Wielka Brytania próbuje zapanować nad epidemią. "Rząd nie wie, co robić"
Epidemia koronawirusa nie odpuszcza w wielu zakątkach świata, a jednym z krajów, w którym zbiera żniwa, jest Wielka Brytania. Tamtejszy rząd nie potrafi skutecznie zatrzymać zarazy, mieszkańcy są zmęczeni obostrzeniami, a spora część społeczeństwa nieszczególnie dba o wytyczne wprowadzone przez Ministerstwo Zdrowia.
"W tej chwili nasz najważniejszy cel to zatrzymanie drugiej fali koronawirusa" - powiedział w ostatnich dniach września Boris Johnson, premier Wielkiej Brytanii.
Prawdopodobnie były burmistrz Londynu znów ma koszmary nocne związane z pandemią, ponieważ od kilku tygodni notuje się w Wiekiej Brytanii gwałtowny wzrost liczby zakażonych osób. I nic nie wskazuje na to, by w październiku sytuacja miała ulec polepszeniu. Łączna liczba przypadków zachorowań na COVID-19 pod koniec września w Wielkiej Brytanii wyniosła 453 tys., a liczba zgonów ponad 42 tys.
"Osiągnęliśmy niebezpieczny punkt zwrotny i z powodu wzrostu zakażeń COVID-19 nie ma innego wyjścia, jak tylko zaostrzyć obowiązujące regulacje" - przedstawił w Izbie Gmin Johnson. "Jeżeli nie nastąpi poprawa sytuacji, ograniczenia będą obowiązywać nawet pół roku" – zagroził premier.
Koronawirus w Wielkiej Brytanii - jak reagują mieszkańcy?
Co na to mieszkańcy? Obecną sytuację komentuje w rozmowie z Wirtualną Polską Sebastian Kupski, który od 5 lat mieszka w stolicy UK.
- Społeczeństwo zdaje się mieć za nic rosnącą liczbę zakażeń i zgonów. Konieczność noszenia maseczek jest respektowana głównie w środkach transportu publicznego, ale często widać osoby, które odsłaniają twarz zaraz po zajęciu miejsca. Absolutny nakaz zakrywania twarzy w sklepach i supermarketach wciąż obowiązuje, ale nie jest już w żaden sposób egzekwowany – wyjaśnia Sebastian Kupski.
- Nie stawia mnie to w dobrym świetle, ale przyznaję, że nie noszę zbyt często maseczki, mimo że zazwyczaj mam ją przy sobie. Zdarza się, że przypominam sobie o jej założeniu podczas zakupów. Natomiast staram się zachowywać dystans społeczny, w przeciwieństwie do wielu mieszkających tu osób, które zupełnie ignorują tę kwestię. Podobnie jak sam COVID-19 – mówi WP Sarah z Londynu. - Jeśli koronawirus bezpośrednio nie dotknął ich lub ich bliskich, mają w poważaniu epidemię, co jest absolutnie w brytyjskim stylu.
W ocenie Brytyjki rząd powinien wprowadzić "lockdown" na surowych zasadach. - I trudno oczekiwać, że przyniesie pozytywne skutki, jeśli są możliwe loty do Hiszpanii czy Francji. Aby móc wygrać z epidemią, wszystkie kraje powinny wprowadzić podobne zasady, nawet jeśli ponowne "zamknięcie" miałoby trwać kilka miesięcy - dodała w rozmowie z nami.
Media obiegła informacja, że na Wyspach zostanie wprowadzona reglamentacja żywności. Jednak planowane restrykcje dotyczące dostępności wybranych produktów w sklepach – jak tłumaczy Polak - nie robią na nikim wrażenia. Zdaje się, ze Brytyjczycy, zmęczeni "pandemicznymi" zakazami, wolą cieszyć się życiem.
- Parki oraz bardziej rozrywkowe dzielnice pękają w szwach, dystans społeczny praktycznie już nie istnieje. Nie da się nie zauważyć, że od samego początku pandemii mieszkańcy Londynu niespecjalnie przejmują się coraz to nowymi, bardzo często niejasnymi lub sprzecznymi ze sobą obostrzeniami wprowadzanymi przez rząd, za którymi już nawet ciężko nadążyć – mówi w rozmowie z WP Sebastian Kupski. - Myślę, że to głównie brak konsekwencji czy jakiejkolwiek spójności w postępowaniach parlamentu wywołuje w ludziach sprzeciw i prowadzi do licznych protestów.
