Klimat Andrzejówki jest nie do podrobienia. "Pasja, zabawa i brak napięcia, że coś musimy"
Czy amerykański sen trzeba spełniać w Ameryce? A może lepiej to zrobić w Górach Suchych? Andrzej Sawicki, przedsiębiorca i przewodnik górski oraz jego ekipa udowadniają, że ten lekko zapomniany rejon Sudetów doskonale się do tego nadaje. Dwa lata temu wydzierżawili kultowe schronisko i - mimo pandemii i braku doświadczenia w branży hotelarsko-gastronomicznej - tchnęli w drewniany budynek nowego ducha.
Magda Bukowska: Andrzej, nie masz doświadczenia w branży. Twoi współpracownicy też nie. Jak to się stało, że postanowiliście poprowadzić schronisko górskie?
Andrzej Sawicki: Dla mnie to było marzenie. Przez lata pracowałem w korporacji, po górach chodziłem rekreacyjnie i marzyłem… Marzyłem, żeby zostać przewodnikiem górskim i kiedyś prowadzić schronisko. I się udało.
Spełniłem najpierw jedno, potem drugie. Jeśli chodzi o resztę ekipy, to każdy z nich ma jakąś swoją opowieść. Generalnie jesteśmy grupą osób, które znają się od dawna, lubią i które postanowiły zrobić w życiu coś szalonego, co da nam nie tylko pracę, ale też mnóstwo radości i satysfakcji. Podzieliliśmy się rolami, każdy odpowiada za swój kawałek, robi to co umie najlepiej. Ja przez laty pracowałem w marketingu, więc w Andrzejówce odpowiadam przede wszystkim za "propagandę". Szefową kuchni jest dziewczyna (Monia Jurzyk), która zawodowo zajmowała się grafiką komputerową, ale gotowanie to jej pasja. Jak ludzie pytają, jak to się dzieje, że nie będąc zawodową kucharką popełnia tak genialne dania, to odpowiada, że sama lubi dobrze zjeść.
Adrian, z zawodu realizator dźwięku, spełnia się przede wszystkim za barem. Trzeba zobaczyć, co on tam wyczynia, jak rozmawia z ludźmi. To jest barman-artysta (śmiech). Za barem szaleje też Basia, kolejna artystka w ekipie. Od początku jest też z nami Bartek, który oprócz pracy w schronisku, buduje nastrój z gitarą, kiedy tylko się da. Wszystkich nie wymienię, ale nasi goście z pewnością będą mieli okazję ich poznać. Mamy więc swoje zadania, ale to nie jest tak, że ściśle się ich trzymamy.
To znaczy?
Praca w schronisku wymaga od nas wszystkich elastyczności i robienia różnych rzeczy. Zdarza mi się stać za barem, ugotować zupę czy dorzucić do pieca. Ostatnio zaskoczyła mnie jedna z koleżanek, gdy umorusana wychodziła z kotłowni. Czyszczenie pieca zdecydowanie nie należy do jej obowiązków, ale akurat była taka potrzeba, więc po prostu poszła i to zrobiła.
Wszyscy staramy się tak do tego podchodzić, bo Andrzejówka to dla nas miejsce magiczne, które chcemy rozwijać. Poza tym po prostu lubimy w nim być i cieszymy się naszą pracą.
Chciałam zapytać o wasz przepis na sukces, ale właściwie sam już o tym opowiedziałeś. Nasuwa mi się jedno słowo: pasja.
Zdecydowanie. Wielka pasja, ogromna zabawa i brak napięcia, że coś musimy. Nie traktujemy się zbyt poważnie, ale oczywiście pracujemy zespołowo, bo chcemy, żeby goście czuli się u nas dobrze, swobodnie, chcemy nawiązywać z nimi bliskie relacje i chyba dlatego to działa.
Zwracamy się do nich po imieniu i kiedy ktoś zamawia jedzenie, od razu wiemy, czy już u nas był, bo wówczas od razu podaje imię.
Od początku zależało nam na tym, żeby to miejsce nie było tylko bazą noclegową, gdzie można dostać jedzenie, ale miało też swojego ducha, swój klimat. Dlatego organizujemy różne imprezy, wieczorami siadamy z gośćmi z gitarą, mieliśmy dwa festiwale muzyczne, zaprosiliśmy nawet teatr. Widzę, że ludzie to doceniają i coraz częściej Andrzejówka nie jest przystankiem na ich trasie, ale celem wyprawy.
Już kilka razy wspomniałeś o jedzeniu. W każdym komentarzu na temat Andrzejówki, jaki widziałam, też pojawiają się zachwyty nad różnymi daniami. Co jest sekretem waszej kuchni?
Sekretem jest oczywiście doskonała szefowa Monia i reszta ekipy, czyli Piotr, Michał, Beata i Gabrysia, która przygotowuje jedzenie. Postawiliśmy też na krótką, ale bardzo fajną kartę, z domowymi daniami, robionymi na miejscu ze świeżych produktów.
