Najsłynniejsze muzea, najsłynniejsi przestępcy, najsłynniejsze kradzieże
Gromadzą dzieła sztuki o ogromnej wartości, a ich dyrekcjom sen z powiek spędza to, jak chronić je przed złodziejami, wandalami, bądź (co zresztą nie kłóci się z poprzednimi ewentualnościami) zwykłymi szaleńcami. Nie zawsze się to udaje, a incydenty, które zdarzają się w największych galeriach, zmieniają historię.
Najsłynniejsze muzea świata są obecnie chronione niczym wielkie banki. Nic dziwnego, gdyż kapitał w nich zgromadzony to miliony, a nawet miliardy euro. Dlatego na straży znajdujących się w nich zbiorów stoi nie tylko najnowsza technika, ale również wysoko wykwalifikowany personel, którego sprawność fizyczna mogłaby zawstydzić niejednego ochroniarza nawet koronowanych głów, a przenikliwość i wiedza – samego Sherlocka Holmesa. Mimo to od czasu do czasu zdarza się, że rabusie i wandale są od nich sprytniejsi.
"Mona Lisa" oblana kwasem
W największym muzeum na świecie – paryskim Luwrze, w którym ponad 35 tys. eksponatów ogląda rocznie 10 mln turystów – najbardziej cenny obraz, czyli "Mona Lisa" – jest chroniony przed wandalami i złodziejami nie tylko specjalnym, kuloodpornym szkłem, ale posiada także własnych, zajmujących się wyłącznie tym dziełem sztuki ochroniarzy. Dzięki temu nie powtórzyły się już dwa dramatyczne wydarzenia z 1956 r., gdy obraz za pierwszym razem został oblany kwasem, a za drugim – rzucono weń kamieniem.
Muzealnicy z Luwru dobrze więc wiedzą, co robią. W ich środowisku pamięta się przecież dzień 12 maja 1972 r., gdy szalony australijski geolog Laszlo Totha poważnie uszkodził "Pietę", najpiękniejsze i najsłynniejsze dzieło Michała Anioła. Mężczyzna, zanim go obezwładniono, kilkadziesiąt razy uderzył rzeźbę młotkiem. Uszkodzeniu uległo prawe ramię, nos oraz twarz Madonny. Prace renowacyjne były długie i mozolne.
Dziś "Pieta" stoi w Bazylice św. Piotra i jest zabezpieczona pancerną szybą. Mądrzy muzealnicy po szkodzie, chciałoby się powiedzieć.
Dewastacja arcydzieła Michała Anioła jest najgłośniejszym przypadkiem działalności wandali, ale bynajmniej nie jedynym. Potomków Herostratesa, który w starożytności spalił świątynię Artemidy w Efezie (jeden z siedmiu cudów świata), niestety nie brakuje.
Jednym z najczęstszych przedmiotów ich ataków jest od wielu lat słynna kopenhaska Syrenka autorstwa Edvarda Eriksena. Od momentu jej powstania (1913 r.) była wielokrotnie niszczona. Kilkakrotnie oblewano ją farbą, a dwa razy pozbawiano ją głowy (w 1964 i 1998 r.). W 1984 r. wandale obcięli jej rękę, a w 19 lat później przy pomocy materiałów wybuchowych strącili z cokołu.
Do muzeum z młotem i tasakiem…
Bywa jednak, że akt wandalizmu motywowany jest… artystycznie. Tak stało się na przykład 4 stycznia 2006 r. w paryskim Centrum Pompidou, w którym znany performer Pierre Pinoncelli rozbił na kawałki "Fontannę" – słynne dzieło Marcela Duchampa.
Więcej szczęścia miała "Wenus z lustrem" Diego Velazqueza. W 1914 roku sufrażystka Mary Richardson rzuciła się z tasakiem na obraz wystawiony w Galerii Narodowej w Londynie i zadała mu aż siedem ciosów. Mimo poważnych uszkodzeń dzieło hiszpańskiego mistrza udało się przywrócić do pierwotnego stanu.
Na krajowym podwórku też mieliśmy takie incydenty. W warszawskiej Zachęcie do dzisiaj pamiętają wydarzenie sprzed 17 lat, gdy Daniel Olbrychski pociął szablą pracę Piotra Uklańskiego, składającą się ze 164 fotosów filmowych przedstawiających aktorów wcielających się w role nazistów. "Chciałem ukrócić znieważanie mnie i moich kolegów, znieważanie milionów ofiar tej ideologii na świecie" – tłumaczył po zdarzeniu znany aktor.
Od tego "szlachetnego wandalizmu" przejdźmy do zwyczajnych złodziejstw. Jest ich sporo!
Ukradł z powodów patriotycznych
Wspomnijmy o kilku najbardziej głośnych, wracając do wspomnianej już "Mony Lisy". To, że obraz włoskiego artysty znajduje się we francuskim Luwrze, nie spodobało się Vinzenzo Peruggi, krajanowi Leonarda (i również malarzowi, tyle że pokojowemu), który w 1911 r., postanowił skraść arcydzieło, by przywrócić je rodzinnej Italii. I w pewnym stopniu mu się udało! Peruggi wpadł dopiero 2 lata później, gdy próbował sprzedać obraz florenckiej galerii.
Niewiele mniej sławna, a podobnie brawurowa była kradzież jednej z 4 wersji głośnego dzieła "Krzyk" Edvarda Muncha, do której doszło 12 lutego 1994 r. w Galerii Narodowej w Oslo. Złodzieje obrazu wykazali się swoistym poczuciem humoru, zostawiając w galerii kartkę z krótką wiadomością: "Dziękujemy za słabą ochronę". Przestępcy stracili jednak wkrótce dobry nastrój. Ponieważ nie udało im się sprzedać znanego dzieła, zaproponowali galerii zwrot "Krzyku"… za 1 mln dolarów. Propozycję odrzucono, a 3 miesiące później policja odzyskała obraz Muncha.
Do "hurtowej" kradzieży doszło 18 marca 1990 r. w Bostonie. Podający się za policjantów złodzieje skradli 13 drogocennych obrazów (o łącznej wartości ponad 500 mln dolarów) z Isabella Stewart Gardner Museum. Z muzeum znikły 3 dzieła Rembrandta, 4 – Degasa, a także malunki Maneta i Vermeera. Była to największa kradzież dzieł sztuki w historii Stanów Zjednoczonych. Największa i niestety zakończona sukcesem. Policji udało się odzyskać jedynie "Autoportret" Rembrandta. Los pozostałych obrazów jest do dzisiaj nieznany. Świadectwem tego, że były niegdyś w bostońskim muzeum, są puste od ponad 27 lat ramy na ścianach.