Święta w PRL-u. "Nie będzie już takiego bigosu"

Znajomości, rodzina na wsi i dobre rozeznanie co do jakiego sklepu rzucili – to były trzy filary świątecznego zaopatrzenia w PRL-u. A i tak siermiężne Boże Narodzenie wspominamy z rozrzewnieniem. Nigdy już pomarańcze nie będą smakować aż tak dobrze.

Święta w PRL-u rządziły się swoimi prawamiŚwięta w PRL-u rządziły się swoimi prawami
Źródło zdjęć: © Narodowe Archiwum Cyfrowe
Joanna Klimowicz

Każdy z nas ma wspomnienia związane ze świętami w dzieciństwie. Moje w ogóle pierwsze świadome wspomnienie dotyczy podróży z kolacji wigilijnej u babci i dziadka. Śnieg się skrzy i skrzypi pod butami taty, który ciągnie mnie na sankach. Jestem tak okutana w skafander i koce, że z pewnością nie byłabym w stanie sama się poruszać. Ciepło od tych wspomnień robi się na sercu… Większość z nas z podobną nostalgią wspomina dzieciństwo, nawet jeśli przypadało na okres PRL-u.

Załatwianie - sport narodowy Polaków

Co innego - dorośli. To oni musieli nagimnastykować się, nakombinować, nazałatwiać i nastać w kolejkach, żeby nam w czasie świąt Bożego Narodzenia niczego nie brakowało. I to nie w ostatniej chwili, ale dużo wcześniej.

Pluskający się w wannie karp? To był standard. Socjalistyczna gospodarka przeżywała jakieś ogromne problemy logistyczne związane z hodowlą i dystrybucją karpia, więc to właśnie tej ryby brakowało najbardziej i po nią stało się w najdłuższej kolejce do Centrali Rybnej, a działy się w niej sceny jeżące włos na głowie.

Moi dziadkowie raz poszli o krok dalej i w komórce przy kamienicy hodowali indyka z myślą o uroczystym obiedzie. Zaprzyjaźniłam się z nim, karmiłam go, nadałam mu imię Antoś. Gdy jego czas się wypełnił, dziadek powiedział mi, że uchylił tylko furtkę, a indyk uciekł. Siedząc przy stole w pierwszy dzień świąt, przełykałam łzy i kęsy Antosia, chlipiąc: "Dziadziusiu, jak mogłeś być taki nieuważny!".

Na dobrą sprawę, artykuły świąteczne gromadziło się już na kilka tygodni przed świętami. Wtedy, gdy akurat rzucili coś do sklepów: śledzie, mak czy czekoladę. W ostatniej chwili polowało się na wymarzone banany, owoce cytrusowe czy jugosłowiańskie winogrona. Pomarańcze nie zawsze udawało się zdobyć. Ale w sklepie, na szczęście, nigdy nie brakowało jabłek i orzechów. Szczytem marzeń były słodycze, najlepiej wedlowskie, takie prawdziwe. Dzięki znajomemu z kółka łowieckiego na stół wjeżdżał pasztet z zająca.

- Na wigilię były wszystkie 12 potraw, a na święta babcia piekła gęś. Oczywiście na co dzień takich luksusów nie było. Ale nie tylko dlatego były to takie dni w roku, na które się czekało. Święta w rodzinnym domu kojarzą mi się z zapachem pasty do podłogi, choinki i ciasta, i z przygotowaniami, kiedy robiliśmy łańcuchy z kółeczek z kolorowego papieru albo gwiazdki ze słomy. Wszyscy temu nastojowi ulegali, nie tylko dzieci - moja mama także dobrze wspomina święta w PRL-u, choć czasy były jeszcze trudniejsze.

Choć zdjęcia były wtedy czarno białe, to święta były naprawdę kolorowe
Choć zdjęcia były wtedy czarno białe, to święta były naprawdę kolorowe © Archiwum prywatne

Nie będzie już takiego bigosu

- Znajomości, rodzina na wsi i dobre rozeznanie co do jakiego sklepu rzucili - to były trzy filary świątecznego zaopatrzenia w PRL-u - nie ma wątpliwości Marzena Szwaczko. - Nie było takiej wersji, że kupimy zestaw wigilijny w ostatniej chwili. Przygotowania - czyli zdobywanie wszystkiego, co niezbędne - trwały tygodniami. Bo wtedy też nie mogło zabraknąć na stole niczego. I z reguły nie brakowało. Ale jakim wysiłkiem było okupione!

