Hiroszima, Japonia
Pierwszy raz do Hiroszimy przyjechałam po to, żeby zobaczyć cień. Usłyszałam o nim jeszcze w liceum. Cień człowieka, który 6 sierpnia 1945 r. o 8.15 rano siedział na marmurowych schodach przed bankiem. Dzisiaj fragment marmurowych schodów znajduje się w Muzeum Pokoju w gablotce za grubym szkłem. Widać na nim wyblakłą plamę o nieregularnym kształcie. Cień powstał w wyniku impulsu świetlnego. W epicentrum błysk, który babcia Mariko widziała z oddali, był tak silny, że aż wybielił kamienie. Chyba, że coś zasłaniało mu drogę. Wtedy na kamieniu zostawał cień. Człowieka, psa, przedmiotu. Taki cień rzucił też posążek bóstwa *Jizo *na postument, na którym stał. Jizo o pucułowatej twarzy i dobrotliwym uśmiechu to opiekun wędrowców. Niewielkie figurki stawia się w przydrożnych kapliczkach, na cmentarzach, przy świątyniach, na ulicach miast. Troskliwe matki, które straciły własne dzieci, opatulają te figurki wełnianymi czapkami i fartuchami. Jizo rzucający cień to jedna z niewielu rzeczy, która przetrwała
wybuch bomby atomowej i późniejsze pożary. Z 76 tys. budynków w całej *Hiroszimie *70 tys. zostało zniszczonych lub uszkodzonych. A Jizo stoi do dzisiaj opatulony w czerwony fartuszek. Pod ścianą domu, niedaleko epicentrum.