Chrisoula - Grek na blaszanej rafie
13.09.2006 11:03, aktual.: 09.05.2013 10:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czerwcowy dzień na Morzu Czerwonym. Pogodne niebo, słońce i wiatr. Jesteśmy na rafie Abu Nuhas, zwanej przez Beduinów „blaszaną rafą” ze względu na ilość statków, które dokończyły tutaj swojego żywota...
Zodiakiem rzuca w górę i w dół. Co parę chwil przelatują po nas bryzgi wody. Przyznam szczerze, że jest mi dość wesoło, kiedy widzę zielonofioletowe twarze moich kolegów nurków nieprzywykłych do kołysania. Zakutani w kaptury wyglądają niczym teletubisie. Oj, warto było zażyć wcześniej emeral - doskonały egipski lek na chorobę morską (ma w swoim składzie różne dodatki pobudzające, więc nie działa usypiająco jak np. aviomarin i można po nim nurkować). Sztormowanie fal w celu okrążenia rafy, za którą schowała się nasza łódź, trwa dłuższą chwilę. Trochę bolą mnie już ręce od trzymania w powietrzu całego zestawu fotograficznego - to jednak jedyny sposób, aby ochronić go przed wstrząsami. Powoli zbliżamy się do celu: na powierzchni rafy widać resztki dziobowej części wraku. Fale raz po raz przewalają się przez wielkie windy kotwiczne i fragmenty blach. Jak na taki wietrzyk jak dzisiaj przybój jest całkiem spory.
„OK.! Yalla my friends!” - Ahmed przekrzykuje motor. Widzę, że twarze moich towarzyszy od razu się ożywiają. Wkładamy w usta automaty, krzyżujemy nogi i „na trzy!” - równocześnie lądujemy w wodzie. Szybko łapię równowagę i podpływam do zodiaka po sprzęt fotograficzny, który podaje mi Ahmed. Wyskoczenie z całym zestawem nie wchodzi w grę - zbyt duże ryzyko uszkodzenia sprzętu.
Pusty jacket sprawia, że dość szybko ogarnia mnie błękitna toń. Ustaje rozkołys. Opadam w kierunku dna i rozkoszuję się widokiem. Za białymi firanami bąbli zostawianych przez płynących przodem kolegów, niczym olbrzymi wieloryb, spoczywa na dnie wrak...
Pode mną coraz wyraźniej rysuje się rufa. Leży na sterburcie odchylona od pionu o sześćdziesiąt stopni. Wieńczące konstrukcję puste żurawiki łodzi ratunkowych smutnie „pospuszczały nosy na kwintę”, spoglądając w kierunku dna. Podpływam do krawędzi burty pokrytej warstewką koralowców i gąbek. Zioną czernią puste dziury po bulajach. Płynę w lewo. Nagle: ups! - z wrażenia aż przystaję na chwilę. W moją stronę płynie Jerzy. Płynie pomiędzy wielkimi łopatami „czterolistnej” śruby, oświetlając jedną z łopat latarką. Za nim gładko rysuje się w toni piękna linia kadłuba. Co za widok! Natychmiast robię zdjęcie i już czuję, że ta fotografia będzie robić wrażenie!
Na głębokości dwudziestu siedmiu metrów, nawet jeśli nurkujemy na nitroksie, czas mija szybko. Pora się zbierać, aby zobaczyć jak najwięcej, nim będę musiał udać się na powierzchnię. Wracam w stronę „pokładowej” części rufy. Odpuszczam penetrację mijanych pomieszczeń - z opisu wiem, że nic specjalnie ciekawego tam nie znajdę. Ruszam w kierunku ładowni. Płynący za mną Grześ, Darek i Jerzy przepływają małą galeryjką nad pokładem głównym. Zatrzymuję się więc, by skorzystać z darmowej sesji fotograficznej z trzema modelami. Znajdująca się na pierwszym planie wielka obrośnięta koralem rolka dźwigu przeładunkowego jako żywo przypomina szyjkę olbrzymiej amfory... Równolegle do dna, prawie że prosto w toń, strzela wielki maszt. Wygląda niczym wbity olbrzymi miecz z ułamaną rękojeścią. Oczywiście został już całkiem gęsto zasiedlony przez dodające mu urody koralowce. Z masztu zwisa kilka bloczków i jakaś gruba lina czy kabel. Pode mną rozpościera się teraz prawdziwe rumowisko. To jedna z bardziej zniszczonych partii
wraku: w tym miejscu rufa oderwała się od burt ładowni. Urwane blachy mieszają się z leżącymi w nieładzie pakietami płytek podłogowych, które stanowiły ładunek tego statku. Płynę więc dalej, mijając po drodze dobrze zachowane elementy dźwigów przeładunkowych: maszty, bloczki, liny oraz napędzające to wszystko windy. Widok komina leżącego po prawej stronie wraku na piasku upewnia mnie, że docieram w okolice śródokręcia. Podpływam w stronę dobrze zachowanych nadbudówek. Kryją one m.in. kuchnię oraz mesę. Po dość łatwej penetracji tego poziomu (orientacja jest prosta - ta część wraku spoczywa już na stępce) niczym duch szybuję nad stromymi schodkami w kierunku górnego pokładu i resztek mostka kapitańskiego. Uwielbiam to uczucie, kiedy przesuwam się nad stopniami, zupełnie ich nie dotykając. Nierealny świat... Obok resztek mostka, w okolicy sporego luku prowadzącego do maszynowni, kręci się nasza grupka nurków. Część z nich - szczęśliwcy, którzy nie „nabili” sobie azotu na wcześniejszych nurkowaniach - wpływa do
wewnątrz. Rzucam okiem na swój komputer i wszystko jasne: nie tym razem, mocium panie! Intensywne nurkowania z poprzednich dni sprawiły, że teraz do „deko” zostało mi zaledwie kilka minut. Trochę żałuję, bo wiem, że nie mam już szansy na zrobienie drugiego nurkowania na tym wraku, przynajmniej nie podczas tego safari. A maszynownia i dziewięciocylindrowy silnik są ponoć warte zobaczenia... W dodatku nad maszynownią znajduje się warsztat, gdzie stoi szlifierka, tokarka i wiertarka. Chciałbym to obejrzeć - zwłaszcza że wpadające przez niewielkie otwory światło tworzy wręcz teatralną scenerię - ale trudno...