Tata Marzeny miał dojście do karpi i ryb, i to do niego należała rybna strona zaopatrzenia, sam też te ryby oprawiał i przyrządzał. Mama - nauczycielka, która uczyła wiejskie dzieci - "pozyskiwała" swojskie kury i gąski. Wódkę pędził wujek z Mazur, a wujek - marynarz, jak akurat był w kraju, dostarczał zamorskie specjały, przedmiot pożądania wszystkich: cytrusy, bakalie, suszone daktyle i figi.

A świąteczne potrawy? - Nigdy nie zapomnę kotletów mielonych i kiełbas, robionych przez babcię z solonego mięsa, dojrzewającego w piwniczce pod podłogą domu, nigdy już też nie będzie takiego bigosu… I jeszcze dziadkowy podpiwek… Te wybuchające regularnie butelki i gumowe korki! Dorosłym służył za świetną zapojkę i lek na kaca, dzieciarni za napój - wspomina Marzena.

Zresztą święta u babci wspomina najmilej, zawsze śnieżne, mroźne, zjeżdżała na nie cała spora rodzina. Na choice obowiązkowo wisiał anielski włos i cukierki - sople, które dzieci sukcesywnie cichaczem wyjadały. I były najprawdziwsze świeczki, a pożary choinek zdarzały się całkiem często. Ja z kolei pamiętam radzieckie łańcuchy lampek imitujących kolorowe świeczki, będących zmorą każdego pana domu. Zawsze był zatrudniany do rozplątywania sznura i drobiazgowego śledztwa, która żarówka się przepaliła (bo jak przepaliła się jedna, cały zestaw już nie współpracował).

Święta w PRL-u
Święta w PRL-u © Archiwum prywatne

Prezenty w "gołopółkowej" Polsce

- Przyznam, że co roku z braćmi wyczekiwaliśmy zakładowych choinek. Za Mikołaja nie wiem dlaczego często przebierał się mój tata - może z racji pokaźnego brzuszka? - ciągnie Marzena. - Zawsze były tańce w kółeczkach i przebieranki, ale wszyscy czekali na clou programu, czyli świąteczne paczki! W szarych papierowych torbach, pachnące mandarynkami i pomarańczami, zawiniętymi w egzotyczne serwetki, pełne czekoladopodobnych słodyczy. A jak jeszcze znalazły się tam Donaldy do żucia – to była pełnia szczęścia. Pamiętam też swoje ulubione prezenty: gitarę, białe figurówki i przepiękny Wielki Atlas Zwierząt, ze zdjęciem tygrysa syberyjskiego na twardej okładce.

Papier toaletowy i choinka zakupione - święta się odbędą
Papier toaletowy i choinka zakupione - święta się odbędą © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Przyznaje się, że mieli z bratem jeden dziwny zwyczaj: na jakiś tydzień przed Wigilią urządzali poszukiwania prezentów i było to nie mniej ekscytujące niż samo Boże Narodzenie. Byli bardzo, ale to bardzo skuteczni.

- Boże Narodzenie w komunie nie było dla mnie jakąś szczególną traumą, bo skąd człowiek miał wiedzieć, czy może być inaczej. Mama genialnie gotowała, więc zawsze było smacznie, a że Polak potrafi zdobyć to, co nie do zdobycia, to i mięso było, nawet gdy go nie było. Mydło to nawet w zapasie, bo wiele osób nie zużywało miesięcznych nadziałów - śmieje się Maryla Pawlak-Żalikowska.

Przyznaje, że jako młodej dziewczynie bardziej dokuczała jej codzienność, bo człowiek chciałby jeansy, a w Peweksie buliło się jak za zboże. Chciała też buty, które przy rozmiarze 40 nie wyglądają jak dla starej ciotki.

- Na studiach to już w ogóle inwencji nam nie brakowało: wsiadaliśmy w czwórkę do małego fiata i grzaliśmy w kierunku Warmii i Mazur, po drodze ogałacając wszystkie księgarnie w małych miasteczkach. Ech, to zagłębie książkowych cudeniek pod choinkę w Mławie - dwa ruchy po zakurzonych grzbietach i odkrywaliśmy całą czarną serię PIW-u z Doktorowem czy Nabokowem na czele (egzemplarze nadwyżkowe sprzedawaliśmy) - zachwyca się Maryla. - Z Rynu czy Mikołajek ciągnęliśmy też do Warszawy kilogramy żółtego sera. A już majstersztykiem logistycznym było imprezowanie u kolegi w okolicach Placu Konstytucji, na tyłach… sklepu mięsnego, gdzie wszyscy mieliśmy zarejestrowane kartki. Przyjeżdżał dostawczak, to my myk w kolejkę, gdzie było zaklepane miejsce, szybkie zakupy i już można było tryumfalnie wracać na chatę.

