Skarb Skorzenego pod Samotnią
Czy człowiek, któremu przypisuje się brawurowe uwolnienie z internowania Mussoliniego, 13 lat później poszukiwał wrocławskiego złota koło schroniska PTTK Samotnia w Karkonoszach? Ta opowieść wydaje się niewiarygodna, ale nie jest zupełnie nieprawdopodobna. Rekonstruujemy sprawę krok po kroku.
Ta sensacyjna wiadomość obiegła świat 30 lat po przeprowadzeniu Operacji Dąb, w wyniku której Benito Mussolini został wyswobodzony z aresztu w hotelu narciarskim Campo Imperatore. Elektryzująca informacja żyła swoim życiem przez 2 tygodnie lutego 1974 r., po czym najprawdopodobniej zgasła (jak dziesiątki innych tego typu wydumanych przekazów o skarbach w zaminowanej sztolni). Trudno wszak uwierzyć, że Otto Skorzeny, były oficer Waffen-SS, przyjechał do Polski Ludowej ledwie 11 lat po wojnie i to w pojedynkę, by na terenie Karkonoszy prowadzić prymitywne rozpoznanie terenu. Przyjrzyjmy się jednak dokumentom dotyczącym sprawy, odnalezionym podczas kwerendy w Instytucie Pamięci Narodowej.
List zza krat
Sprawa zaczęła się 28 stycznia 1974 r., gdy więzień Józef Piechocki, osadzony w Zakładzie Karnym w Wołowie, napisał list do Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej we Wrocławiu:
POWIADOMIENIE
"Zaświadczam, że w związku z apelem w polskim radiu, odnośnie ukrytego skarbu (złota) w Karkonoszach przez oficerów niemieckich do specjalnych poruczeń, postanawiam udzielić prawdziwych informacji oraz wskazać miejsce, gdzie znajduje się powyższy skarb.
Moje powiadomienie proszę potraktować jako oświadczenie, że w razie kłamliwej informacji mogę być pociągnięty do odpowiedzialności. Dlatego też proszę o przywiezienie dokładnych map z lat 1956 i 1957. Jeżeli istnieje możliwość proszę o przybycie specjalisty od rysunków i szkiców. Inne szczegóły i sprawy będę uzgadniał bezpośrednio po przybyciu pracownika Służby Bezpieczeństwa".
Piechocki Józef
List wpłynął do adresata 1 lutego 1974 r, a wrocławska bezpieka z miejsca nadała sprawie bieg. Na początku funkcjonariusze chcieli sprawdzić, kim jest nadawca. W tym celu mjr J. Szymański 7 lutego 1974 roku wysłał list do zastępcy komendanta powiatowego Służby Bezpieczeństwa w Wołowie:
_"W załączeniu przesyłam list Józefa Piechockiego przebywającego w Zakładzie Karnym w Wołowie. Proszę o zebranie szczegółowych informacji o w/wymienionym więźniu, jego aktualnym zachowaniu się w zakładzie karnym, możliwościach agenturalnego zabezpieczenia go celem wysondowania reakcji i ewentualnych zamiarów np. ucieczki podczas akcji lokalnej. Następnie, po zorganizowaniu zabezpieczenia operacyjnego, proszę w oparciu o załączony list, przeprowadzić szczegółową rozmowę z więźniem na poruszony w liście temat". _
Nie jest tajemnicą, że wśród funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa nie brakowało takich, którzy byli pasjonatami poszukiwania domniemanych skarbów, kosztowności czy dokumentów, rzekomo ukrytych przez Niemców na terenie późniejszych Ziem Odzyskanych. Niejednokrotnie też służby specjalne i wojsko były skore do wszczęcia różnego rodzaju poszukiwań i penetracji, w tym też obiektów podziemnych.
Jedną z najgłośniejszych tego rodzaju spraw skarbowych była akcja poszukiwania informacji na temat domniemanego ładunku złota z banków wrocławskich. Miał on być w pierwszym półroczu 1945 r. wywieziony z miasta przez Niemców i ukryty gdzieś na Śląsku. W czasach PRL realizowano na ten temat audycje radiowe i telewizyjne, także niektóre gazety publikowały artykuły wskazujące kolejne tropy. Jednym z rejonów, gdzie rzekomo miały dojechać bankowe samochody ciężarowe, były północne Karkonosze. W tym rejon, należącego później do Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego, schroniska Samotnia nad Wielkim Stawem.
