Wczasy w Chorwacji - atrakcje Istrii
Ulegliśmy namowom gospodarzy. O takiej wyprawie marzyli niegdyś wszyscy Jugosłowianie. Popłyniemy na ulubioną wyspę Josipa Broza Tity - Veli Brijun. Największą z czternastu Wysp Briońskich. Ponoć zachwycony jej urodą marszałek spędzał tam większą część roku. Wstęp na nią mieli tylko komunistyczni dygnitarze, przywódcy zaprzyjaźnionych państw i faworyci ze świata kultury: Richard Burton, Elizabeth Taylor, Sophia Loren. Wokół miejsca narosły legendy. Nawet w polskim przewodniku czytamy, że to skrawek edenu zachowany dla ludzi przez anioły. Obyśmy się nie rozczarowali. Z nabrzeża - a jakże - marszałka Tity w Fazanie wyruszamy promem na oddalony o kilka kilometrów Veli Brijun. Za nami szerokie pasy błękitu - u góry matowego, przetkanego smugami mlecznej bieli, u dołu ciemniejszego, ze srebrzystym połyskiem. Rozdziela je wąziutka mozaika dwupiętrowych, pastelowych kamieniczek. Dopiero teraz rozumiemy zamysł tutejszych architektów. Fazana miała prezentować się bardziej harmonijnie i malowniczo z
morza niż z lądu. Widoki i morska bryza wyciszają nasze obawy. Nie na długo. Po zejściu na ląd w okamgnieniu zyskujemy pewność, że uczestniczymy w pielgrzymce śladami wodza. Wolno nam obejrzeć wystawę pokrytych kurzem zdjęć Tity i gablotki z pamiątkami: jego grzebieniem, futerałem na okulary i wypchanymi zwierzętami. Trzydziestoosobową grupą stłoczyć się wokół klatki z papugą Koko, która osobiście znała marszałka. Spojrzeć z oddali na aleję cedrów, którą spacerował. Za siedemset euro za godzinę wynająć ciemnozielony cadillac z szoferem. Rocznik ’53. Prezent Dwighta Eisenhowera dla przywódcy Jugosławii. Nie wolno: wypożyczać rowerów, jeśli nie jest się gościem hotelowym, wymigiwać się od czterdziestominutowej wycieczki turystyczną ciuchcią w głąb wyspy oraz w jakikolwiek inny sposób odłączyć się od grupy. Wracamy do Fazany z mieszanymi uczuciami. Dostaliśmy niezłą lekcję historii - kultu jednostki, reglamentowanej swobody i przywilejów dla wybranych. A wyspa? W oddali mignęły nam sarny i daniele
przechadzające się po ruinach rzymskiej osady. Wiernie odwzorowany krajobraz afrykańskiej sawanny w parku safari założonym przez Titę - miłośnika zwierząt. Bujna zieleń, przejrzyste morze. Zachwycające miejsce, choć patrzyliśmy na nie przez dziurkę od klucza. Ale odkryliśmy, że drzwi do raju otwierają się na nowe, kapitalistyczne hasło "zapłać za hotel".