LudzieElżbieta Dzikowska: Ja lublju tiebia żyzń

Elżbieta Dzikowska: Ja lublju tiebia żyzń

Wywiad z Elżbietą Dzikowską specjalnie dla Wirtualnej Polski. O podróży do Indii Pd. i na Madagaskar. O cyklu „Groch i kapusta” i obowiązkowej pielgrzymce każdego Polaka. O tym jak nauka chińskiego rozwija wyobraźnię. A także o strzelaniu z KBKS na leżąco i stojąco.

Elżbieta Dzikowska: Ja lublju tiebia żyzń
Źródło zdjęć: © Marcin Kaliński

10.06.2009 | aktual.: 09.05.2013 14:02

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Wywiad z Elżbietą Dzikowską specjalnie dla Wirtualnej Polski. O podróży do Indii Pd. i na Madagaskar. O cyklu „Groch i kapusta” i obowiązkowej pielgrzymce każdego Polaka. O tym jak nauka chińskiego rozwija wyobraźnię. A także o strzelaniu z KBKS na leżąco i stojąco.

- Jest Pani w dojrzałym wieku, jak Pani znosi trudy podróży?

Jeśli Państwo chcecie delikatnie przypomnieć mi, że jestem już stara, to podaję moją własną definicję tego okresu życia. A więc: starość to jest lenistwo umysłowe niezależnie od wieku. A ja leniwa nie jestem. Także fizycznie. Nad trudami podróży się nie zastanawiam. Ja je lubię. Dlatego wciąż przedkładam objazdowe wędrówki po świecie nad odpoczynek pod zakurzoną palmą. Jeszcze ciągle podążam do przodu, i to szybko. A że jestem z rodziny długowiecznej – wiele jeszcze przede mną.

-Teraz wybiera się Pani do Indii Południowych, a potem na Madagaskar. Dlaczego właśnie tam?

W Indiach byłam kilkakrotnie, ćwierć wieku temu także w Indiach Południowych. Zafascynowały mnie. Robiłam wiele zdjęć w Elorze, Ajancie, Madrasie, Mahabalipuram… Ale moje umiejętności fotograficzne były wówczas inne, inny miałam sprzęt niż dzisiaj i inaczej też patrzyłam na świat. Wydawnictwo Pascal zamówiło u mnie album o Indiach do serii „Wyprawy marzeń”, w której wydałam już „Mongolię” i – wspólnie z Izabelą Staniszewski – „Norwegię”. Więc wyruszam, aby uzupełnić swoje indyjskie zasoby.

A Madagaskar – bo tam jeszcze nie byłam, a z tego co czytałam, oglądałam – wyspa wydaje mi się nadzwyczaj interesująca, zwłaszcza jej przyroda. Będę ją podglądała obiektywem „makro”, to mój ulubiony sposób patrzenia na świat. Z bliska. Chociaż słynne baobaby będą się na pewno dopominały o szeroki kąt.

- Tak, przyznała Pani w jednym z wywiadów : „nasza młodość jest w naszym umyśle”…

Mogę dodać, że takie podejście do życia pozwala mi podejmować wciąż nowe wyzwania. Na przykład – w fotografii. Mówię o sobie z przymrużeniem oka, że jestem „młodą artystką”, ale jest w tym dużo prawdy, bo aczkolwiek miałam , pracując w miesięczniku „Kontynenty” wiele wystaw, były one jednakowoż dokumentalne. A teraz – są i takie i owakie.

Takie – czyli „Uśmiech Świata”, wielka wystawa plenerowa, która ciągle wędruje po Polsce, a te inne – to fotografie maleńkich fragmentów natury przeskalowywanych do dużych formatów, 200x140 cm, co sprawia że powstaje najbardziej realistyczna abstrakcja i najbardziej abstrakcyjny realizm. Tego nie da się wymyślić, potrzebne jest objawienie. I naturalnie odpowiednie światło, które jest najważniejszym – moim zdaniem – kreatorem sztuki, zwłaszcza fotografii.

- Skąd Pani czerpie siłę i tyle pozytywnej energii?

Z życzliwości ludzi, którzy nią odpłacają za moją wobec nich otwartość, empatię, za to, że ich lubię, że coś chciałabym dla nich zrobić. Naprawdę. To jakby wymiana energii. Jeśli mam małe kłopoty – któż ich nie ma? – nie zwracam na nie uwagi, jeśli są duże – staram się je rozwikłać.

Nie pamiętam na ogół złych rzeczy, albo chowam takie wspomnienia głęboko; buduję się dobrem, jestem optymistką mimo wielu trudnych przeżyć. I to mi daje siłę, która zresztą wydaje mi się czymś naturalnym.

- Jak poradziła sobie Pani z pustką po śmierci Tony'ego Halika, męża i wielkiego przyjaciela?