Trudny świadek
SB weryfikację doniesienia wołowskiego więźnia rozpoczęła 11 lutego 1974 r. od wizyty w zakładzie karnym. Udał się tam niejaki plutonowy E. Machowski. Oto, co napisał przełożonym:
NOTATKA SŁUŻBOWA
"W dniu 11.02.1974 r. będąc w Zakładzie Karnym w Wołowie przeprowadziłem rozmowę z ob. Niedzielskim Marianem, który jest wychowawcą na pawilonie gdzie odbywa karę Ob. Piechocki Józef. Wychowawca stwierdził, że skazany Piechocki podczas odbywania kary wielokrotnie był karany dyscyplinarnie. W ostatnim okresie był 1 raz nagradzany talonem owocowym. Piechocki nie czynił prób ucieczki z Zakładu Karnego".
plut. E. Machowski
Pierwsze wrażenie nie było więc korzystne dla autora listu o karkonoskim skarbie. Niezdyscyplinowany więzień nie mógł budzić zaufania. Więcej szczegółów na temat osadzonego w zakładzie karnym w Wołowie zawarł plutonowy Machowski w kolejnej notatce dla przełożonych, sporządzonej 12 lutego 1974 r., czyli dzień po wizycie u wychowawcy z zakładu karnego:
NOTATKA SŁUŻBOWA
dot. Piechocki Józef
"W dniu 11. II. [19]74 r. będąc w Zakładzie Karnym w Wołowie uzyskałem następujące informacje o skazanym Piechockim Józefie:
Piechocki Józef s. Henryka i Janiny Obałek ur. 18.03.1946 r. w Białymstoku, obyw[atelstwo] polskie, narodowość polska, wykształcenie podstawowe. W[yżej]/w[ymieniony] był 6-krotnie karany za rozboje, pobicia, wyłudzanie pieniędzy. Pierwszy wyrok od 5.II.1963 r. do 14.VI.1964 r., następnie od listopada 1964 r. do chwili obecnej przebywa w Zakładzie Karnym. Koniec kary na 7.03.1977 r. Suma kary wynosi 12 lat i 100 dni. Uznany jest za niebezpiecznego więźnia. W aktach znajduje się bardzo dużo raportów karnych, ostatnio miał jedną nagrodę (talon owocowy). Zatrudniony jest w celi przy nawijaniu cewek [...] i lutowaniu. Siedzi w celi kilkuosobowej na pawilonie 2A. Piechocki Józef zameldowany jest na stałe Będzin ul. Zagórska 27.
W/g oświadczenia kierownika ochrony obecnie nie ma źródła informacji, które mogłoby zabezpieczyć Piechockiego Józefa".
plut. E.Machowski
Przywołany raport potwierdza wcześniejszą opinię na temat więźnia. Jednoznaczną. Czy z tak niebezpiecznym człowiekiem można było więc podjąć grę operacyjną? Bezpieka mimo wszystko uznała, że należy to zrobić. W końcu, trawestując przysłowie, nie święci garnki kradną, a tym bardziej garnki czy może raczej pojemniki ze złotem. Nie święci zazwyczaj też je odnajdują. Dlatego to 15 lutego 1974 r. znany nam już plutonowy Machowski odbył spotkanie z Józefem Piechockim. Jego efektem był kolejny ręcznie pisany meldunek dla przełożonych:
NOTATKA SŁUŻBOWA
"W dniu 15.02.1974 r. na terenie Zakładu Karnego w Wołowie przeprowadziłem rozmowę z Piechockim Józefem s.[ynem] Henryka – skazanym. W rozmowie Piechocki udzielił następujących informacji w związku z napisanym listem 28.I.1974 r. na temat ukrytego skarbu w Karkonoszach.
