Pracował z czterema prezydentami USA. Mówi, jak Trump traktuje dziennikarzy
Jest w elitarnym gronie dziennikarzy, którzy towarzyszą prezydentom Stanów Zjednoczonych w najważniejszych wydarzeniach. Podróżuje w konwoju w czasie prezydenckich delegacji albo w słynnym samolocie Air Force One. O codzienności w Białym Domu rozmawiamy z Markiem Wałkuskim, korespondentem Polskiego Radia w Waszyngtonie, autorem książki "Zakamarki Białego Domu".
Magda Żelazowska: Ilu prezydentów obserwowałeś przy pracy?
Marek Wałkuski: W ciągu 20 lat mojej pracy w USA relacjonowałem wydarzenia z okresu prezydentury George’ga Busha, Baracka Obamy, Donalda Trumpa i Joe Bidena. W ścisłym korpusie prasowym Białego Domu pracuję od czasów objęcia urzędu prezydenta przez Donalda Trumpa.
Z którym z nich najlepiej ci się pracowało?
Ze wszystkich prezydentów, których obserwowałem, najlepiej pracowało mi się z ostatnim, Joe Bidenem. Wprawdzie sam rzadziej rozmawia z dziennikarzami, ale codziennie odbywają się godzinne briefingi prasowe jego rzeczników, media mogą liczyć na sprawne odpowiedzi na zadawane pytania. Biden traktuje dziennikarzy z szacunkiem, oficjalnie uznaje media za czwartą władzę i część systemu demokratycznego. Dotyczy to także dziennikarzy zagranicznych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Halo Polacy". Polka o kampanii w USA. "Przed domami stoją tabliczki"
Donald Trump miał trudne relacje z dziennikarzami, podkreślał, że są wrogami narodu. Wprawdzie był bardziej dostępny dla mediów niż jego poprzednicy - przed startem śmigłowca Marine One z trawnika przed Białym Domem potrafił pół godziny rozmawiać, a raczej kłócić się z dziennikarzami. Próbował jednak obejść media, koncentrował się na własnych mediach społecznościowych i opowiadał wyborcom własną historię. Nie chciał poddać się weryfikacji mediów głównego nurtu, dziennikarzy śledczych. Za jego prezydentury miesiącami nie odbywały się konferencje prasowe. Trump nie pozwalał też rzecznikom spotykać się z mediami, uważał, że sam najlepiej odpowie na wszelkie pytania.
Biały Dom ingeruje w pracę mediów?
Wszelka próba ingerencji w pracę dziennikarza - w jego treści, ale też w sposób pracy - jest niedopuszczalna. Publikacje nie podlegają autoryzacji Białego Domu. Media zresztą same starają się zachować niezależność.
Prezydentowi USA towarzyszy tzw. pool dziennikarzy - wąska grupa, która śledzi wydarzenia w Białym Domu oraz podróżuje w czasie prezydenckich delegacji w konwoju albo w Air Force One. Należę do tej grupy jako jeden z nielicznych dziennikarzy zagranicznych, miałem więc okazję obserwować pracę prezydenta w różnych okolicznościach.
Ostatnio słyszałem określenie "pool" w odniesieniu do polskich dziennikarzy towarzyszących polskiemu prezydentowi. Różnica polega na tym, że to kancelaria prezydenta wybiera dziennikarzy i płaci za ich podróże. Tymczasem Biały Dom nie ma wpływu na dobór mediów w poolu, decyduje o tym niezależne stowarzyszenie dziennikarzy, a za podróże w delegacje płacimy sami.
Amerykanie dbają o niezależność i równość swoich mediów. Podczas konferencji prasowych, kiedy rzeczniczka Białego Domu wywołuje do zabrania głosu dziennikarzy głównego nurtu, często wybuchają pretensje, że nie udziela głosu przedstawicielom mniejszych mediów.
Amerykanie wydają się też chętniej manifestować swoje poglądy. W Polsce lubimy to robić, ale wśród swoich, na przykład przy rodzinnym stole. Rzadziej opowiadamy o polityce w pracy, nie wywieszamy nazwisk polityków w ogródku.
Wolność wyrażania swoich poglądów jest zakorzeniona w tradycji amerykańskiej. Amerykanie tę wolność cenią i podkreślają, czasem wręcz prowokacyjnie. Polacy są bardziej ostrożni, bo przez wiele lat manifestowanie swoich poglądów było ryzykowne, groziło poważnymi konsekwencjami.
Amerykanie mają inną historię. Kiedy w Europie mieliśmy jeszcze monarchię, w Ameryce była już demokracja. Kiedy otwierano Biały Dom, zwykli ludzie mieli do niego dostęp, mogli wejść do środka. Ludzie uważali, że władza jest częścią społeczeństwa, a politycy działają w służbie narodu. U nas w XVIII w. było nie do pomyślenia, żeby chłop wszedł do dworu czy zamku, żeby zobaczyć, czy budynek jest dobrze urządzony i należycie reprezentuje państwo.
Dekoracje wyborcze przed domami i na samochodach to stały element krajobrazu w czasie kampanii prezydenckiej?
Moda na oznaczenia z nazwiskiem popieranego kandydata pojawiła się w czasach pierwszej kampanii wyborczej Trumpa, a teraz podchwycili ją zwolennicy Kamali Harris. Przed domami stoją tabliczki, w oknach i na płotach wiszą chorągiewki i bannery. Organizowane są konwoje prywatnych samochodów ozdobionych nalepkami i flagami.
W Waszyngtonie przeważają dekoracje popierające demokratów, ale spotkałem dom obwieszony flagami Trumpa. Właściciel nie przejmuje się, że reszta mieszkańców popiera kogoś innego. Wolność wyrażania poglądów jest dla Amerykanów oczywista nie tylko przed wyborami. Jest też wpisana w system, np. pracodawca mógłby ponieść konsekwencje, gdyby ukarał pracownika za preferencje polityczne.
W książce opisałeś zakamarki Białego Domu i polskie ślady w jego sąsiedztwie, m.in. pomniki Kościuszki i Pułaskiego. Który zakamarek lubisz najbardziej?
Biuro Prasowe Białego Domu powstało w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się basen zbudowany dla niepełnosprawnego prezydenta Roosevelta. Były tam przebieralnie, szatnie, łazienki. Z basenu później mało kto korzystał, a brakowało miejsca dla dziennikarzy, dlatego przebudowano go na centrum prasowe. Pozostałości basenu nadal są pod salą konferencyjną.
Jest tam też ściana, na której podpisuje się obsługa Białego Domu, pracownicy biura prasowego, stacji telewizyjnych, agenci secret service, członkowie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Żeby się tam dostać, trzeba być insiderem. Ja też się tam podpisałem: Marek Wałkuski, Polskie Radio. Zostawiłem polski ślad w Białym Domu.
Magda Żelazowska dla Wirtualnej Polski