłącznie przytrzymywaniu ofiar, które następnie połykane są w całości. Najbardziej zastanawiające przy tym jest to, że połykanie w całości tyczy się zarówno niewielkich sardynek, jak i ogromnych kalmarów czy ośmiornic, nie wspominając już o szybkich i dorastających do ok. 40 kg kłykaczach antarktycznych, ulubionych rybach w menu kaszalotów zamieszkujących wody wokół Antarktydy. Nie tyle zastanawia przy tym wielkość i możliwość połykania tak dużych ofiar, ile sposób, w jaki udaje się wielotonowym waleniom „podejść” tak aktywne zwierzęta. Tu od razu nasuwa się na myśl biblijna historia Jonasza. I podobnie jak w tej historii, wspomniana zdolność połykania olbrzymich ofiar przez walenie pozostaje w sferze tajemnic, tym bardziej fascynujących, że olbrzymie kałamarnice są na tyle szybkie,
że jak dotąd nie udało się ich nawet sfilmować w naturalnym środowisku.

Sporym zaskoczeniem jest fakt posiadania przez zębowce przez całe życie zębów mlecznych, które w dodatku są identyczne, stożkowatego kształtu i u większości gatunków dość „rozstrzelone” na szczękach. Jeśli już jesteśmy przy temacie związanym z mlekiem, to tu także walenie są ekstremalnym przykładem. Przeważnie karmienie osesków mlekiem trwa kilka miesięcy, najczęściej pół roku, ale u części gatunków o silnych więziach rodzinnych - nawet kilka lat. Warto przy tym wziąć pod uwagę wartość energetyczną tego mleka, które zawartością tłuszczu przypomina mleko fok, bo jest go w mleku waleni 46%, co jest dziesięciokrotnie większą wartością niż w mleku wiejskiej krowy, nie mówiąc już o mleku ludzkim.

Niektóre z gatunków posiadają w ciele również inne, jeszcze bardziej fascynujące płyny, a jest nim bez wątpienia spermacet, zwany olbrotem. Ta półpłynna substancja występuje w głowie kaszalota Physeter macrocephalus, a dokładnie - w olbrzymim zbiorniku nad prawym przewodem nosowym. Spermacet swą płynną konsystencję zachowuje tylko wewnątrz kaszalota, by po zetknięciu z powietrzem zastygnąć. Ze spermacetu produkowano stosunkowo jeszcze niedawno świece, kremy, leki, kredki, a także atrament. Był on w XIX i na początku XX wieku uważany za najlepszy smar maszynowy, używano go nawet w czasie II wojny światowej do smarowania wyrzutni torpedowych na U-bootach. Dziś stosowany jest jeszcze w przemyśle farmaceutycznym. Z dużego osobnika można było uzyskać nawet 2 tony tego specyfiku.

W jelitach chorych i zdechłych kaszalotów występuje z kolei szarobrunatna masa aromatyczna zwana ambrą, niezwykle cenna ze względu na aromat, który czynił i czyni ją do dziś pożądanym surowcem w przemyśle perfumeryjnym. Bryły ambry mają najczęściej rozmiary małej główki kapusty. O ile waleń jest żywy, wydalana jest przez niego w naturalny sposób i znajdowana na plażach. Tylko te grudy ambry, które pozostają przez dłuższy czas w morskiej wodzie, nadają się do produkcji perfum, bowiem uzyskana bezpośrednio z zabitego kaszalota do niczego się nie nadaje, a jej zapach jest nie do zniesienia. Największy w historii kawał ambry ważył 456 kg i uratował od bankructwa spore towarzystwo wielorybnicze. Ale czy był to efekt gigantycznej niestrawności pojedynczego kaszalota, czy całej ich gromady, kroniki nie mówią. Obecnie, mimo iż nie poluje się tak intensywnie na wieloryby, a smary i oleje uzyskuje się syntetyzując je w olbrzymich zakładach chemicznych, człowiek nadal ma bezpośredni wpływ na zanikanie gatunków, o
których w dalszym ciągu niewiele wiemy.

Biorąc pod uwagę długość historii życia na Ziemi, dzieje się to niemal błyskawicznie. Mimo iż, na szczęście, nastąpił odwrót w myśleniu człowieka XXI wieku od niewybrednych określeń stosowanych przez wielorybników wieku XIX, opisujących wieloryby jako „samopędne kadzie drogiego smalcu”, to uprawianie dziś wielorybnictwa przez takie cywilizowane (?) kraje jak Norwegia czy Japonia trudno nie zakwalifikować jako o wiele bardziej barbarzyńskie i cyniczne, tym bardziej że tłumaczy się je rzekomymi potrzebami nauki...

_ Sławomir Keszka _

Dr inż. Sławomir Keszka
Zakład Systematyki Ryb
Akademia Rolnicza w Szczecinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)