Do roku 1959 przebywał na stałe u dziadków w Kowarach. W r. 1956 lub 1957, idąc z Bierutowic czerwonym szlakiem na Śnieżkę przygodnie spotkał mężczyznę w wieku 45–50 lat. Jak na owe czasy mężczyzna ten miał bardzo dobry sprzęt turystyczny, aparat fotograficzny dobrej marki. Szli razem w kierunku Śnieżki. Mężczyzna chciał potwierdzić, czy Piechocki zna dobrze teren, pytał o okolice schroniska Samotni, pytał czy teren jest zabudowany, jak daleko do granicy, czy blisko jest wojsko, jaki duży jest ruch ludności. Po drodze robili zdjęcia. Chciał, aby go zaprowadzić w okolice Samotni, gdzie w dole ma być dużo skał. Po dojściu do tego miejsca mężczyzna Piechockiemu kazał pilnować, czy nikt nie idzie, a sam chodził między skałami, robił zdjęcia. Następnie doszli do kapliczki około 400–500 m od Samotni i tam zatrzymali się drugi raz. Mężczyzna sam wszedł do środka i kazał pilnować, następnie po kilkuminutowym pobycie w środku wyszedł i zaczął zrywać jakieś przewody, które były w ziemi. Następnie wyciągnął bardzo dokładną mapę terenu i z portfela szkic i porównywał. Na szkicu, który był zgodny z planem, były znaki strzałek i krzyżyki. Mówił, że jest oficerem. Dobrze mówił po polsku, lecz akcent miał niemiecki. Mówił także, że jest sławny i znają go nawet we Włoszech. Na twarzy miał bliznę. W/[edłu]g Piechockiego był to Skorzeny. Około 1 roku wstecz słyszał w radiu audycję w kilku odcinkach, w których mówili, że z Wrocławia miały być wywiezione skarby i schowane w Karkonoszach".
Turystyczno-topograficzne tropy
W tym miejscu odłóżmy na pewien czas notatkę plutonowego Machowskiego i spróbujmy zatrzymać się przy wiadomościach, usłyszanych przez niego od osadzonego w Wołowie mieszkańca Będzina. Czy w 1956 lub 1957 r. turysta spacerujący szlakiem karkonoskim z Karpacza w kierunku Samotni mógł mieć ze sobą aparat fotograficzny? Mógł, gdyż w tym czasie dozwolone już było fotografowanie w opisanej okolicy, czyli przy schronisku PTTK Samotnia. Zdecydowana większość restrykcyjnych, ba, wręcz drakońskich ograniczeń nałożonych na turystów zniesiona została jesienią 1956 r., a niektóre nieco wcześniej.
Druga kwestia jest nie mniej istotna. Tajemniczy mężczyzna, dysponujący bardzo dokładną mapą, pyta napotkanego człowieka, czy teren jest zabudowany. Czy jest możliwe, by w tamtym okresie turysta mógł tego nie wiedzieć? Nie mieć świadomości, jak daleko stąd do granicy? Ależ oczywiście. Meldunki Wojsk Ochrony Pogranicza z pierwszych kilku, czy też kilkunastu lat po drugiej wojnie światowej obfitują w relacje z zatrzymania osób, które rozpytywały okoliczną ludność, jak i którędy dojść do granicy. W tamtych czasach znajomość geografii Karkonoszy wśród Polaków stała nierzadko na niskim poziomie. Do tego dochodził brak map turystycznych, ate wydane tuż po wojnie były częstokroć słabej jakości. Przypominały raczej schematy niż mapy. Dopiero w 1964 r. wydano polskojęzyczną mapę Karkonoszy, na której szlaki turystyczne przedstawiono właściwymi kolorami.
Naturalnie istniały w tamtych czasach precyzyjne mapy topograficzne terenu używane przez wojsko. Takie mapy zachowały się w Archiwum Straży Granicznej w Szczecinie. Porównanie ich z ogólnodostępnymi mapami daje mnie więcej taki efekt, jak gdyby porównać „Płonącą żyrafę” Salvadora Dalego z rysunkiem wykonanym przez przedszkolaka z grupy pięciolatków.
