Polka w Słowenii. "Zakochałam się od pierwszego wejrzenia"
Słowenia to kraj o powierzchni zbliżonej do województwa podlaskiego. Na niewielkiej przestrzeni można znaleźć m.in. góry, morze, a także zabytkowe miasteczka. O najciekawszych atrakcjach, nietypowych tradycjach oraz przygotowaniu do nadchodzącego sezonu turystycznego opowiada Anna Maria Germek, polska przewodniczka mieszkająca od 14 lat w Słowenii.
Karolina Laskowska: Jak zaczęła się twoja słoweńska przygoda?
Anna Maria Germek: W 2007 r. rozpoczęłam studia filologii słowiańskiej, gdzie głównym językiem był właśnie słoweński, i wyjechałam na wymianę studencką do Mariboru. Zakochałam się w Słowenii od pierwszego wejrzenia. Ta miłość cały czas trwa.
Szczególnie urzekła mnie jej różnorodność. Wsiadam w Lublanie w samochód i po przejechaniu zaledwie 100 km jestem już nad Morzem Adriatyckim, a po 40 minutach w Alpach. To niesamowite móc w tak krótkim czasie przemieszczać się praktycznie po całym kraju, który łączy w sobie klimaty śródziemnomorskie i alpejskie. Cieszę się, że mogę go zwiedzać także podczas pracy.
Czym zajmujesz się zawodowo?
Jeszcze w czasie studiów w Polsce pomagałam przy promocji Słowenii i współpracowałam z konsulatem. W tamtym okresie niewielu Polaków wiedziało cokolwiek o tym kraju. Kojarzył im się głównie z państwem, przez które przejeżdża się, jadąc do Chorwacji, lub z dawną republiką Jugosławii. Dziś ta wiedza jest większa i coraz więcej Polaków odwiedza Słowenię.
Pięć lat temu zrobiłam kurs licencjonowanego przewodnika turystycznego po Słowenii, bo akurat było wtedy zapotrzebowanie na polskojęzyczne osoby. Jestem też tłumaczką i uczę Słoweńców języka polskiego. W związku z pandemią ostatnio właśnie częściej wykonywałam tłumaczenia, niż zajmowałam się turystami. Marzę jednak o powrocie do oprowadzania polskich grup i z utęsknieniem na nie czekam.
A czy Słowenia jest już przygotowana do tegorocznego sezonu? Jak wygląda sytuacja na miejscu?
Słoweńcy są otwartym narodem i nie mogą się już doczekać powrotu do normalności, w tym przyjmowania turystów. Jeśli chodzi o obostrzenia, to zmieniają się one praktycznie z dnia na dzień i to co teraz powiem, może być już za chwilę nieaktualne.
W zamkniętych przestrzeniach należy nosić maseczki. Nie ma takiej konieczności na zewnątrz. Ozdrowieńcy oraz osoby zaszczepione lub posiadające negatywny wynik testu mogą zjeść posiłek w środku restauracji, a pozostali mają możliwość zjedzenia go na zewnątrz. Można już zwiedzać muzea, zamki i jaskinie. Nadal natomiast funkcjonują limity miejsc, np. w transporcie zbiorowym.
Widać też różnice w podejściu do obostrzeń w poszczególnych częściach kraju. W Lublanie wydają mi się one bardziej surowe niż np. w nadmorskim Piranie, w którym mogłam ostatnio nieco od nich odpocząć. Restrykcje jednak bardzo dynamicznie się zmieniają. Mam nadzieję, że wkrótce będzie ich jeszcze mniej, a turystów coraz więcej.
Przyjmijmy więc ten optymistyczny scenariusz i porozmawiajmy o najciekawszych atrakcjach, jakie czekają na przyjezdnych. Zacznijmy od tych w Lublanie.
To moja ukochana stolica, w której mieszkam już 10 lat. Do obowiązkowych miejsc wartych zwiedzenia należą: kościół Świętej Trójcy, plac Kongresowy, zamek na wzgórzu, a także słynne mosty – potrójny (jedyny w Europie) oraz smoczy (smok to symbol Lublany).
Ponadto warto zobaczyć plac Prešerna (wieszcza narodowego z epoki romantyzmu przypominającego naszego Mickiewicza) z zabytkowym kościołem Zwiastowania.
