Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
"Przychodzą i robią nam zdjęcia bez naszej zgody" - skarży się PAP Otieno, chłopak, który mieszka przy główny szlaku turystycznym. - Czuję się jak w parku narodowym, różnica jest taka, że w rezerwatach przyrody za fotografowanie goryli, żyraf czy lwów turyści płacą. My jesteśmy ludźmi i to jest nasz dom". Przytakuje mu grupa kolegów, siedzących przy torach kolejowych - obowiązkowym punkcie widokowym Kibery. Zdaniem Jamesa Asudi, szefa agencji turystycznej Victoria Safari, w Kenii lwów jest coraz mniej. "Dlatego stawiamy na turystykę w slumsach. Otwieramy ludzkie serca, umysły i portfele, by pomóc ludziom w nędzy. Biznes idzie świetnie".