Czy Józef Piechocki mógł spotkać w Karkonoszach człowieka posiadającego dokładną mapę? Mógł. Weźmy pod uwagę, że np. zimą 1955/1956 stacjonowali w Samotni geolodzy, prowadzący w okolicy poszukiwania. Być może szukali uranu, być może czegoś innego, ale na pewno ważnego dla gospodarki narodowej. Karkonoski Park Narodowy utworzony został wszak w styczniu 1959 roku, a więc parę lat później i rygory ochrony przyrody nie były wtedy przeszkodą do prowadzenia poszukiwań geologicznych. Pobyt geologów w Samotni tamtej zimy potwierdzają wzmianki w śląskiej prasie.
Czy w pobliżu Samotni mogły być zakopane podziemne kable? Mogły. Układali je w terenie wiele lat wcześniej Niemcy. Karkonoskie schroniska stanowiły inną klasę obiektów niż skromne, drewniane schroniska polskie w Karpatach, pozbawione prądu elektrycznego, centralnego ogrzewania czy telefonu. W Karkonoszach do schroniska można się było dodzwonić, a wieczór spędzić przy świetle żarówki.
Ale co innego się nie zgadza. Z Bierutowic w kierunku Śnieżki prowadził wtedy szlak niebieski. Polskiego czerwonego szlaku wcale tam nie było. Nie istniała też w okolicy Samotni jakakolwiek kapliczka. Zwłaszcza taka, do której można by było wejść. Poniżej Samotni, za jeziorem, stoi tylko Domek Myśliwski, ale odległy jest o ponad 600 m w linii prostej. W 1956 r. był on nieczynny, ale już w kolejnym został wydzierżawiony od Lasów Państwowych i zaczął funkcjonować jako prywatne schronisko turystyczne, nienależące do PTTK. Rozmiar, wystrój, wreszcie sama bryła Domku Myśliwskiego kompletnie nie przypomina jakiejkolwiek kapliczki. Widać więc już, mówiąc kolokwialnie, że cała opowieść kupy się nie trzyma.
Finał
I ostatnia kwestia. Czy Otto Skorzeny mógł w tym czasie przebywać w Karkonoszach? Wiadomo, że kilka lat po wojnie zamieszkał w Hiszpanii. Urodzony w 1908 r. niemiecki oficer miał w 1956 lub 1957 r. był przed "pięćdziesiątką" a więc pasowałby do przedziału wiekowego wskazanego przez wołowskiego więźnia. Czy Skorzeny znał w tym czasie język polski w formie komunikatywnej, tego nie wiem. W każdym razie jego rodzina wywodziła się rzekomo z okolic Gniezna, gdzie przed pierwszą wojną światową żyli Polacy. Tylko czy Otto Skorzeny zaryzykowałby wyjazd z Hiszpanii do Polski Ludowej, by wśród karkonoskich skał szukać pojemników ze złotem? Na samą myśl o czymś takim na moich ustach pojawia się uśmiech.
Jeśli ktoś uwierzy historyjce będzińskiego więźnia, niech jedzie w Karkonosze i niech próbuje znaleźć opisane miejsce. Obawiam się jednak, że to beznadziejna sprawa. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę meldunek, na zakończenie którego funkcjonariusz badający sprawę Piechockiego przedstawił swoją opinię:
WNIOSKI:
"- Piechocki we wspominanych latach miał 10 lub 11 lat, trudno wierzyć, aby sam wybierał się na Śnieżkę.
- W rozmowie często się zacinał, robił wrażenie zmieszanego
- W rozmowie z wychowawcą tow. Niedzielskim, Piechocki przekazywał relację powyższą kilkakrotnie, zawsze coś zmieniając".
Na tym przypuszczalnie sprawę zakończono, w każdym razie w skarbowej teczce archiwalnej nie ma żadnych relacji z poszukiwań. W ten sposób, kolejny już raz kolorowy świat złudzeń w bezpośrednim zetknięciu z rzeczywistością okazał się o wiele mniej barwny, niż oczekiwał tego autor listu z więzienia.
Tomasz Rzeczyczki