Polka w kraju sztywnych reguł. "W pustym parku nie możesz zdjąć maski"
Testy, maseczki, rosnące restrykcje, kontrola wejść i wyjść do miejsc publicznych. Tak od dwóch lat wygląda życie w Singapurze. - Wszyscy nie możemy się doczekać jakiegoś przełomu - mówi nam Agnieszka Dębowska, która od blisko 20 lat mieszka i pracuje w tym kraju.
Magda Bukowska: W Singapurze od dwóch lat trwa nieprzerwany lockdown. Co to dokładnie znaczy?
Agnieszka Dębowska: To znaczy, że o ile w wielu państwach są okresy, w których restrykcje są znoszone i panuje spora swoboda, to w Singapurze takich momentów właściwie nie było. Cały czas żyjemy w oczekiwaniu na kolejne ograniczenia. Większość z nas już się gubi w jakiej fazie wychodzenia z pandemii jesteśmy.
W 2020 roku wprowadzono ostry lockdown. Przez dwa miesiące właściwie wszyscy siedzieliśmy zamknięci w domach. Potem nastąpiła pierwsza faza odmrażania. Do pracy wrócili ludzie z zawodów uznanych za niezbędne do funkcjonowania kraju, m.in. psychologowie czy inni terapeuci, więc i ja. W fazie drugiej trochę poluzowano zasady życia społecznego, a do trzeciej nie dotarliśmy, bo wzrosła liczba zachorowań, zrobiono więc okres "heightened alert" (przyp. red. podwyższony alert) i znów zamiast luzowań są zaostrzenia.
Informacje o nowych obostrzeniach są podawane na bieżąco, jednak sytuacja zmienia się dynamicznie i trzeba śledzić komunikaty. Szczególnie, że niektóre restrykcje mogą naprawdę utrudnić funkcjonowanie. Np. może się okazać, że w okresie, kiedy chcesz wyjść z dzieckiem na obiad z okazji jego urodzin, akurat przy stoliku w restauracji mogą siedzieć tylko dwie osoby, choć jeszcze tydzień wcześniej rodzina, która razem mieszka, mogła wyjść wspólnie na obiad bez problemu. My znaleźliśmy się w takiej właśnie sytuacji, kiedy Iwo miał urodziny. Oczywiście nie było mowy o żadnym przyjęciu. Nie mogliśmy nawet świętować w knajpie, bo choć nasza rodzina jest tylko trzyosobowa i mieszkamy razem, ktoś z nas musiałby siedzieć przy innym stoliku. W Singapurze nie ma wyjątków, jest zakaz czy nakaz, to się go przestrzega. Najgorsze jest to, że w ostatnich miesiącach stały się one mało logiczne.
Na przykład?
Na przykład obowiązek noszenia maseczek na dworze. W pustym parku nie możesz zdjąć maski. Nosimy je zawsze i wszędzie, w pomieszczeniach, na wolnym powietrzu, dzieci w szkole siedzą w maskach, w pracy to samo. W restauracji możesz ją zdjąć tylko na czas konsumpcji. W okresie, gdy wolno było korzystać z basenów, to maseczki można było zdjąć tylko na czas pływania, po wyjściu na brzeg - maseczka na twarz.
W czasie, gdy dopuszczono możliwość organizowania pikników w parku (teraz są zakazane), też wszyscy musieli być w maskach. Zdejmowaliśmy je tylko w czasie jedzenia. I nie jest to martwy przepis, bo są strażnicy, którzy wyłapują ludzi bez masek, sprawdzają zakłady pracy, restauracje itd. Wszyscy mają tego świadomość i rzadko się zdarza, by ktoś łamał zasady.
Teraz np. alkohol w restauracji można podawać tylko do 22.30. Po tym czasie obsługa dosłownie wyjmuje ci drinka z ręki, czego doświadczyłam osobiście. Gdyby weszła kontrola, a ja bym tego drinka dopijała po wyznaczonej porze, dostałabym mandat, ale dla restauracji byłaby to duża kara finansowa i ryzyko, że zostanie zamknięta.
Niezrozumiałych decyzji jest więcej?
Zdecydowanie tak. Np. otwarto tzw. vaccinated travel lanes (przyp. red. korytarze podróżne), przy jednoczesnym zaostrzeniu przepisów w samym Singapurze. W ramach VTL, jeśli jesteś zaszczepiony, możesz polecieć do niektórych krajów specjalnymi lotami. Oczywiście są też wymogi dotyczące testów, które stale się zmieniają. Po przylocie z takiego kraju nie musisz iść na kwarantannę. Na liście są m.in. USA, Wielka Brytania czy Niemcy, czyli państwa, w których sytuacja pandemiczna jest raczej trudna. Tymczasem wewnątrz Singapuru w tym samym okresie wprowadzono obowiązkowe testowanie się testami antygenowymi i np. moi klienci, żeby przyjść na terapię muszą się przetestować. Czyli ta sama osoba może wskoczyć w samolot i polecieć sobie do Europy, tam chodzić swobodnie i robić, co chce, a potem wróci do Singapuru bez konieczności przejścia kwarantanny, ale przed godzinną sesją ze mną będzie musiała się przetestować, w czasie terapii siedzieć w masce, a wcześniej zarejestrować swoją obecność w budynku i osobno - w moim gabinecie.
