"Słonia trzeba najpierw złamać". Horror zwierząt "pracujących" jako turystyczne atrakcje
Aby słoń mógł wozić turystów na swoim grzbiecie, trzeba go wcześniej wytresować. Innymi słowy – złamać. Wbija mu się w uszy i stopy gwoździe. Bije pałkami. Pęta łańcuchami. Razi prądem. Pozbawia snu. Głodzi. Związuje linami. I stosuje szereg innych wymyślnych tortur.
Żeby zwierzę było człowiekowi posłuszne, musi się go bać. Tak przynajmniej sądzą azjatyccy treserzy. Wycie słoni z daleka przebija się przez gęste pióropusze palm. Gdy ustanie, to będzie dobry znak. Bo wtedy cierpiąca istota zupełnie straci naturalne instynkty. Stanie się bezwolna. Będzie gotowa wozić na swoim grzbiecie uśmiechniętych "podróżników".
Raport z cierpienia
Ponad 550 tys. dzikich zwierząt żyje w niewoli i cierpi katusze, bo "pracuje" jako turystyczna atrakcja. Tak wynika z raportu "Checking out of cruelty" sporządzonego przez międzynarodową organizację World Animal Protection przy wykorzystaniu badań zespołu Wildlife Conservation Research Unit z Uniwersytetu Oksfordzkiego. A jest to tylko ułamek znacznie większej i bardziej zatrważającej liczby – bo nie sposób dotrzeć do wszystkich małp na łańcuchach tańczących na zawołanie czy lisów pustynnych na sznurkach, trzęsących się ze strachu, gdy są wystawiane do zrobienia sobie zdjęć z beztroskimi turystami. Albo krów, które w jednym z centrów hodowli tygrysów w Chinach, po zakupieniu przez chętnych, są żywcem rzucane wielkim kotom na pożarcie (atrakcją w tym wypadku jest możliwość obserwowania, jak zwierzę jest rozszarpywane przez drapieżnika).
Nie da się objąć umysłem skali zjawiska. A rozrasta się ono w zastraszającym tempie. Jak możemy przeczytać we wspomnianym raporcie, co roku około 110 mln osób odwiedza ośrodki, w których słonie, tygrysy, delfiny, lwy, żółwie czy krokodyle są okrutnie wykorzystywane, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że ich pieniądze zasilają biznes oparty na przemocy i wyzysku. Jeśli trendy się utrzymają, do 2030 r. liczba ta wzrośnie do 1,8 mld. Jak dalej czytamy w raporcie, minimum 75 proc. spośród wszystkich atrakcji turystycznych, w które zaangażowane są dzikie zwierzęta, bazuje na ich krzywdzie i cierpieniu. Szacuje się, że ten proceder przynosi od 20 do 40 proc. zysków globalnej turystyce.
Czy to oznacza, że jeśli nie chcesz krzywdzić "braci mniejszych", to powinieneś siedzieć w domu, nigdzie nie jeździć, a dzikie zwierzęta oglądać co najwyżej w "National Geographic"? Absolutnie nie. Chodzi jedynie o to, by na wakacjach używać mózgu i nie kupować biletów do atrakcji bazujących na okrucieństwie. Chętni mogą też wyłączyć ignorancję i spróbować nie przechodzić obojętnie wobec agresji i przypadków znęcania się. Warto zapoznać się z turystycznymi "rozrywkami" z udziałem dzikich zwierząt, które – jak wynika ze sprawozdania World Animal Protection – przynoszą najwięcej cierpienia i wyrządzają najwięcej szkody. Poniżej piątka tych najpotworniejszych.
Przejażdżki na słoniach
Najpopularniejsza "rozrywka" turystyczna w Azji, m.in. w Tajlandii, Kambodży, Wietnamie (również w wielu placówkach, które przyciągają odwiedzających sloganem "sanktuarium dla zwierząt chorych czy wykluczonych ze stada"), to numer jeden na czarnej liście najbardziej okrutnych atrakcji. Tu nie ma wyjątków. KAŻDY słoń pracujący dla turystów był wcześniej katowany. Najczęściej od maleńkości, gdy został odebrany matce.