Co ciekawe, stoi przy nim pomnik półnagiej muzy, która budziła początkowo kontrowersje i część mieszkańców zakrywała ją ubraniami. Powstał nawet wiersz:
"- Oj muzo, ty bezwstydna, gdzie masz swoją bluzę? (słowa biskupa),
- Oj tam, oj tam, przejmujcie się wy swoimi sprawami (odpowiedź muzy)".
Rzeźba jednak została.
Przy dłuższym pobycie polecam też spacer po pięknym parku Tivoli oraz miejscu o nazwie Metelkova, gdzie obecnie znajduje się hostel Celica Art, który dawniej był więzieniem wojskowym. Część pokojów pozostała bez zmian i nadal wygląda jak cele.
A co warto zobaczyć poza stolicą?
Kolejnym miejscem wartym zobaczenia jest alpejska perełka, czyli jezioro Bled ze słynną wysepką i kościółkiem. Koniecznie trzeba tu spróbować miejscowego przysmaku – kremna rezina (kremówki). Niedaleko znajduje się też malownicze jezioro Bohinj i szczyt Vogel, na który warto wjechać kolejką. Można stąd podziwiać piękne Alpy Julijskie. W niewielkiej odległości znajduje się także wąwóz Vintgar.
Po wizycie w górach warto udać się nad Morze Adriatyckie. Polecam szczególnie moje ulubione miasteczko – urokliwy Piran, w którym czuję się, jakbym była w mniej zatłoczonej wersji Wenecji. Nie ma tu wielu zabytków, ale architektura jest cudowna. Można zobaczyć, np. latarnię morską znajdującą się na niemalże każdej pocztówce.
Inne miasta warte zobaczenia w Słowenii to: Celje z zabytkowym zamkiem (to właśnie stąd pochodziła druga żona króla Władysława Jagiełły – Anna Cylejska), piękny Maribor nad rzeką Drawą, Ptuj z pobliskimi termami oraz Idrija słynąca z festiwalu koronek.
Naturalnym bogactwem Słowenii, poza morzem i górami, są również wyjątkowe jaskinie. Najbardziej znana to jaskinia Postojna. Ale warto zobaczyć też mniej komercyjne, np. Szkocjańską i Križną jamę.
Miejsc wartych odwiedzenia w Słowenii jest znacznie więcej. Znajdą się atrakcje zarówno dla miłośników przyrody, jak i architektury.
Polacy pewnie chętnie jadą też do Planicy?
Tak! Polacy, podobnie jak Słoweńcy, to miłośnicy skoków narciarskich. Często więc jadą zobaczyć Letalnicę – mamucią skocznię narciarską. Skoki narciarskie to sport łączący oba narody. Ze Słowenii pochodzą tacy skoczkowie jak bracia Prevc czy Primož Peterka.
Adam Małysz cieszy się w Słowenii dużą popularnością, chyba nadal większą niż Kamil Stoch. Na odbywające się tu Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich przyjeżdża mnóstwo Polaków. To wydarzenie stało się już tradycją.
Są jeszcze jakieś inne tradycje lub miejscowe święta, które warto poznać?
Oczywiście. Powiem o tych najciekawszych, które mogą wydawać się nietypowe dla obcokrajowców. Najbardziej zaskoczyło mnie "kresovanje", czyli rozpalanie, widocznego z daleka, ogromnego ogniska. Odbywa się ono 30 kwietnia (dzień przed Świętem Pracy) i symbolicznie przypomina o prawach pracowników.
Ciekawe jest także "kurentovanje" w Ptuju – obyczaj związany z 10-dniowym karnawałem. Wyznaczony mężczyzna przebiera się wtedy w ok. 40-kilogramowy strój ogromnego diabła i ma za zadanie przegonić zimę.
Generalnie, uwielbiam w Słoweńcach to, że z każdego wydarzenia potrafią zrobić święto. Organizują więc, np. święto czereśni, wina czy oliwek. Dużą popularnością cieszą się: święto pršuta i terana (szynki parmeńskiej i wina, które odbywa się 7. sierpnia), festiwal koronek w Idriji, a także tzw. krowi bal w połowie września, podczas którego krowy schodzą z hal do dolin, czemu towarzyszą tańce i picie wina przez mieszkańców.
Pora na odwiedzenie Słowenii jest zawsze dobra, ale podczas takich tradycyjnych wydarzeń można lepiej poznać kulturę tego kraju.