Gdy zdradziła swój plan, znajomi pukali się w głowę. Pojechała na Bliski Wschód... rowerem
Czasami, by zacząć wielką podróżniczą przygodę, wystarczy rower i odrobina determinacji. Udowodniła to dziennikarka Rebecca Lowe, która, mimo sceptycyzmu znajomych, wsiadała na rower i w ciągu roku "wykręciła" 10 tys. km. Jej droga wiodła z Wielkiej Brytanii aż do Iranu. Teraz opowiedziała o swoich doświadczeniach.
21.05.2017 | aktual.: 21.05.2017 22:59
Iran, podobnie jak wiele innych państw na Bliskim Wschodzie, uchodzi za miejsce niebezpieczne, do którego lepiej się nie zapuszczać. To stereotypy. Prawda jest taka, że nawet osoby pełne uprzedzeń, które przyjeżdżają do Iranu, diametralnie zmieniają o nim zdanie. Nie tylko za sprawą bogactwa kulturowej spuścizny czy niesamowitych krajobrazów, ale w dużej mierze dzięki życzliwie nastawionym do całego świata ludziom. Rebecca Lowe jeszcze przed wyprawą wiedziała, że Iran, ze względu na gościnnych mieszkańców, jest przyjaznym miejscem, a wiele informacji, które można o nim usłyszeć albo przeczytać to wyssane z palca bzdury. Większe niebezpieczeństwo miało na nią czyhać w krajach, przez które musiała przejechać, zmierzając do upragnionego celu. Nie zdziwiła się, że gdy o swoim planie zaczęła opowiadać przyjaciołom oraz postronnym osobom, ci nie mieli o tym pomyśle najlepszego zdania.
Gdy Brytyjka zdecydowała się na podróż do odległych, pod względem geograficznym i kulturowym miejsc, wątpliwości jej znajomych wzbudził nie tylko kierunek podróży, ale również sposób, w jaki zamierzała osiągnąć cel. Rebecca zdecydowała się przejechać niemal całą drogę rowerem, choć nigdy nie była rowerowym wyjadaczem. Przyznała też, że nie była specjalnie wysportowana, a rowerem pod górę wjechała ostatnio sześć lat przed rozpoczęciem wyprawy. Obce były jej długie rowerowe wycieczki. Dodała, że zawsze miała problemy z orientacją w terenie i nigdy wcześniej nie używała nawet toreb rowerowych. To właśnie dlatego wiele osób dawało jej do zrozumienia, że porywa się z motyką na słońce. Jeden z mężczyzn, któremu zdradziła swój plan, nazwał ją naiwną idiotką, która prawdopodobnie zostanie skrócona o głowę. "Myślimy, że prawdopodobnie tam zginiesz" - brzmiały zaś słowa otuchy, które usłyszała od jednego z przyjaciół tuż przed rozpoczęciem podróży.
Rebecca wyjechała w trasę w lipcu 2015 r. Przez kolejne cztery miesiące wytrwale pedałowała, jadąc przez Europę. Jej szlak prowadził przez Francję, północną część Włoch, Słowenię, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę, Kosowo, Serbię i Bułgarię. Przyznała, że wraz z przekraczaniem kolejnych granic, poziom adrenaliny rósł. Równocześnie czuła się coraz silniejsza. Pierwszy raz poczuła lęk, gdy opuszczała Europę. Porównała to do wyjścia ze strefy komfortu. Ale ekscytacja była jeszcze silniejsza od strachu.
Gdy przemierzała jednośladem kolejne kraje – Turcję, Liban, Egipt, Sudan, Oman i Zjednoczone Emiraty Arabskie – w głowie pobrzmiewały jej głosy tych, którzy przestrzegali ją przed podróżą; przed terroryzmem oraz handlarzami żywym towarem. Z czasem stawała się jednak coraz bardziej zrelaksowana. Ujęła ją życzliwość ludzi, których spotykała na swojej drodze. Z pozytywnymi odruchami zwykłych mieszkańców spotykała się we wszystkich krajach. Niektórzy dzielili się z nią jedzeniem i wodą, od kogoś innego dostała nauszniki. Podkreśliła, że nigdy wcześniej nie zjadła tylu kebabów, co właśnie podczas tej wyprawy. Tubylcy dawali jej dach nad głową, a pewna rodzina Nubijczyków z Sudanu prawdopodobnie ocaliła jej życie, pomagając w powrocie do zdrowia, gdy padła z wyczerpania i braku wody w rejonie Sahary. Właśnie podróż przez Sudan Rebecca wspomina jako najtrudniejszy, najbardziej wyczerpujący fragment wyprawy.
- Wszędzie na Bliskim Wschodzie było tak samo. Drzwi były zawsze szeroko otwarte, by powitać tę dziwną, poruszającą się na dwóch kółkach anomalię, która z pewnością potrzebowała pomocy i niewykluczone, że także opieki psychiatrycznej – opowiada o sobie żartobliwie Brytyjka na łamach BBC. - Moi gospodarze różnili się pomiędzy sobą bardzo. Byli wśród nich bogaci i biedni, mułłowie i ateiści, beduini i biznesmeni. Wszystkich łączyło jedno: życzliwość, ciekawość i tolerancyjność.
Rebecca Lowe stara się jednak, by jej relacja była obiektywna. W związku z tym przyznaje, że nie zabrakło też epizodów, które nie powinny mieć miejsca. Zalicza do nich niewybredne seksistowskie komentarze, jakie usłyszała, a które należy zaliczyć do upokarzających dla kobiet. W Jordanii, Egipcie i Iranie zdarzało się, że ktoś próbował ją obmacywać albo składał jej niedwuznaczne propozycje. Podobne incydenty psuły jej dobre samopoczucie, ale na szczęście nie na długo. Stanowiły też raczej margines wobec aktów życzliwości, z którymi się spotkała.
Niektórzy jej gospodarze, poprzez swoją życzliwość, narażali się na nieprzyjemności. Tak było w Iranie, gdzie mieszkańcy, którzy zbyt dużo czasu spędzają z przybyszami, nie mając stosownych zezwoleń, potem są poddawani przesłuchaniom. Dziennikarka przyznała, że miejsca w Afryce i Azji, do których trafiła podczas rowerowej wyprawy, choć mają do zaoferowania wiele i potrafią zachwycić swoją egzotyką, nie należą do najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Ale nie z powodu zwykłych ludzi, którzy je zamieszkują i na każdym kroku służą pomocą, ale z winy polityków i radykalnych decydentów, którzy sprawują tam realną władzę.
Pytana dziś o to, czy rekomendowałaby innym kobietom odbycie samotnej podróży rowerem przez Bliski Wschód, odpowiada, że tak, ale przy zachowaniu rozwagi i szczególnych środków ostrożności.