Selfie z tygrysem
Maleńkiego jeszcze kociaka oddziela się od matki, by móc go przystosować do służenia jako egzotyczny rekwizyt świetnie wyglądający na fotkach z wakacji. Turyści tulący się do tygrysiątek i karmiący je mlekiem z butelek zazwyczaj nie zdają sobie sprawy, że po pracy zwierzęta są trzymane na łańcuchach lub zamykane w klatkach (niektórzy ich wielkość porównują do hotelowych lodówek). Pośród ciasnych prętów zwierzęta nie mają szansy zaznać ruchu ani zaspokoić naturalnej potrzeby, jaką mają wszystkie kociaki – zabawy. W samej Tajlandii funkcjonuje oficjalnie 17 miejsc tego typu rozrywki, gdzie przetrzymywanych jest 830 tygrysów – tak wynika z raportu World Animal Protection. Wiele zwierząt jest faszerowanych lekami uspokajającymi, by jeszcze lepiej sprawdzały się jako turystyczne atrakcje.
Spacery z lwami
Stosunkowo nowa moda, która w ostatnich lata rozwinęła się Afryce Południowej. Najpierw młode, zazwyczaj miesięczne lwiątka zabiera się matkom i – tak jak w przypadku tygrysów – wtłacza do ciasnych, klaustrofobicznych klatek. Przez pewien czas pozują do zdjęć na rękach turystów, a gdy podrastają i stają się zbyt duże na przytulanki, przyuczane są do "bezpiecznego" spacerowania z turystami. Jak alarmują specjaliści, tresura nie ma nic wspólnego z systemem pozytywnych wzmocnień, odbywa się wyłącznie przez strach i bicie. Trwa ono do momentu, gdy lwy wyzbędą się naturalnych instynktów i staną się bezwolnymi pluszowymi maskotkami.
"Żółwik" z żółwikiem
Choć żółwie zielone są zagrożone wyginięciem, w ośrodku Cayman Turtle Farm można się (z) nimi nie tylko "bawić", ale również je zjadać. Z natury nieśmiałe zwierzęta prowadzą samotnicze życie i na wolności pokonują tysiące kilometrów w oceanie. Na kajmańskiej farmie żółwi żyją stłoczone w ciasnych zbiornikach z innymi przedstawicielami swojego gatunku, gdzie muszą walczyć o przestrzeń, więc gryzą się i okaleczają nawzajem. Są karmione granulatami, nie mogą schronić się przed słońcem, a ciągły stres potęguje się, gdy trafiają w ręce turystów. Wówczas spanikowane zwierzęta próbują się wyswobodzić z "uścisków", nierzadko łamiąc płetwy i doznając poważnych obrażeń. Cierpienie kończy się, gdy trafiają do gara.
Gry i zabawy z delfinami
Żadne delfinarium nie jest w stanie zapewnić tym inteligentnym i empatycznym ssakom warunków, które umożliwiają zaspokojenie naturalnych potrzeb. Fakt. Delfiny trzymane w niewoli mają drastycznie ograniczoną przestrzeń, cierpią fizycznie i psychicznie z powodu bezustannego hałasu (dla nich to nawet odgłosy urządzeń filtracyjnych) i braku stymulacji. Fakt. Nawet środowiska najnowocześniejszych "morskich parków" są dla tych zwierząt stresujące – do tego stopnia, że zapadają one w stany odpowiadające ludzkiej depresji, więc by ograniczyć agresję i apatię, podaje się im silne leki uspokajające. Fakt. I kolejny: to zaledwie namiastka całego okrucieństwa delfinariów (na czele z wykonywaniem cyrkowych sztuczek, do których bystre ssaki wciąż są zmuszane).
Podobnie zresztą jak opisane praktyki to zaledwie namiastka wszystkich turystycznych "rozrywek", w jakie angażowane są dzikie zwierzęta. Jest bardzo prosty sposób na ukrócenie tego typu praktyk: wystarczy z nich nie korzystać. Popyt na atrakcje wykorzystujące dzikie zwierzęta nakręca machinę opartą na horrorze. Im mniejsze zainteresowanie, tym mniej zwierząt będzie trafiać do przemysłu turystycznego. Nie myśl, że nie uratujesz świata. Każdy niekupiony bilet przyczynia się do zmiany sytuacji.