Miałam z Tonim wspaniały związek partnerski, bardzo mi tego brak. Więc zrezygnowałam z ambicji filmowych, program „Pieprz i wanilia” tworzyliśmy przecież wspólnie. Tony miał wielką charyzmę i cieszę się, że do dzisiaj widzowie mają go w swoich sercach i pamięci. Miło mi, że TVP wznowiła nasze programy w Internecie.

- Ma Pani wielkie doświadczenie, proszę podzielić się kilkoma prawdami życiowymi. Jakieś złote myśli, motta?

Złote myśli? Czy są uniwersalne? Co prawda mam swoich dziesięcioro przykazań, przytoczę więc kilka:

Staraj się zrobić codziennie coś pożytecznego
Dobre pamiętaj, złe zapominaj
Jeśli chcesz – to możesz, uwierz w siebie
Polub siebie, to łatwiej polubisz innych
Nie rezygnuj, staraj się osiągnąć cel
Nie krzywdź innych.

- Wystarczy.

- W cyklu „Groch i kapusta” promuje Pani Polskę. Co w Polsce Pani szczególnie lubi, ceni, miłuje? Jakie jest według Pani obowiązkowa trasa pielgrzymki każdego Polaka.

To ogromnie pojemne pytanie. Polska – zapewniam, a znam prawie cały świat – jest krajem pięknym , ciekawym, a niektóre jej szlaki, jak np. szlak piastowski, od Gniezna przez Ostrów Lednicki, Kruszwicę, Strzelno, Trzemeszno, Mogilno , powinny być trwałą trasą pielgrzymki narodowej.

Polecam też Polakom moje ukochane Bieszczady, ciągle jeszcze dzikie i tak bardzo malownicze, proponuję wiosną wyprawy nad Biebrzę, kiedy tokują wówczas ptaki, a latem – nie ma nic piękniejszego jak Półwysep Helski. Nie zaniedbujmy też Dolnego Śląska, bo jest tam więcej zamków i pałaców niż nad Loarą. Na Górnym Śląsku jest też co oglądać, na ziemi i pod ziemią. Polska czeka na Polaków.

- Do jakiego miejsca lubi Pani wracać, jaki jest Pani ukochany krajobraz?

Oczywiście najchętniej wracam w Bieszczady. Ale także, co dwa lata, do Wenecji, na Biennale Sztuki i by podziwiać to niezwykłe miasto, które jest jednym wielkim dziełem sztuki.

- Ukończyła Pani sinologię. Co dała Pani znajomość języka chińskiego?

Uczyłam się języka chińskiego przez 5 lat na UW, potem miałam 4 lata konwersacji z chińskim profesorem, który nie znał innego języka niż własny, a jednak nie mogłam znaleźć pracy w swoim zawodzie. Aż – kiedy już zwątpiłam i postanowiłam studiować historię sztuki – powstał miesięcznik „Chiny” i tam miałam debiut dziennikarski. Drukowałam przekłady nowelek, bajek, ale też – to było bardzo stresujące przeżycie! – tłumaczyłam pewnego razu na żywo wiersze Broniewskiego na spotkaniu poety z jego chińskim kolegą.

Jednakże „Chiny” upadły, powstało pismo „Kontynenty” i stałam się z czasem specjalistką od Ameryki Łacińskiej. Chiński został odłożony na półkę, prawie zapomniany, choć przydaje mi się cokolwiek, kiedy jestem w Chinach. Czy mi się sinologia przydała? W specyficzny sposób. Zaczęłam studia mając 16 lat, one po prostu rozwinęły moją wyobraźnię, zainteresowały światem, do dzisiaj fascynuje mnie Azja… To był jakby pomaturalny podkład pod późniejsze zainteresowania.

- Proszę opowiedzieć o odkryciu stolicy Inków.

Gdy po roku pobytu w Meksyku wracałam do Polski przez Peru, poznałam w Limie profesora historii, Edmunda Guillen Guillen, który wrócił właśnie z Sewilli, gdzie w Archiwum Indiańskim odnalazł listy żołnierzy biorących udział w podboju Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków. Hiszpanie opisywali trasę i stolicę, i to właśnie zainspirowało profesora do zorganizowania wyprawy tropem tych sprawozdań. Pomysł był fascynujący, ale – ale nie było pieniędzy. Myślę, że wiele prawdy jest w przysłowiu, które mówi, że gdzie diabeł nie może… Opowiedziałam o projekcie Toniemu, on go przedłożył swojej firmie, czyli amerykańskiej sieci telewizyjnej NBC – i grosz się znalazł.

W 1976 roku wyruszyliśmy tropem hiszpańskich listów – samolotem, pociągiem, ciężarówką, wreszcie na koniach i mułach – i udało się. Teraz trzeba trochę introspekcji. Vilcabamby poszukiwano od dawna. Kiedy w 1911 roku Hiram Bingham odkrył Machu Picchu, był przekonany, że to jest właśnie ostatnie stolica Inków. Później poszukiwano jej w wielu miejscach, także w Espiritu Pampa, dokąd dotarła nasza wyprawa, ale nikt nie potrafił udowodnić, że zagubione w dżungli ruiny mogły być niegdyś najważniejszym miejscem Inków. Najważniejszym, bowiem ich wspaniała stolica Cusco upadła w 1533 r., i wtedy - zdaniem zwycięzców - zakończył się podbój Peru. Tymczasem zwyciężeni mówili: ależ skąd, imperium Inków upadło dopiero w 1572 r., kiedy zdobyto Vilcabambę.

