Islandia podniesie podatki w obawie przed nadmierną liczbą turystów?
Są takie plany. Ponieważ kraina elfów przeżywa turystyczną hossę, władze Islandii obawiają się zadeptania najpopularniejszych atrakcji. Rozważają więc wprowadzenie zmian w opodatkowaniu branży turystycznej.
Gejzery, lodowce i surowa, dzika przyroda Islandii cieszą się ostatnimi czasy niebywałym powodzeniem wśród turystów z całego świata. I nikogo nie powstrzymuje fakt, że należy ona do najdroższych miejsc na kuli ziemskiej. Jak podaje Bloomberg, kraj, w którym na stale mieszka niecałe 340 tys. osób (a największą mniejszością narodową są Polacy), przed siedmioma laty odwiedziło 490 tys. turystów. W tym roku zaś ich liczba może wynieść nawet 2,3 mln! Nic dziwnego więc, że Islandczycy przerazili się ogromu swojej popularności. Jest ona po części wynikiem osłabienia lokalnej waluty, a po części – efektem promocji, jaką krajowi zapewnił serial „Gra o tron”, który częciowo był kręcony pośród bajkowych islandzkich krajobrazów.
Turystyka jest ważną składową gospodarki kraju (prognozuje się, że w 2017 r. zyski z niej mają wynieść 5,1 mld dol.), jednak jego władze nie chcą zostać zakładnikami odniesionego sukcesu. Obawiają się zadeptania najpiękniejszych zakątków. – Wiele miejsc po prostu nie jest wstanie pomieścić miliona turystów co roku. Jeżeli udostępnimy je większej liczbie osób, stracą one to, sprawia, że są wyjątkowe – mówi islandzka minister turystyki, Thordis Kolbrun Reykfjord Gylfadottir. Dlatego rząd myśli o nałożeniu wyższych podatków na branżę turystyczną, m.in. na hotele i przewoźników. Podniosłoby to ceny wielu – i tak już kosztownych – usług, co mogłoby pomóc zachować równowagę w sektorze turystyki. Zważywszy na to, że koszt taksówki z lotniska do centrum Reykjaviku dziś wynosi ok. 150 dol., myślicie, że to dobry pomysł?