Szefowa ma jeden przekaz: zakaz wegety i sztucznych dodatków! Przede wszystkim jednak zadbaliśmy o to, by w naszym menu był fajny wybór dań dla wegetarian i wegan. Latem serwujemy nawet wegańskie lody. Zdajemy sobie sprawę, że wiele osób nie je mięsa, a te, które jedzą, zachęcamy, by próbowały naszych dań wege, bo one są po prostu pyszne i bardzo sycące, a ograniczenie mięsa w diecie wszystkim nam wyjdzie na dobre. I to się sprawdziło.
Zaczynaliście dwa lata temu, w bardzo trudnym momencie. Nie mieliście chwili zwątpienia?
Na początku chyba wszyscy wierzyliśmy, że pandemia potrwa dwa, trzy miesiące i staraliśmy się do tego podejść bez nerwów. Zakładaliśmy, że w tym czasie zrobimy mały remont i będziemy sprzedawać jedzenie przez okienko, które dziś służy nam do przyjmowania towaru. A że ludzie nie mogli wysiedzieć w domach, to ruszyli w góry.
W okolicy nie mamy konkurencji, więc to nasze jedzenie, o którym już wspominałem, że jest klasą samą w sobie, zyskało wielu amatorów. Potem było już tylko lepiej. Otwarto hotele, zaczęli przyjeżdżać goście, szybko udało nam się dotrzeć do ludzi z informacją, że Andrzejówka działa, że to niezwykłe miejsce i ruszyliśmy pełną parą.
Wielu gości zwraca uwagę, że nowa ekipa tworzy klimat tego miejsca, jednak sam budynek i jego położenie na pewno ułatwiły wam zadanie.
Zdecydowanie. Budynek nie jest bardzo stary. W 1933 r. postawili go Niemcy i zrobili to w sposób wyjątkowy. Wnętrze wydaje się znacznie większe, niż można sądzić patrząc na Andrzejówkę z zewnątrz i ma niesamowitego ducha. Słychać go w skrzypieniu schodów i drewnianych ścian, które od 90 lat opierają się górskim wiatrom. Pięknie operuje w nim światło - zupełnie inaczej wygląda Andrzejówka latem, a inaczej zimą.
Z kątów wyłaniają się piękne drewniane rzeźby, generalnie snycerka jest tu wyjątkowa. Ktoś naprawdę pięknie ten budynek wymyślił i zbudował, ale też świetnie ulokował. Jest pewnym spoiwem, centrum tego, co dookoła.
Andrzejówka stoi na Przełęczy Trzech Dolin, przebiegają tu szlaki narciarskie, piesze m.in. Główny Szlak Sudecki, konne. Obok są stoki narciarskie i saneczkowe. To wszystko ma swoje długoletnie tradycje. Turystyka w tym rejonie była świetnie rozwinięta już przed wojną. Całe autokary gości przyjeżdżały pod Andrzejówkę, z resztą do dziś można do nas dojechać drogą, co z jednej strony jest na pewno ułatwieniem, ale z drugiej problemem. Bo w sezonie czy w weekendy ludzi jest dużo, każdy podróżuje swoim pojazdem i zastawiana jest cała droga. Prowadzimy rozmowy z gminą, żeby zlikwidować parking pod schroniskiem, zorganizować go na dole we wsi, a do Andrzejówki dojeżdżać - jeśli ktoś musi - np. meleksami czy elektrycznym busikiem.
Skupiliśmy się na Andrzejówce, ale zapomnieliśmy o miejscu, w którym stoi. Z resztą w trochę zapomnianym zakątku Sudetów.
To prawda. Ktoś ładnie skomentował, że nawet jeśli w schronisku i wokół niego są tłumy, to wystarczy odejść kilkaset metrów i już jesteśmy sam na sam z naturą. Góry Suche, generalnie całe Góry Kamienne są odrobinę niedoceniane. Kiedyś na szlakach było więcej turystów. Dawno temu to miejsce rozsławił m.in. Bieg Gwarków, który i dziś jest znany wśród biegaczy, ale lata temu cieszył się nawet większą sławą od Biegu Piastów. Część turystów jest przekonana, że to niskie góry, które nie mają wiele do zaoferowania. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Mamy tu bardzo ciekawe szlaki.
Piękne widoki m.in. na góry Góry Sowie, Góry Stołowe a nawet Karkonosze, cudowną ciszę i - choć wiele osób zupełnie się tego nie spodziewa - spory wycisk dla nóg. Góry Suche nie są wysokie, ale ze względu na swoją budowę (duże różnice wysokości) nazywane są Małymi Tatrami. Tu naprawdę można się zmęczyć, nawdychać świeżego powierza, nasycić oczy wspaniałymi widokami, a na deser najeść do syta, wyspać i spędzić czas w sielskiej atmosferze w Andrzejówce.
Zobacz też: Włoski kurort, który pokochały gwiazdy