Koronawirus w USA. Tańce na Florydzie, drożdże na zapas i broń dla bezpieczeństwa
Już ponad 367 tys. osób w USA jest zarażonych koronawirusem. Polka, Małgorzata Kuc-Ferris, która od lat mieszka z rodziną w Connecticut opowiada nam, jak żyje się w kraju, który wychodził już z niejednego kryzysu. - Kupowanie broni stało się masowe. Większość ludzi chce ją mieć dla poczucia bezpieczeństwa - opowiada.
07.04.2020 | aktual.: 07.04.2020 13:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Magda Bukowska: Z doniesień medialnych wszyscy wiemy, że w Ameryce wprowadzono wiele zakazów i obostrzeń. Zamknięte granice, stany wyjątkowe w miastach. A jak to wygląda poza głównymi metropoliami, na ile wirus zmienił życie mieszkańców małych miejscowości?
Małgorzata Kuc-Ferris: Zmienił, choć może nie jest to aż tak wyraźnie jak w dużych miastach. Stan wyjątkowy w NY, a co za tym idzie zamknięte teatry, kina, szkoły, bary to właściwie zawieszenie całego życia społecznego i kulturalnego. Dla takiego miasta jak NY to ogromna rewolucja. W małych miejscowościach, gdzie życie płynie wolniej i bliżej domu, ta zmiana jest z pewnością łagodniejsza. W całym stanie zamknięte są szkoły, co wiąże się z koniecznością zapewnienia dzieciom opieki. To znaczy, że któryś z rodziców musi zostać w domu, a więc nie pracować. A w USA nie ma płatnych zwolnień czy urlopów rodzicielskich, więc jest to sytuacja bardzo trudna z punktu widzenia ekonomicznego.
Poza tym zamknięto wszystkie bary. Jednak zarówno lokalne władze, jak i media mocno zachęcają, żeby ludzie kupowali jedzenie na wynos, dzięki czemu firmy gastronomiczne - które nie mogą przyjmować klientów w lokalach - będą w stanie ten kryzys przetrwać. To jest z resztą uzasadnione, bo w Ameryce, nawet na prowincji jedzenie poza domem jest bardzo powszechne. W porównaniu do Polski, naprawdę mało ludzi tu gotuje i robią to dość rzadko.
To, że nie gotują nie znaczy jednak, że nie robią zakupów. Z tego co widzimy, także w USA ludzie ruszyli do sklepów, żeby zrobić zapasy.
To prawda. I jak na całym świecie w pierwszej kolejności pojawiły się problemy z dostępnością papieru toaletowego i mydła. Trzeba jednak przyznać, że choć półki szybko pustoszeją, to równie szybko są uzupełniane. Są więc braki, ale nie pustki. Np. w sklepie może nie być w danym momencie kurczaka, ale będzie wołowina.
Czy jakieś zakupowe wybory Amerykanów cię zeskoczyły?
Tak. Wśród trudno dostępnych towarów, oczywiście mówię o mojej okolicy, pojawiły się olej i drożdże. W Polsce, gdzie ludzie gotują i pieką, byłyby to dla mnie zakupy zrozumiałe, ale tu naprawdę jest to rzadkość, więc zastanawiam się, co z tymi drożdżami zrobią.
Zaskakujące jest też, jak dużo kupują wody, ale to właściwie można wytłumaczyć zachowaniami nawykowymi.
Dlaczego? Co to za nawyk?
Z takim kryzysem jak ten, na taką skalę, mieszkańcy Connecticut mierzą się chyba po raz pierwszy, ale regularnie dotykają ich klęski żywiołowe na mniejszą skalę. Huragany czy burze śnieżne nie są tu niczym niezwykłym i ludzie reagują na nie odruchowo. Wiedzą, że jak zasypie drogi, czy zwalą się drzewa, to przez kilka dni mogą być odcięci od świata. Robią więc na zapas zakupy. Woda jest wówczas wysoko na liście zakupów, bo zwykle tym klęskom towarzyszy brak prądu, co oznacza, że nie działają pompy wodne i krany wysychają.
W tej sytuacji raczej nie musimy się obawiać problemów z elektrycznością, ale zadziałało przyzwyczajenie: jest kryzys - kupujemy wodę.