Wydawało się, że w państwie gdzie poziom wyszczepienia jest tak wysoki, a testy wykonywane są wszystkim bardzo często, a do tego wskaźnik zachorowań i zgonów jest stosunkowo niski, obostrzenia będą łagodzone…
Nam też się tak wydawało. Wszyscy czekaliśmy, aż przekroczymy 80 proc. wyszczepienia społeczeństwa, bo to miał być limit, po osiągnięciu którego zaczniemy odzyskiwać wolność. Tymczasem granica ta już dawno została przekroczona, a sytuacja się nie zmieniła. Przeciwnie, z każdym kolejnym wariantem wirusa, jest coraz trudniej.
Wspomniałaś o ciągłym testowaniu i rejestrowaniu obecności np. u ciebie w biurze. Jak to wygląda w praktyce?
Na początku, po wyjściu z twardego lockdownu, były maseczki i odstępy, z czasem doszło rejestrowanie każdego kroku w aplikacji Trace Together albo za pomocą tokenu, który stale nosisz ze sobą. Potem doszły obowiązkowe testy, które wykonujemy regularnie, a od stycznia obowiązuje twarda zasada, że do pracy nie wróci nikt, kto nie jest zaszczepiony.
W praktyce wygląda to tak, że ja jako pracownik muszę raz w tygodniu wykonać test, a jego wynik inna osoba rejestruje w specjalnym systemie. Kontrolowane są też limity osób - w tej chwili można gromadzić się w maksymalnie pięć. Za pomocą tokena czy aplikacji rejestrujesz wejście i wyjście do miejsc publicznych, restauracji, zakładów pracy, sklepów, każdej atrakcji - wszędzie. Do domu też nie możesz wpuścić więcej niż pięć osób. W blokach, gdzie nie ma strażników, w każdej chwili może przyjść kontrola.
Brzmi to jak terror. Jak wygląda życie towarzyskie w takich obostrzeniach?
Ludzie próbują jakoś żyć, choć wielu ekspatów wyjechało do swoich krajów, gdzie mają rodziny i gdzie są luźniejsze zasady. Tak naprawdę spotykamy się rzadko i w małym gronie. Widać, że ludzie są smutni i bardzo tęsknią do normalnością. Mnie najbardziej zasmucają dzieci, które już same wiedzą, że tam nie pójdziemy, tego nie zrobimy, bo przecież pandemia.
Oczywiście zdarzają się sytuacje, gdzie ludzie nie wytrzymują i dochodzi do dużych zgromadzeń. Coś takiego miało miejsce w Nowy Rok, ale konsekwencje są bardzo poważne. Opisują to we wszystkich mediach, nakładają poważne kary, a osoby spoza kraju dla przykładu wydalają z Singapuru. Poza tym władze robią wszystko, by ograniczyć takie sytuacje. Np. w zeszłym roku podczas Święta Środka Jesieni bardzo ograniczono liczbę lampek, żeby ludzi nie kusiło, by przychodzić je oglądać. Na początku lutego będzie chiński Nowy Rok, na który ludzie tu bardzo czekają. To czas spotkań, zabaw, odwiedzin u przyjaciół. Wszyscy liczyli na jakieś poluzowanie restrykcji, ale niestety już zapowiedziano, że do tego nie dojdzie.
Czytaj też: Niesamowite, co się stało w Kenii. Jest nagranie
A jak wygląda kwestia podróży? Możesz wsiąść w samolot i przylecieć do Polski?
Mówiłam już o VTL, czyli tych specjalnych lotach, do niektórych krajów. Polska niestety nie jest na liście, co więcej jest w III kategorii, co oznacza, że taki wyjazd generowałby niezwykłe trudności. Np. turystycznie z Polski cię nie wpuszczą. Możesz przyjechać tylko w wyjątkowej sytuacji, zdobywając specjalne pozwolenie, np. jeśli masz tu kogoś z rodziny, kto jest w trudnej sytuacji zdrowotnej.
Pozostają podróże wewnątrz Sinagapuru, na które wiele osób się decyduje, żeby choć trochę oderwać się od domu. Jedziesz po prostu do hotelu w obrębie Singapuru, gdzie też masz stale kontrolowane pobyty w strefach wspólnych. Jest określony czas, w którym możesz z nich korzystać i ściśle przestrzegana jest liczba gości. Możesz też skorzystać z "cruise to nowhere" (przyp. red. rejs donikąd), czyli statków wycieczkowych, które ruszają z Singapuru, nie przybijają nigdzie i po kilku dniach wracają do portu. Na pokładzie obowiązują te same zasady, co na lądzie - maski, dystans, rejestrowanie, gdzie się przemieszczasz i oczywiście, żeby wejść na pokład, musisz być zaszczepiony.
Tej wolności nie ma więc zbyt dużo, a ludzie korzystają z każdej jej formy, która w danym momencie jest dostępna. Trzeba pamiętać, że Singapur to bardzo mała przestrzeń. Łatwo tu popaść w jakiś rodzaj klaustrofobii. Tym bardziej, że nawet w domu nie da się zapomnieć o pandemii, bo każda klatka czy winda oklejone są informacjami o maseczkach czy obowiązkowym dystansie. Myślę, że wszyscy nie możemy się doczekać jakiegoś przełomu, ale dla nas, nawet możliwość zdjęcia maseczki w parku będzie ogromnym wyzwoleniem.