Ale najbardziej z tamtych czasów zapamiętała powrót z Budapesztu na kilka dni przez 13 grudnia 1981 roku.

- U bratanków Węgrów (baza noclegowa u kumpla po hungarystyce) kupiliśmy prezentowe ilości niedostępnych wtedy w "gołopółkowej" Polsce kosmetyków: dezodorantów Fa, mydełek Zielone Jabłuszko czy cudownie miękkich swetrów z wełny szetlandzkiej. Przy granicy do przedziału wpadło kilku celników i bezpardonowo wszystko to wyrzucili nam z plecaków, chcąc zarekwirować. Wściekli na "bratanków", dostaliśmy jednak istnej piany na paszczach, gdy Węgier wyjął nadgryzioną już czekoladę z rąk dziewczynce, która była wraz z mamą w naszym przedziale - wspomina Maryla. - Nasza czwórka tak się rozdarła, że przybiegł jakiś przełożony owych dwóch celników, w wyraźny sposób chcących dokuczyć Polakom. I tenże kierownik czy wyższy szarżą gość (nie pamiętam) to dopiero się wściekł! Ale nie na nas – tylko na rodaków służbistów! Ich pogonił, a nam w trybie nakazowym zalecił schowanie znowu do plecaków naszych budapesztańskich zdobyczy, które miały trafić pod choinkę dla naszych bliskich. Ależ szybko wbijaliśmy te mydełka, dezodoranty i szetlandy z powrotem na dno plecaków. A mała dziewczynka, odzyskując swoją nadgryzioną czekoladę, miała w oczach uwielbienie dla fajnego człowieka, któremu te czasy nie odebrały przyzwoitości.

A potem to już generał Jaruzelski zrobił nam święta.

Symbol luksusu w PRL. Niezwykła historia transatlantyka Batory

Źródło artykułu: WP Turystyka
Wybrane dla Ciebie
Pokazali zdjęcie z polskiego lasu. Fenomen przyrodniczy
Pokazali zdjęcie z polskiego lasu. Fenomen przyrodniczy
Na początku są marzenia. Po drugiej stronie trzy największe lęki przed podróżą
Na początku są marzenia. Po drugiej stronie trzy największe lęki przed podróżą
Coraz mniej bezpłatnych parkingów na Podhalu. "Mamy do czynienia z patologią"
Coraz mniej bezpłatnych parkingów na Podhalu. "Mamy do czynienia z patologią"
Okradali auta z wypożyczalni. W końcu wpadli
Okradali auta z wypożyczalni. W końcu wpadli
Oto najlepszy polski dworzec. Zdobył prestiżową nagrodę
Oto najlepszy polski dworzec. Zdobył prestiżową nagrodę
Europejska stolica z prestiżowym wyróżnieniem. Miasto zachwyca klimatem
Europejska stolica z prestiżowym wyróżnieniem. Miasto zachwyca klimatem
Perła Pienin, gdzie można dotknąć przeszłości. Tam cisza jest prawdziwa
Perła Pienin, gdzie można dotknąć przeszłości. Tam cisza jest prawdziwa
75 tys. biletów rozeszło się błyskawicznie. Najbardziej niesamowity jarmark w Europie
75 tys. biletów rozeszło się błyskawicznie. Najbardziej niesamowity jarmark w Europie
Najsilniejszy paszport na świecie. Dwa kraje znacząco spadły w rankingu
Najsilniejszy paszport na świecie. Dwa kraje znacząco spadły w rankingu
Turcja na krawędzi kryzysu. Przed krajem widmo katastrofy
Turcja na krawędzi kryzysu. Przed krajem widmo katastrofy
Erupcja wulkanu w Indonezji. Dym unosił się na wysokości 10 km
Erupcja wulkanu w Indonezji. Dym unosił się na wysokości 10 km
Zmiany w Łodzi. Chodzi o najsłynniejszą ulicę w mieście
Zmiany w Łodzi. Chodzi o najsłynniejszą ulicę w mieście