Nasza wyprawa potwierdziła szlak podboju i - z wielkim trudem, bo to, co pozostało zakryła dżungla i żeby zobaczyć i sfotografować cokolwiek trzeba było wycinać maczetami kilkusetletnie drzewa – znalazła dowody, że w tym właśnie miejscu była niegdyś ostatnia stolica Inków. Tony zrobił film dla NBC, ja – dla Intepressu, była konferencja prasowa w Limie, świat się o tym dowiedział.

- Jakie ma Pani amulety i talizmany w podróży?

Po co mi amulety? Lubię biżuterię, zwłaszcza jej duże formaty, ale nie wierzę, że przynosi szczęście. Na szczęście trzeba zapracować samemu, dopomóc losowi.

- Jako fotograf i operator filmowy ma Pani dobre oko. Ale podobno w latach młodzieńczych była Pani mistrzynią powiatu w strzelaniu z KBKS w pozycji leżąc jak i stojąc… I tak sobie myślę, że do końca Elżbiety Dzikowskiej nie znamy. Jakie jeszcze ukrywa Pani zaskakujące historie?

Rozumiem, że prywatne dzieje są ciekawe dla Internautów, ale ja je wolę zachować dla siebie. Nie dzielę się z nikim intymnymi wspomnieniami, to jest mój skarb osobisty.

- I jeszcze na koniec pytanie o najlepsze wakacje?

Wakacje? Ja ciągle jestem na wakacjach, albo nie jestem na nich nigdy. Moja praca daje mi tyle satysfakcji, tyle wolności, że jest radością, odpoczynkiem, wytchnieniem. Niegdyś moim hymnem była piosenka Marka Bernesa „Ja lublju tiebia żyzń”, a szczególnie werset „kak ja sczstliw, szto niet mnie pakoja”. I tak jest do dzisiaj.

(Alex)

*Elżbieta Dzikowska *(ur. w 1937 w Międzyrzecu Podlaskim), podróżniczka, reżyserka i operatorka filmów dokumentalnych, historyk sztuki, sinolog, autorka wielu książek, programów telewizyjnych, audycji radiowych, artykułów publicystycznych oraz wystaw sztuki współczesnej. Wraz z mężem, Tonym Halikiem, zrealizowała około 300 filmów dokumentalnych ze wszystkich kontynentów dla Telewizji Polskiej oraz prowadziła popularny podróżniczy program telewizyjny „Pieprz i wanilia”.

W Kontynentach pracowała przez dwadzieścia lat, zwiedzając z aparatem fotograficznym całą Amerykę Łacińską. Z operatorki filmowej zrezygnowała po 1974 roku, kiedy poznała Tony'ego Halika, który był lepszym operatorem. Jako małżeństwo przygotowali wspólnie około trzysta filmów i programów telewizyjnych z cyklu Pieprz i wanilia. W 1976 roku wraz z Tonym Halikiem byli pierwszymi Polakami, którzy dotarli do ruin zaginionego miasta Vilcabamba, ostatniej stolicy Inków. Razem odbyli wiele wspólnych podróży do prawie wszystkich krajów Ameryki Łacińskiej, Europy, 27 stanów USA, jak również do: Chin, Australii, Nowej Zelandii, Tajlandii, Indii, Sri Lanki, Rosji, na Tahiti, Hawaje, Galapagos, Wyspę Wielkanocną, do Kenii i Tanzanii, do Maroka, Libii, Egiptu.

Po śmierci Tony'ego w 1998 roku zajęła się głównie popularyzacją ciekawych miejsc w Polsce realizując krajoznawcze programy telewizyjne z cyklu Groch i kapusta (prod. oddział rzeszowski TVP i TVP3) i tworząc cykl książek Groch i kapusta, czyli podróżuj po Polsce!. W 2006 roku otrzymała zań Nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera.

W 1996 roku była inicjatorką budowy na przełęczy Ticlio w Peru (położonej 4818 m nad poziomem morza) pomnika inżyniera Ernesta Malinowskiego, budowniczego najwyżej położonej kolei na świecie (do czasu otwarcia w Chinach kolei tybetańskiej w 2006 r.). Pomnik (autorstwa Gustawa Zemły) odsłonięto w 1999 roku, czyli w setną rocznicę śmierci Malinowskiego.

Dzięki jej staraniom w 2003 roku powstało Muzeum Podróżników im. Tony Halika w Toruniu. Jest wiceprezesem polskiego oddziału The Explorers Club, członkiem polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA) oraz honorowym członkiem Polonijnego Klubu Podróżnika.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także