Polak dodaje, że jego zdaniem sytuacja na Wyspach jest raczej wypadkową zarówno nieodpowiedzialnego oraz zagubionego rządu, jak i braku solidarności w społeczeństwie. - Ten kraj od długiego czasu znajduje się na równi pochyłej. Tu nie ma jednego winnego - dodaje.
Nasz rodak przekazuje, że na Wyspach coraz częściej słychać głosy, że czas na reakcje i zdobycie zaufania minął wtedy, kiedy premier zachęcał do wytworzenia "stadnej odporności na początku roku".
- Mówi się o tym, że rząd nie wie, co robić, więc wprowadza jakiekolwiek nowe obostrzenia raz na jakiś czas tylko po to, żeby pokazać, że robi cokolwiek. Społeczeństwo potrzebuje lidera, któremu ufa. A o zaufaniu wobec Borisa Johnsona i jego ministrów nie ma mowy od długiego czasu – uważa Kupski.
Koronawirus w Wielkiej Brytanii – widać światełko w tunelu?
Brytyjczycy, podobnie m.in. jak Amerykanie (i Polacy?), uwielbiają teorie spiskowe. – "Nie ma żadnego wirusa" to dla niektórych hymn dnia powszedniego – wyjaśnia Sebastian. Podróżuje po różnych zakątkach kraju i widzi podobną postawę wśród wielu mieszkańców.
Niektórym nawet podoba się nowa rzeczywistość, bo mogą oszczędzić. Kto? Na przykład pracownicy biur. Póki co większość takich osób wykonuje obowiązki służbowe zdalnie.
- Ja pracuję z domu od 18 marca i końca nie widać. Wszyscy - w mojej firmie i znajomi spoza, z którymi rozmawiałem, którzy też pracują z domu - w sumie tak się przyzwyczaili do pracy zdalnej, że to stało się naszym "new normal" i jest sporą oszczędnością, bo np. nie wydaje się horrendalnych sum na dojazd do pracy.
Nowe obostrzenia w Anglii
Niezależnie od tego, co Brytyjczycy i mieszkający tam obcokrajowcy myślą o działaniach rządu, będą musieli zastosować się do nowych obostrzeń. A tych jest sporo.
Restrykcje zatwierdzone przez Borisa Johnsona będą obowiązywać jedynie na terytorium Anglii, ponieważ Szkocja, Walia i Irlandia Północna to obszary pozostające w kompetencjach tamtejszych rządów. Nowe przepisy wchodzą w życie od soboty 3 października. O jakich obostrzeniach oraz ograniczeniach mowa? Zostało to wypunktowane przez Johnsona podczas rozmowy z brytyjskimi mediami w przedostatni dzień września:
- wszyscy, którzy mogą pracować z domu, powinni to robić,
- we wszystkich pubach, barach i restauracjach będzie wymóg obsługi wyłącznie przy stolikach,
- lokale gastronomiczne będą mogły być czynne tylko do godziny 22,
- maksymalnie 15 osób będzie mogło uczestniczyć w ślubach i weselach,
- maksymalnie 30 osób będzie mogło uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych,
- kary dla przedsiębiorców za łamanie zasad sanitarnych w wysokości do 10 tys. funtów,
- nakaz zasłaniania twarzy rozszerzony na pracowników sklepów i taksówkarzy oraz na lokale gastronomiczne (poza czasem jedzenia bądź picia),
- kary dla wszystkich osób niezasłaniających nosa i ust oraz łamiących "regułę sześciu", czyli spotykających się w grupach większych niż sześć osób, podwyższone ze 100 do 200 funtów,
- wstrzymane plany powrotu publiczności na wydarzenia sportowe, a także plany wznowienia targów i konferencji.
Koronawirus w Wielkiej Brytanii - zmiany dla Polaków
Warto dodać, że od 3 października w Wielkiej Brytanii i Szkocji obowiązywać będzie kwarantanna dla przyjeżdżających z Polski. Obejmuje ona podróżnych przybywających wszystkimi środkami transportu: drogą lotniczą, morską i pociągiem.