Na świecie o Kiberze, dzielnicach slumsów w Nairobi, zrobiło się głośno w 2007 roku, kiedy wybuchły tam zamieszki po wyborach prezydenckich w Kenii. Niedługo później rozpoczął się tu prawdziwy turystyczny boom. Sława tych slumsów, położonych niemal w samym centrum kenijskiej stolicy, rosła jednak stopniowo. Zaczęło się od obsypanego licznymi nagrodami filmu "Wierny ogrodnik" z 2005 roku, w którym piękna bohaterka walczyła ze złym koncernem farmaceutycznym testującym lekarstwa na nieświadomych niczego mieszkańcach Kibery. Po sukcesie filmu do slumsów zaczęły napływać tłumy celebrytów i polityków z całego świata.
Na świecie o Kiberze, dzielnicach slumsów w Nairobi, zrobiło się głośno w 2007 roku, kiedy wybuchły tam zamieszki po wyborach prezydenckich w Kenii. Niedługo później rozpoczął się tu prawdziwy turystyczny boom. Sława tych slumsów, położonych niemal w samym centrum kenijskiej stolicy, rosła jednak stopniowo. Zaczęło się od obsypanego licznymi nagrodami filmu "Wierny ogrodnik" z 2005 roku, w którym piękna bohaterka walczyła ze złym koncernem farmaceutycznym testującym lekarstwa na nieświadomych niczego mieszkańcach Kibery. Po sukcesie filmu do slumsów zaczęły napływać tłumy celebrytów i polityków z całego świata.
pap/pw/at
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
"Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood - śmieje się Bankok, który zawodowo zajmuje się oprowadzeniem ekip filmowych. - Ci od "Wiernego ogrodnika" zbudowali nam ubikacje i bardzo im za to dziękuję, choć mogli zbudować więcej, ale nie będę narzekał. To dzięki nim zacząłem działać w branży filmowej, a to dobry interes. W Kiberze *prawie codziennie pojawia się grupa dziennikarzy. Czasami zarabiam też oprowadzając turystów, których jest coraz więcej". "Codziennie przechodzą tędy tłumy, nie prowadzę statystyk, ale idzie to w setki" - mówi Linette, właścicielka jednego ze sklepów. "Dlaczego tu przychodzą? Tego nie wiem" - zastanawia się siedząc przy głównej ulicy *Kibery.
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
Pośród zbitych z blachy falistej i pomalowanych jaskrawo licznych kramów z tzw. mydłem i powidłem często przechadzają się wycieczki turystów wyposażonych w aparaty fotograficzne. "Przyszliśmy tu, bo chciałem pokazać moim uczniom, jak wygląda prawdziwe życie" - powiedział PAP szwedzki nauczyciel Johan. "Nie wiem, jak ci ludzie tu żyją. W domu mają kozy i kury" - wyraża obrzydzenie jedna z podopiecznych Johana. "Mam brudne buty, ale zaraz wrócę do hotelu i wezmę prysznic. Teraz doceniam to, co mam w domu" - wtrąca pośpiesznie inna z gimnazjalistek, ponieważ autokar już czeka.
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
"Przychodzą i robią nam zdjęcia bez naszej zgody" - skarży się PAP Otieno, chłopak, który mieszka przy główny szlaku turystycznym. - Czuję się jak w parku narodowym, różnica jest taka, że w rezerwatach przyrody za fotografowanie goryli, żyraf czy lwów turyści płacą. My jesteśmy ludźmi i to jest nasz dom". Przytakuje mu grupa kolegów, siedzących przy torach kolejowych - obowiązkowym punkcie widokowym Kibery. Zdaniem Jamesa Asudi, szefa agencji turystycznej Victoria Safari, w Kenii lwów jest coraz mniej. "Dlatego stawiamy na turystykę w slumsach. Otwieramy ludzkie serca, umysły i portfele, by pomóc ludziom w nędzy. Biznes idzie świetnie".
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
W ofercie jego biura jest "filantropijne safari". W Nairobi agencji oferujących takie wycieczki są setki. "Niezapomniane przeżycie", "Fascynujące miejsce", "42 plemiona różnych wyznań na obszarze dwóch kilometrów kwadratowych", a także "Milion ludzi w największych slumsach Afryki" i "Pomóż potrzebującym" - można przeczytać w ulotkach reklamowych licznych biur. Nic dziwnego, że Kibera z biegiem lat zdobyła sławę największych slumsów Afryki, w których mieszka milion, a może nawet półtora miliona ludzi. Problem polega na tym, że te liczby powtarzane przez setki międzynarodowych organizacji dobroczynnych i agencje turystyczne nie mają nic wspólnego z prawdą.
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
Z badań doktora Stefano Marasa z Uniwersytetu w Mediolanie, który w roku 2008 rozpoczął pierwsze niezależne badania oparte na analizie zdjęć satelitarnych, wynika, że w Kiberze mieszka jedynie ok. 250 tys. ludzi. Co się stało z milionem mieszkańców? - pytam jednego z pracowników dużej organizacji dobroczynnej, który zgodził się porozmawiać z PAP pod warunkiem, że tak organizacja, jak i on pozostaną anonimowi. "To wszystkim się opłacało. Organizacje dzięki temu zdobywały większe środki na swoje projekty, turyści są zadowoleni, bo byli w największych slumsach Afryki, a politycy też coś z tego skubną. Ktoś również czerpie korzyści z najmu nieruchomości" - powiedział.
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
Zważywszy na warunki życia w Kiberze, tanio wcale nie jest. Z badań Marasa wynika, że wysokość miesięcznego czynszu wynosi od 10 do 100 dolarów. Płaci się również za prąd i wodę. Tylko z Kiandy - jednej z trzynastu dzielnic, z których składa się Kibera - zysk z samego wynajmu glinianych domów pokrytych blachą falistą i bez kanalizacji to ok. 80 tys. dolarów miesięcznie. Nic dziwnego, że w slumsach frustracja rośnie. W ostatnich tygodniach sytuacja jest jeszcze bardziej napięta, ze względu na wybory prezydenckie w Kenii. Z tego tez powodu turyści chwilowo zniknęli z Kibery. Z własnych domów na czas wyborów postanowili się również wynieść niektórzy mieszkańcy.
Był tu Obama, Ban Ki Mun, i połowa Hollywood
"Jeśli Raila Odinga nie wygra, będzie kolejna wojna w slumsach. O Kiberze jeszcze świat usłyszy, tym razem nie odpuścimy. Tylko co nam po takiej popularności?" - pytają chłopcy siedząc przy torach kolejowych, znanych już światu z hollywoodzkich produkcji. W oficjalnych sondażach Odinga idzie łeb w łeb z Uhuru Kenyattą - oskarżonym przez Międzynarodowy Trybunał Karny o podżeganie do powyborczych zamieszek w 2007 roku, w których zginęło ponad 1300 ludzi.
Julia Prus/pap/pw/at