Przemieszczam się w stronę dziobu. Ładownie i pokład w tej części wraku sprawiają wrażenie bardzo uporządkowanych, głównie dzięki zdecydowanym kształtom brył oraz kubicznym formom, które powtarzają się w rytmicznym ciągu odkrytych luków ładowni i rozdzielających je belek. Za to po obu bokach kadłuba walają się rozrzucone przez prądy fragmenty pokryw wraz ze szczątkami żurawi załadunkowych. Powierzchnia pokładu coraz bardziej zbliża się do lustra wody, by na końcu niemal go dotykać. Dalej jest już tylko plateau rafy z resztkami całkowicie zniszczonego dziobu, windami kotwicznymi i zwojami łańcucha. Niezły stres musiała przeżyć załoga, kiedy tak na pełnej prędkości walnęli w rafę...
Odpływam od burty w lewą stronę, gdzie nad głową widzę dno kołyszącego się lekko zodiaka. W ciągu godzinnego nurkowania morze trochę przycichło.
Z żalem oglądam się za siebie, aby po raz ostatni rzucić okiem na wrak... Tyle jeszcze jest tam do zobaczenia...
_ Marek Rokowski _
Chrisoula K
Grecki frachtowiec zwodowany w 1954 roku w Lubece, jako Dora Oldendorf. W 1970 otrzymał nowe imię: Anna B. Ostateczna nazwa została mu nadana przez greckiego armatora Clarion Marine Company z Pireusu w 1979 roku. Wyporność: 3720 ton, długość 98 m, szerokość 14,8 m, zanurzenie 9 m. Napędzany 9-cylindrowym silnikiem Diesla o mocy 2700 KM. Załoga: 21 osób (podczas wejścia na rafę nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń).
Przyczyna zatonięcia: błąd nawigacyjny. Podczas feralnego rejsu statek przewoził ładunek włoskich płytek posadzkowych.
Portem docelowym miała być Dżidda w Arabii Saudyjskiej.
Warunki nurkowe:
- odległość od Hurghady: ok. 3 godzin 30 minut
- pozycja GPS: 27° 34\'53\"N, 33°55\'55\"E
- widoczność (skala 1-10) - 7-10
- flora i fauna (skala 1-10) - 4
- obiekty podwodne, wraki (skala 1-10) - 10
- stopień trudności (skala 1-10) - 4-8
- prądy (skala 1-10) - 3
- zagrożenia: utrata orientacji wewnątrz wraku, zawroty głowy spowodowane dużym przechyleniem wraku w części rufowej, ostre elementy wraku, możliwość wpadnięcia w dekompresję
SAR - Grupa Poszukiwawczo-Ratunkowa w Hurghadzie:
+20122351313, tel.: 012 325 7089 Radio: Channel 16
Komora dekompresyjna El Gouna. Red Sea (22 km od Hurghady) El Gouna Hospital
Dr. Hossam Nasef Phone: +20 122187550 +20 65 549709 DECO International
Dr. Fadel El Fayoumi
Blieskastel, Germany
Fayoumi@t-online.de
Koszty:
- mini safari (jednodniowe) - 80 $ (dopłata do pakietu nurkowego)
- safari wrakowe: ok. 650 $ + koszt przelotu (ok. 1300 zł)
- baza nurkowa: SAFARI PAZOLA
www.safaripazola.com, e-mail: info@safaripazola.com
tel.: +2 012 779 4419, +2 012 406 5287
Marek Rokowski (37 lat)
Zawód: manager, grafik
Hobby: zapalony nurek / fotograf podwodny, pilot szybowcowy,
wspinacz, żeglarz i podróżnik.
Organizator wypraw nurkowo-turystycznych Współpraca: Wydawnictwo Lucrum, Magazyn Nurkowanie, Magazyn Extremium