Z wizytą w Australii. Trochę na końcu świata, trochę jak w Londynie
Wyprawa do Sydney zajmuje ponad dobę, w samolocie spędziłem prawie 20 godzin. Ale odwiedziny Australii zrekompensują wszelkie niedogodności, co osobiście sprawdziłem. Na miejscu czekają bowiem znakomite atrakcje, niespotykane u nas zwierzęta i świetna kuchnia.
Dzięki doskonałej formie polskich tenisistów - Igi Świątek, Huberta Hurkacza czy Magdy Linette o Australii nad Wisłą słyszymy regularnie. Do miast, gdzie rozgrywany jest Australian Open wybierają się korespondenci sportowi z polskich mediów, a także krajowi celebryci. O tym odległym kontynencie w naszej części Europy co jakiś czas słychać też m.in. przy okazji fali upałów, a także Eurowizji. Od kilku lat bowiem Australia bierze udział w tym… europejskim konkursie na najlepszą piosenkę.
Australia Polakom, ale też turystom z całego świata kojarzy się przede wszystkim z: koalą, kangurami, surferami, operą w Sydney i Górami Błękitnymi - wpisanymi na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Gdy więc otrzymałem zaproszenie do odwiedzin tego rejonu świata i obejrzenia tego na żywo, uznałem, że warto.
Bardzo długi, ale wygodny lot
Z Polski do Australii, mimo politycznej woli i aspiracji, obecnie bezpośrednio dolecieć się nie da. Być może doczekamy tego po powstaniu Centralnego Portu Komunikacyjnego. Na razie do wyboru mamy przesiadki.
Najwygodniejsze w dużych światowych hubach lotniczych: Londynie (British Airways), Monachium (Lufthansa), Amsterdamie (KLM) czy Dubaju. Ten ostatni hub to "dom" jednych z najbardziej luksusowych (wg dużych światowych rankingów jak Skytrax) linii lotniczych świata – Emirates, którą poleciałem z Warszawy przez Dubaj do Sydney.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poleciała na rajską wyspę. "W Polsce możecie myśleć, że to fototapeta"
Podróż z Warszawy do Sydney zajęła mi ponad dobę, w tym prawie 20 godzin spędziłem "w chmurach". Odcinek między stolicą Polski a Dubajem pokonałem w niecałe 6 godzin samolotem Boeing 777-300 ER. Po trwającej ok. 3,5 godziny przesiadce przyszedł czas na kolejny etap. Tym razem "podniebnym olbrzymem" – Airbusem A380. Ten lot trwał ok. 14 godzin. Leciałem klasą ekonomiczną premium. Za lot w tej trasie w obie strony trzeba zapłacić ok. 13 tys. złotych. Dla porównania podróż klasą ekonomiczną kosztuje ok. 8 tys. złotych.
Klasa premium wyróżnia się m.in. znacznie szerszymi fotelami z podnóżkami, większym limitem bagażu (aż 35 kg) czy bezpłatnym wyborem napojów bezalkoholowych i tych mocniejszych. Podróż, mimo czasu jej trwania - była bardzo komfortowa.
Sydney: trochę koniec świata, trochę Londyn
Chcąc odwiedzić Australię w celach turystycznych lub biznesowych (na okres nie dłuższy niż trzy miesiące) musimy wyrobić wizę. Dobra wiadomość jest taka, że jest ona bezpłatna, a wniosek szybko można wypełnić online na stronie immi.homeaffairs.gov.au. Aktualne informacje warto sprawdzić z odpowiednim wyprzedzeniem na stronie polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Po wylądowaniu w Sydney, odebraniu bagażu i sprawnym przejściu przez kontrolę fitosanitarną (Australia podobnie jak np. Nowa Zelandia ma bardzo restrykcyjne zasady wwozu nasion czy żywności), wygodnie i bez opuszczania terminalu dotarłem na stację kolejki, którą w zaledwie 15 minut można dojechać do ścisłego centrum Sydney. System biletowy jest identyczny jak ten znany z Londynu – płatnicza karta zbliżeniowa służy za bilet, którym otworzymy bramki do nadziemnych kolejek czy autobusów.
Zresztą z każdym dniem przebywania w Sydney przekonywałem się, że wiele tu podobieństw do Londynu (wynika to oczywiście m.in. z kwestii historycznych). Są znaczące różnice związane z fauną i florą, ale już architektonicznie można poczuć się jak w okolicach Victoria Station w sercu stolicy Wielkiej Brytanii.
Australia to ogromny kontynent, choć zamieszkiwany jest tylko w małej części. Najbardziej znanym miastem jest właśnie Sydney (no i Melbourne), ale wielu błędnie myśli, że to stolica. Tę znajdziemy ok. 300 km dalej. Warto zapamiętać nazwę: Canberra. Miasto powstało, by niejako pogodzić "zwaśnione rody" Sydney i Melbourne i okiełznać ich aspiracje.
Sydney to jedno z moich najlepszych turystycznych odkryć. Spotkałem tam życzliwych i sympatycznych ludzi, miałem okazję skosztować fantastycznej kuchni zbudowanej w oparciu o owoce morza, wołowinę, często inspirowanej Azją, której przedstawicieli jest tu pełno. Mimo że ceny w Sydney to najniższych nie należą, i są średnio o 30 proc. wyższe niż w Warszawie, to produkty uznawane w Polsce za luksusowe i bardzo drogie jak homary, zjemy w cenie sałatki w centrum Krakowa.
Sydney: atrakcja goni atrakcję
Ciężko mi pisać o atrakcjach Sydney, bo dla mnie to miasto samo w sobie jest atrakcją. Spacerowanie po licznych i niezwykle zadbanych terenach zielonych, ogrodach botanicznych czy parkach pozwala się zrelaksować w nawet najbardziej upalny dzień.
Dla formalności jednak warto zrobić sobie listę turystycznych "must see", na której powinny być m.in.: opera w Sydney - zaprojektowana przez duńskiego architekta Jorna Utzona, oficjalnie otwarta 20 października 1973 roku oraz pobliski Sydney Harbour Bridge - symbole Australii, miejsce spotkań miłośników kultury i architektury, Darling Harbour – część miasta z hotelami, restauracjami i miejscami do odpoczynku w pobliżu portu, plaża Bondi – przepiękny złoty piasek i wysokie fale, a do tego rzesze surfurów oraz ogrody zoologiczne, w których z bliska będziemy mogli poznać bogactwo fauny i flory Australii.
Oczywiście wyruszając w stronę wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Gór Błękitnych mamy szansę niektóre z nich spotkać na żywo.
Warto pamiętać, że poruszanie się po podmiejskim buszu może być niebezpieczne. W Australii bowiem żyje wiele jadowitych węży i pająków, których podczas spacerów po mieście na pewno nie spotkamy. A już na pewno nie po Londynie.
Jakub Panek, dziennikarz i wydawca Wirtualnej Polski
Niezależna opinia redakcji. Przelot zorganizowały linie lotnicze Emirates