Maso Corto w Południowym Tyrolu. Najbardziej zaskakujący kurort narciarski
Turyści z Polski nie mają najlepszej opinii za granicą. Na urlopie często nadużywają alkoholu i są hałaśliwi. Do narciarskiej mekki Polaków wyruszyłam więc pełna obaw. Niepotrzebnie, bo było tam zupełnie inaczej niż się spodziewałam. Maso Corto to największe zaskoczenie tej zimy.
17.01.2018 | aktual.: 20.11.2018 12:56
Maso Corto kojarzyłam tylko z nazwy. Miejscowość zasłynęła w kraju z tzw. "Polskich dni z gwiazdami", podczas których zjeżdżali z Polski celebryci, dziennikarze i turyści, odbywały się koncerty, warsztaty czy pokazy mody. Pierwszy raz zorganizowano je w 2003 roku, a pomysłodawcą był Sepp Platzgummer, właściciel jednego z tutejszych hoteli. W grudniu ub.r. można było za to wybrać się na rozpoczęcie zimowego sezonu, tzw. skiopening, z samym Adamem Małyszem, który pojawił się w Maso Corto jako gość specjalny.
Spodziewałam się więc, że miejscowość przypomina uwielbiane przez Polaków Livigno, gdzie rodacy tłumnie zjeżdżają każdej zimy, skuszeni nie tylko ofertą narciarską, ale przede wszystkim apres ski (wieczorne imprezy w ośrodkach narciarskich) i strefą wolnocłową. W sieci znajdziemy wiele opinii, że w efekcie ten włoski ośrodek w Lombardii pełen jest pijanych w sztok urlopowiczów, na stokach jest niebezpiecznie, bo wiele osób zjeżdża po dużej dawce alkoholu, jest głośno i na każdym kroku słychać przekleństwa, zarówno polskie, jak i niemieckie czy francuskie.
Po Maso Corto nie spodziewałam się więc niczego lepszego. A wyjechałam stamtąd oczarowana. Choć Polaków podczas mojego pobytu było rzeczywiście bardzo dużo, panowała pełna kultura. Zamiast przekleństw było dużo uśmiechu i przyjazne pozdrowienia. Na dodatek nie było kolejek do wyciągów, na trasach było zupełnie pusto, a włoskie słońce grzało bez przerwy. Czy można chcieć więcej?
Maso Corto (Kurzas) to malutka miejscowość, położona ok. 40 km od Merano, na wysokości ponad 2 tys. m n.p.m. Składa się z kilku dużych hoteli, paru sklepów, kościoła i dolnej stacji kolejki na lodowiec Hochjochferner. Jest tak mała, że nie kojarzą jej z nazwy ani Włosi, ani mieszkańcy Południowego Tyrolu. Rozpoznawalna jest przede wszystkim wśród narciarzy z Polski. Dla mieszkańców Włoch i innych części Europy te tereny narciarskie znane są jako Val Senales (Schnalstal). Nazwa występuje zarówno w wersji włoskiej, jak i niemieckiej, co jest charakterystyczne dla całego Południowego Tyrolu.
Najbardziej na północ wysunięta prowincja Italii to region wyjątkowy. Choć znajduje się we Włoszech, większość mieszkańców mówi po niemiecku. Do 1919 roku stanowił on bowiem część austriackiego kraju koronnego Tyrol. Obecnie w prowincji język niemiecki i włoski są równorzędne, a wszystkie napisy w miejscach publicznych podawane są w każdym z nich. Kim czują się więc mieszkańcy? Austriakami czy Włochami? Opowiadają, że Południowymi Tyrolczykami.
Z Maso Corto wjeżdżam kolejką linową na wysokość 3212 m n.p.m. w zaledwie 6 minut. Słońce razi w oczy. Krem z wysokim filtrem to konieczność. Widok zapiera dech w piersiach. Gdzie okiem nie sięgnąć strzeliste szczyty trzytysięczników. Jestem na lodowcu Hochjochferner, w pobliżu granicy z Austrią. Przy górnej stacji kolejki znajduje się Glacier Hotel Grawand – najwyżej położony hotel górski w Europie.
- Jestem tu pierwszy raz. Od rana jestem na „rauszu”, dzięki temu, że to jest taka piękna kraina. Jestem zachwycona tym, że nie muszę jechać samochodem, żeby dojechać do stoku. Tym, że zakładam narty w ośrodku i zaraz obok mam wyciąg. Pogoda jest piękna, różnorodność tras jest zachwycająca – powiedziała Wirtualnej Polsce narciarka z Polski.
Na tutejszych terenach narciarskich panują świetne warunki od września do maja. Trasy są różnorodne. Początkujący znajdą ośle łączki, a profesjonaliści czarne trasy. Świetne stoki, brak kolejek i pewne warunki śniegowe sprawiają, że lodowiec w Val Senales to także miejsce przygotowań do sezonu dla reprezentacji w narciarstwie klasycznym i alpejskim z całej Europy.
Za 1-dniowy karnet zapłacimy 43 euro (179 zł), 6-dniowy kosztuje 205 euro (855 zł). Dla rodzin z dziećmi są zniżki.
Na lodowcu znajdziemy także 5 schronisk, gdzie z pięknym widokiem na okoliczne szczyty można skosztować wspaniałej kuchni z Południowego Tyrolu. Łączy ona w sobie wpływy austriackie z włoskimi, co stanowi niezwykłą mieszkankę.
Zamawiam knedle (słynne trio - ze szpinakiem, serem i Speckiem), ale tęsknym wzrokiem patrzę też na Schlutzkrapfen (ravioli ze szpinakiem i ricottą). Koniecznie trzeba spróbować Veneziano, nazywanego także w innych częściach Włoch Aperol Spritz (drink na bazie prosecco i aperolu).
W schronisku Bella Vista można dodatkowo skorzystać z sauny, którą zainstalowano na świeżym powietrzu, spędzić noc w igloo oraz wykąpać się w najwyżej położonym basenie zewnętrznym w Europie.
Val Senales to ośrodek idealny na rodzinny urlop. Działa tu szkółka narciarska, jest sporo oślich łączek. Dla najmłodszych przygotowano także plac zabaw, dwa wyciągi dywanowe, narciarską karuzelę i... indiańskie tipi. Odpadają nam także dojazdy do wyciągów czy atrakcji - wszystko jest na miejscu.
Za tygodniowe wczasy w Maso Corto bez wyżywienia i dojazdem własnym zapłacimy od 707 zł. Opcja all inclusive kosztuje od 1113 zł. Pakiet 7 noclegów z 2 posiłkami dziennie i przelotem samolotem z Warszawy to koszt 2599 zł.
Z Maso Corto wyjeżdżam opalona i naładowana pozytywną energią. Zakwasy na łydkach przypominają o szaleństwach na czarnych trasach. W kalendarzu namiary na poznaną na stoku parę. Bo we włoskim słońcu zmieniłam też zdanie na temat polskich turystów. Może to wpływ tego miejsca, ale może zachodzi w nas Polakach zmiana?