Podniebne anioły. Stewardesy w PRL-u i dziś
Kobiety im zazdrościły. Mężczyźni do nich wzdychali. Piękne, wykształcone, z nieskazitelnymi makijażami i fryzurami. Wymykały się dusznej rzeczywistości komuny. Dziś ich zawód nieco stracił na prestiżu, ale o karierze stewardesy wciąż marzy niejedna dziewczyna. Bo choć wiele się zmieniło, ta profesja wciąż rozbudza wyobraźnię.
Gdy w siermiężnej, obitej dyktą, socjalistycznej Polsce przeciętna dziewczyna mogła co najwyżej pomarzyć o wczasach w bułgarskich Złotych Piaskach, one zasypiały w Warszawie, budziły się w Nowym Jorku, zakupy robiły w Mediolanie. Znały języki, obracały się z elitarnym gronie i same do niego należały. Z paszportem w ręku bez trudu przemierzały granice zamkniętego kraju i na co dzień miały świat niedostępny dla "śmiertelników". Z Kairu przywoziły złoto i cytrusy, z Londynu kosmetyki Max Factor, ze Stanów – ubrania i bele tiulu, a we Frankfurcie biegały do aptek.
Nic dziwnego, że – jak twierdzi Anna Sulińska, autorka fascynującej książki "Wniebowzięte. O stewardesach w PRL-u" – w czasach komuny trudniej było zostać stewardesą niż gwiazdą filmową. W latach 60. było pracownic personelu pokładowego było w kraju zaledwie 20! Mogły się czuć naprawdę wyróżnione. Ale ich rzeczywistość – zupełnie jak dziś – nie była wyłącznie kolorowa.
Za mundurem chłopcy sznurem
Pierwszą polską stewardesą była Zofia Glińska. Sanitariuszka Armii Krajowej, uczestniczka Powstania Warszawskiego i w praktyce organizatorka służby stewardes LOT-u. To ona w 1945 r. opracowała i wdrożyła w życie plan zdobycie i wyedukowania personelu pokładowego Polskich Linii Lotniczych. W pierwszej rekrutacji z ponad 300 ochotniczek wybrano 6 dziewczyn.
To właśnie tych kilka kobiet zbudowało w kraju podwaliny zawodu, który – choć większości kojarzy się wyłącznie z obsługą pasażerów - naszpikowany jest obowiązkami podlegającymi międzynarodowemu prawu. Polegającymi na zapewnieniu bezpieczeństwa podróżującym i obejmującym precyzyjne w zakresie udzielania pierwszej pomocy, ewakuacji i sztuki przetrwania.
Co do tego nie ma wątpliwości – stewardesy były w PRL-u uprzywilejowane. Co prawda, wbrew narosłym mitom, nie zarabiały kokosów (ich pensje były na poziomie średniej krajowej), ale za to mogły odwiedzać Zachód, otrzymywały dietę w dolarach i obracały się w doborowym towarzystwie. A ich stroje sprawiały, że nie można było obok nich przejść obojętnie! Dziś normą jest, że uniformy dla linii lotniczych projektują największe gwiazdy, jak Christian Dior, Pierre Balmain czy Vivienne Westwood. Jednak pierwsze polskie "boginie niebios" musiały sobie radzić inaczej. Gdy w 1945 r. mundury zaprojektował im Gołaszewski, krawiec, podobno w Londynie na ich widok ludzie salutowali. Bo to były prawdziwe "mundury" - granatowe ze złotymi szamerunkami, budziły respekt i poszanowanie. Podniebna moda jednak stopniowo ewoluowała. Pomimo polskoludowej szarzyzny stroje pilotów i stewardes LOT-u doganiały, a nawet wyprzedzały światowe mody. Do tego stopnia, że w latach 70. na pokładach samolotów królowały zielone i pomarańczowe sukienki – prawdziwe kolorowe torpedy!
Seat back, relax and enjoy your flight?
Ale praca stewardes miała też mroczne strony (co w swej książce doskonale opisała Sulińska). Wymagała dobrego zdrowia i żelaznej kondycji, także psychicznej. Dziewczyny latały po 12 godz. na dobę przez niemal 30 dni w miesiącu. Musiały radzić sobie ze zmęczeniem, trudnymi pasażerami (którzy w chmurach na umór pili i palili – w PRL-u nie było bowiem w tych kwestiach ograniczeń), uciążliwymi celnikami oraz Służbą Bezpieczeństwa, która miała je stale na oku. Nic dziwnego – nierzadko latały z wysoko postawionymi urzednikami w państwie, no i odwiedzały obce kraje; bez trudu mogły więc przekazywać ich służbom wywiadowczym niepożądane informacje.
Żyły w dużym stresie. Latały wadliwymi radzieckimi maszynami, w których triumfy święciły przestarzałe technologie. Były odważne, ale nierzadko bały się wsiadać na pokład. Nie czuły się bezpiecznie zwłaszcza w latach 80., po 2 katastrofach iłów. I w zasadzie odetchnęły dopiero wtedy, gdy LOT kupił Boeingi.
Nie wszyscy zdają sobie też sprawę, że wiele z ówczesnych stewardes doświadczyło w pracy uprowadzeń. Dokonywali ich "swoi" – Polacy, którzy chceli się wyrwać komunistyczym władzom. Nie zapominajmy bowiem, że mowa o epoce absurdu, gdy sterroryzowanie załogi i porwanie samolotu wydawało sie jedynym sposobem na przekroczenie szczelnie pozamykanych granic!
Jeśli weźmiemy pod uwagę jeszcze niemal całkowity brak życia osobistego, wzajemne na siebie donoszenie i unurzanie w innych nonsensach komunistycznej rzeczywistości, to obrazek wcale nie jest już tak kolorowy. A hasło: "Seat back, relax and enjoy your flight" nabiera zupełnie innego wydźwięku.
Celebryci i celebrytki przestworzy
Po opublikowaniu "Wniebowziętych" Sulińska wielokrotnie wspominała o tym, że emerytowane stewardesy wcale nie chciały dużo opowiadać o swojej pracy w PRL-u. W końcu funkcjonowały w małym i hermetycznym środowisku, a zdradzanie tajemnic kolegów i koleżanek nie było w nim mile widziane.
Dziś członkowie personelu pokładowego prowadzą blogi, chętnie dzielą się swoimi doświadczeniami z życia w chmurach, a profile najprzystojniejszych stewardów i najseksowniejszych stewardes są obserwowane przez miliony osób na Instagramie. Gdy od czasu do czasu któraś lub któryś z nich przyjmie poród w przestworzach lub dokona innego "bohaterskiego czynu", zdobywa chwilową sławę.
W zależności od zatrudniającego ich przewoźnika mogą liczyć na zwiedzanie sąsiednich lub zupełnie egzotycznych krajów, noclegi w mniej lub bardziej luksusowych hotelach, a w przypadku arabskich pracodawców – na iście królewskie traktowanie, swoim zakresem obejmujące nawet... płukanie dłoni w szampanie. Cóż, od czasów PRL- wiele się zmieniło. W epoce tanich linii lotniczych i konkursów zdrapkowych na pokładach samolotów, praca stewardów i stewardes ma nieco inną rangę. Ale jedno pozostaje stałe. Na każdą rekrutację stawiają się zawsze tłumy chętnych. Bo coś jest w tej pracy, że niezmiennie rozbudza wyobraźnię.