Beata Pawlikowska dla WP: W kopalni srebra
Kopalnia srebra w Potosí w Boliwii. Góra podrążona wewnętrznymi chodnikami jak drzewo pełne korników. Nie wiadomo, którędy biegną korytarze ani jak długo góra jeszcze będzie stała, bo ludzie kopią w niej od kilkuset lat. Bez mapy i bez elektronicznych wynalazków. Ręcznie, kilofem, przy pomocy wody.
Jestem na wysokości prawie 5 tys. m. Dokładnie mówiąc: 4782 m n.p.m. Rozrzedzone powietrze, ostre słońce, chłodny wiatr. Przebieram się w roboczy kombinezon. Wchodzimy do środka. Chodnik jest tak wąski i niski, że niektórzy muszą się schylać, żeby nie zaczepić głową o skalny sufit. Totalna ciemność. Mało tlenu. Duszno. Z trudem udaje mi się zaczerpnąć powietrza, płuca szaleją, a jeszcze dodatkowo w powietrzu unosi się drobny pył, więc muszę zakryć usta chustką.
Nie ma czym oddychać! Czuję, że za chwilę po prostu upadnę i nie będę mogła wstać. Ale idę dalej. Chodnik kończy się nagle dziurą w ziemi. Teraz trzeba zejść jak pająk po skałach – przytrzymując się ich wszystkimi nogami i rękami. W mdłym świetle latarki wiruje kurz i moje własne zdumienie, że robię coś tak szalonego. Staję w ciemności na skałach. Co dalej?
src="https://d.wpimg.pl/232028612-1314456421/beata-pawlikowska-open-fm.png"/>
Znów kawałek chodnikiem w poziomie i następna dziura. Schodzę po drewnianej drabinie na niższy poziom. Potem jeszcze dalej. Nie wiem, czy przeżyję i nie wiem, czy będę w stanie wrócić tą samą drogą. Ze wszystkich sił staram się zaczerpnąć z rozrzedzonego, pełnego pyłu powietrza odrobinę tlenu. Płuca walczą o każdy oddech. Chcę iść do końca. Tam, gdzie pracują górnicy. I to jest najcięższa praca na świecie.
Po godzinie wędrówki wąskimi skalnymi chodnikami, między którymi trzeba się przeciskać przez wyrąbane w kamieniach łączniki, docieram do samego końca, żeby spotkać dwóch górników. Codziennie spędzają we wnętrzu góry dwanaście godzin. Jeden młotem kruszy ścianę i wsypuje kamienie do worka. Drugi wciąga worek o poziom wyżej, wysypuje kawałki skał na ziemię, a potem obaj wózkami i na plecach wynoszą je na powierzchnię, żeby odzyskać trochę srebra.
Tylko najmocniejsi z najmocniejszych są w stanie tak pracować – na wysokości prawie 5 tys. m, w ciemności, pyle, prawie bez tlenu i w nieustannym zagrożeniu życia. Nigdy nie zapomnę tych trzech godzin w kopalni srebra w Potosí w Boliwii. Ani uczucia, gdy w oddali zobaczyłam niteczkę dziennego światła i poczułam na twarzy dotknięcie żywego wiatru. I znów mogłam oddychać.