Największa zmora Nowego Jorku. "Doprowadził mnie do histerii"

"Pierwszy karaluch, którego spotkałam we własnym mieszkaniu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Brooklynie, doprowadził mnie do prawdziwej histerii. Byłam gotowa wracać do Polski pierwszym samolotem, przez kilka nocy nie mogłam zasnąć" - pisze Maja Klemp w swojej najnowszej książce "Nowy Jork. Życie w wielkim mieście", której fragment publikujemy poniżej.

Ciężko przyzwyczaić się do tego widoku, ale w wielu miastach USA takie karaluchy to norma
Ciężko przyzwyczaić się do tego widoku, ale w wielu miastach USA takie karaluchy to norma
Źródło zdjęć: © Getty Images | 2022 The Washington Post

Wyobraźmy sobie taką scenę: upalna czerwcowa noc na Manhattanie. W Little Italy ludzie tłoczą się w kolejkach po zakup gelato i cannoli. Nagle zwykły zgiełk miasta przerywa upiorny krzyk.

Nowojorskie szczury

Zaskoczeni nowojorczycy zwracają głowy w kierunku, z którego dobiegł ów przerażający odgłos, aby dosłownie sekundę później – kiedy krzyk przechodzi w nerwowy, lekko zażenowany chichot – powrócić do prowadzonych rozmów lub do emitujących sztuczne światło ekranów telefonów. Nic się nie dzieje, to tylko szczur…

Naukowcy szacują, że populacja nowojorskich szczurów odpowiada dwudziestu czterem procentom populacji ludzkiej, i zakładają, że w mieście mieszka obecnie ok. dwóch milionów tych uroczych gryzoni. Oznacza to, że Nowy Jork jest trzecim najbardziej zaszczurzonym miastem w Stanach Zjednoczonych i ustępuje tylko Chicago i Los Angeles. Ale spokojnie, może być gorzej – ponoć w Londynie jest więcej szczurów niż ludzi, chociaż to raczej miejska legenda.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Halo Polacy". Największe zaskoczenie w USA. "Absolutnie nie do przyjęcia"

W Nowym Jorku widuje się je najczęściej przy stertach śmieci, na placach budowy (zwłaszcza wieczorem warto na widok ogrodzenia z dykty przejść na drugą stronę ulicy) oraz na torach metra.

Szczury w nowojorskim metrze to norma
Szczury w nowojorskim metrze to norma© Getty Images | Gary Hershorn

Odkryłyśmy kiedyś z koleżanką, że niezależnie od siebie wymyśliłyśmy taką samą "zabawę": czekając na metro, liczymy przemykające między peronami gryzonie. Zdarza się, że zawędrują one do mieszkań, szczególnie tych w suterenach, aczkolwiek są tam rzadszymi gośćmi niż ich mysie kuzynki. Mimo iż zazwyczaj deklaruję, że szczury mi specjalnie nie przeszkadzają, dwukrotnie zdarzyło mi się przed nimi uskakiwać. Raz, stojąc przed metrem w pobliżu Bond Street, kiedy żegnałyśmy się z koleżanką po wybitnie przyjemnej kolacji, znalazłyśmy się chyba na szczurzej przelotówce. W pewnym momencie stanęłyśmy nawet do siebie plecami, wypatrując wokół niebezpieczeństwa, i przez krótką chwilę naliczyłyśmy kilkanaście biegających w popłochu szczurów. A kiedy już zwróciłam się w stronę metra, zobaczyłam, jak schodami absolutnie nonszalancko wspina się istny król gryzoni, i przez chwilę zwątpiłam, czy aby na pewno chcę wejść na peron.

Już na stacji nerwowo rozglądałam się na boki, aż zorientowałam się, że popiskiwania dobiegają znad mojej głowy – szczury przemykały po ażurowych klatkach tuż nade mną, gotowe w każdej chwili spaść na peron lub bezpośrednio na mnie. (...) Nadal jednak uważam, że nowojorskie gryzonie nie są aż takie złe. Zwykle zajęte bywają swoimi szczurzymi sprawami i nie interesują się ludźmi. Mrożące krew w żyłach krzyki na nowojorskich ulicach wynikają raczej z zaskoczenia niż z bycia ofiarą bezpośredniego ataku.

Nowojorskie karaluchy

Dużo ciekawszy może okazać się widok nowojorczyków, którzy idąc ulicą, zaczynają nagle podskakiwać, jakby trafili stopą na rozżarzone węgle. Prawie zawsze oznacza to spotkanie z innym, znacznie mniej przyjemnym przedstawicielem nowojorskiej fauny – karaluchem.

Na listach uciążliwych szkodników znalazły się ich cztery gatunki (w Stanach występuje ich ponad siedemdziesiąt): przybyszka amerykańska, karaczan prusak, karaczan wschodni oraz karaczan pręgowany. Do wyboru, do koloru. Dostępne w każdym rozmiarze. Od kilkumilimetrowych karaluszych dzieci (które paradoksalnie powinny bardziej nas martwić, ponieważ oznaczają, że gdzieś w pobliżu jest gniazdo) po ponad trzycentymetrowe monstra. Można je spotkać naprawdę wszędzie: na ulicach, w sklepach, we własnej kuchni i przyczajone za zasłonką prysznica. Warto wtedy mieć na podorędziu męża, którego można wyrwać z głębokiego snu rozdzierającym krzykiem i stanowczo zażądać rozprawienia się z gigantycznym, opancerzonym chityną potworem.

