Marina w Gdyni od strony morza
Ale miałem przecież iść nad morze. Szybko docieram do mariny, gdzie już czekają właściciele firmy czarterowej At Sea. Ich jachty ruszają zwykle na tygodniowe rejsy, ale tym razem pokręcimy się po Zatoce Gdańskiej. Wychodzimy w morze. Pogoda jest świetna, widać w oddali Półwysep Helski, statki stojące na redzie, roje łódeczek, na których dzieci uczą się żeglowania, no i morski błękit. Dostaję do ręki ster. Pierwszy raz żegluję po morzu i wszystko - jacht, żagle, fale, wiatr - jest niby takie jak na Mazurach, ale większe i przez to bardziej pociągające. Po raz pierwszy też widzę Trójmiasto z tej perspektywy. Płyniemy do Sopotu, mijając wysokie klify, podwyższone jeszcze przez ścianę lasu. Postanawiam, że po południu przyjadę tu rowerem. Wyruszam z Orłowa, zielonej części Gdyni na południe. Tereny do jazdy są rewelacyjne, trasa wije się wśród zielonych wzgórz. Naraz zostawiam ją i sunę leśną ścieżką wzdłuż skarpy, aż znajduję miejsce, gdzie stromymi zakosami schodzi ona do morza. Zsuwam się na
hamulcach w dół i zatrzymuje się dopiero na piasku. Fale rozbijają się o brzeg. Plażą boso idzie trzymając się za ręce para. Poza nimi nie ma tu nikogo. A jeszcze przed chwilą byłem w mieście.