Z doniesień medialnych wynika, że także broń...
To prawda, dla mnie trochę przerażająca. Kupowanie broni stało się masowe. Większość ludzi chce ją mieć dla poczucia bezpieczeństwa, obawiając się szabrowników, bandytów, którzy będą chcieli wykorzystać niestabilną, napiętą sytuację. Po takie środki ochrony sięgają osoby, które nigdy wcześniej nie miały broni, nie umieją jej używać. Boję się, że zaczną zdarzać się wypadki. Ludzie w panice z bronią, często pierwszą w życiu, budzą we mnie strach.
A jak wygląda życie społeczne? Ludzie się spotykają czy siedzą w domach?
Ten obraz zależy od tego, gdzie i na kogo spojrzysz. Z jednej strony masz Florydę i młodzież, która zaczyna przerwę wiosenną, która mimo pandemii urządza ogromne imprezy na plażach. Apele w ich przypadku na nic się nie zdały, potrzebne były dopiero groźby wysokich kar, wprowadzenie zakazów i kontroli, by jakoś ten problem ograniczyć. Jednocześnie wszyscy, którzy mogą, którzy nie są objęci kwarantanną czy zamknięci odgórnie, normalne pracują, żeby mieć z czego żyć.
Widać jednak, że to nagłe zagrożenie wpłynęło nie tylko na nasze zachowania, ale też na podejście do wielu spraw - przede wszystkim do kwestii zdrowia.
W Polsce pracowałam jako nauczyciel, zdarzało się, że do szkoły chodziły dzieci podziębione, ale nigdy z gorączką, czy chore. Tu jest to nagminne. Właściwie od listopada do marca wszystkie maluchy chodzą z katarem, podziębione, bo rodzice nie mogą sobie pozwolić na zostawienie ich w domach. Nie ma czegoś takiego jak płatne zwolnienie dla rodzica, który zostaje w domu z dzieckiem, więc puszczają maluchy do szkoły. W tej chwili, jeszcze przed zamknięciem szkół, dostawaliśmy, jako rodzice, maile od dyrekcji z informacją, żeby chore dzieci zostały w domach, żeby nie przyprowadzać maluchów z gorączką. Jednak widać, że kwestia chodzenia chorym do szkoły czy pracy, zaczęła być traktowana znacznie poważniej. Choć oczywiście nie wszyscy się zastosowali. Rano dawali dzieciom leki na obniżenie temperatury i ok. 11 - 12, gdy te przestawały działać, nagle okazywało się, że kilkoro dzieci gorączkuje.
A jak ludzie odnoszą się do siebie? Unikają kontaktów czy pomagają sobie?
Dużo jest takich oddolnych akcji pomocowych. Przy kościołach, różnych centrach kultury istnieje wiele grup, które w tej chwili przestawiają się właśnie na wzajemną, taką trochę sąsiedzką, pomoc. Wiele akcji, które mają na celu ograniczenie rozprzestrzeniania wirusa wprowadziły też sklepy. Już od pewnego czasu, niektóre sieci wyznaczyły godziny, w których zakupy robią tylko seniorzy.
Mamy niedaleko takie osiedle dla osób starszych. Mają swój własny transport, który nie jest dostępny dla innych i w ten sposób mogą bezpieczniej zrobić zakupy.
Ameryka bardzo szybko zareagowała na pojawienie się wirusa. Pierwszą ważną decyzją było zamknięcie się na Chiny.
Kiedy została podjęta, wywołała w kraju falę ostrej krytyki. W niektórych mediach przedstawiano ją jako działanie skrajnie rasistowskie. Dziś, kiedy już wiemy, jaka jest skala tego zjawiska, nastroje mocno się zmieniły. Widać, że większość społeczeństwa, a nawet media raczej dobrze oceniają zamknięcie granic, oczywiście dla wszystkich poza obywatelami i rezydentami USA. Myślę, że także te silne przekazy: "jesteśmy razem, jesteśmy silni, zwyciężymy" - trafiają tu do ludzi. Amerykanie mają w sobie taką wolę przetrwania w kryzysie i odbudowywania się jako naród jeszcze mocniejszy. Myślę, że tym razem zadziałają podobnie, udowadniając sobie, że są zwycięzcami i pokonają kolejnego wroga!