Żarty żartami, ale pierwszy karaluch, którego spotkałam we własnym mieszkaniu, kiedy jeszcze mieszkaliśmy na Brooklynie, doprowadził mnie do prawdziwej histerii. Byłam gotowa wracać do Polski pierwszym samolotem, przez kilka nocy nie mogłam zasnąć, co chwila nerwowo sprawdzając, czy aby na pewno nic po mnie nie chodzi. Zbyt żywe było w mojej pamięci wspomnienie opowiadanej przez dziadka historii o marynarzu, któremu karaluch wszedł do ucha i za nic nie można było go wyciągnąć. Złapany szczypcami insekt zaczynał ruszać odnóżami, łaskocząc tym samym nieszczęsnego marynarza, który odruchowo odrzucał głowę na bok. Przez jakiś czas spałam z zatyczkami w uszach.

Na nic zdawało się codzienne obsesyjne sprzątanie mieszkania. Jeśli w budynku są karaluchy, nic nie zniechęci ich do odwiedzin. Sytuacja nieco się poprawiła, kiedy przeprowadziliśmy się do nowego budownictwa w jednej z najczystszych dzielnic Manhattanu. Nie znaczy to jednak, że czujemy się całkowicie bezpieczni. W Nowym Jorku karaluchy, szczury i pluskwy potrafią pojawić się nawet w najbardziej luksusowych budynkach. Eliminacja szkodników leży po stronie właścicieli i zarządców nieruchomości. To oni mają obowiązek powziąć odpowiednie kroki i pokryć koszty związane z eksterminacją. Co więcej, wynajmując mieszkanie od zarządcy, powinniśmy otrzymać pełną dokumentację zawierającą, między innymi, informacje o historii występowania niepożądanych współlokatorów (gryzoni i insektów) w danym mieszkaniu i w całym budynku. Powinna się tam też znaleźć klauzula nakazująca poinformowanie administracji natychmiast, gdy w apartamencie pojawią się pluskwy. Bo to właśnie one, nie szczury czy karaluchy, są prawdziwą zmorą nowojorczyków.

Nowojorczycy muszą korzystać z pest control, by pozbywać się szkodników
Nowojorczycy muszą korzystać z pest control, by pozbywać się szkodników© Getty Images | UCG

Nowojorskie pluskwy

Według najnowszego raportu Orkina17, Nowy Jork plasuje się na drugim miejscu wśród najbardziej trapionych przez nie miast w Stanach Zjednoczonych. Ma to sens, wziąwszy pod uwagę, że podstawowym żywicielem tych insektów pozostaje człowiek, a ludzi w Nowym Jorku dostatek. Nie brakuje tu również sposobów na swobodne przemieszczanie się i zmianę przez te pasożyty "terenów łowieckich". Wystarczy bliski kontakt tekstyliów w metrze i już pluskwa z Queens może nazwać się mieszkanką Manhattanu.

(...) Aż do mojej pierwszej wizyty w mieście, które nigdy nie śpi (i chyba nie za często się myje), pozostawałam w błogiej nieświadomości. Ba, wręcz musiałam sprawdzać w słowniku, co to są te bed bugs, kiedy pewnego razu na spacerze mój przyszły mąż zasugerował, żebyśmy przeszli na drugą stronę ulicy, omijając tym samym materac na wystawce. Jeszcze by na nas skoczyły… (od tamtej pory zawsze omijam wystawione na ulicę meble szerokim łukiem. Po co ryzykować?)

Materace na ulicach Nowego Jorku wielu omija z daleka w obawie przed plsukwami
Materace na ulicach Nowego Jorku wielu omija z daleka w obawie przed plsukwami© Getty Images | Nathan Laine

A skoro już o środkach ostrożności mowa – przed zajęciem miejsca siedzącego w metrze (jeżeli w ogóle są jakieś wolne), warto sprawdzić, czy coś już na nich nie siedzi lub nie skacze. Na popularnym, liczącym sobie prawie trzy miliony obserwujących profilu instagramowym SubwayCreatures pojawiło się kiedyś nagranie pokazujące pluskwy tańczące (z pewnością w antycypacji na smakowite pośladki do przegryzienia) na siedzeniach w linii D.

Obserwacja pluskiew podczas kontroli mieszkania
Obserwacja pluskiew podczas kontroli mieszkania© Getty Images | Nathan Laine

(...) Jeśli wpiszemy w wiadomą wyszukiwarkę hasło pest control New York (ang. kontrola szkodników Nowy Jork), otrzymamy listę ponad pięćdziesięciu milionów wyników. Daje to pewne pojęcie o skali problemu. Mimo to nowojorski PR ma się bardzo dobrze – miliony osób, które marzą o tym mieście, nie myślą o zamieszkujących go szkodnikach. Raczej uparcie śnią swój sen o świetlistej metropolii. Co więcej, sami nowojorczycy zdają się przymykać oko na to niezbyt chlubne oblicze swojego miasta. A na pytanie, czy mimo wszystko warto tu żyć, ryzykując pogryzienia i mało apetyczny widok chitynowych pancerzyków w kuchni z rana, bez wahania odpowiadają: WARTO! Co ja, osoba, która całkiem niedawno gotowa była uciekać z powrotem do Polski po zobaczeniu jednego karalucha, entuzjastycznie potwierdzam.

Powyższy materiał to fragment książki Mai Klemp "NOWY JORK. Życie w wielkim mieście"

"Nowy Jork. Życie w wielkim mieście"
"Nowy Jork. Życie w wielkim mieście"© Wydawnictwo Luna
Źródło artykułu:Wydawnictwo Luna

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)