Ferie w PRL-u. Ortalionowe koszmary i zimowe przedmioty pożądania
Może szału nie było, ale za to był śnieg – i to dzieciakom wystarczało. Zjazdy z górki na jabłuszkach, starej oponie czy pokrywie od "Frani". Lizanie sopli lodu i ślizganie się na butach z przyczepionymi łyżwami.... Pamiętacie największe hity i kity zimowej laby w PRL-u?
Zimowiska w ośrodkach zakładowych
Ferie na sportowo, bezpiecznie i zdrowo – to była myśl przewodnia zimowisk dla dzieci w czasach PRL-u. Organizowane przez zakłady pracy, miały stałe miejscówki, gdzie zbudowane były zakładowe ośrodki wypoczynkowe. Zimą królowały oczywiście: Wisła, Szczyrk, Ustroń, Nowy Targ, Zakopane, Karpacz. Dzieciaki jeździły pociągami z opiekunami, rodzice nie panikowali, że maluchy nie wrócą całe. Brzdące za dnia szalały na śniegu, a nocami spały w wieloosobowych salach na pryczach i wcale nie narzekały. Bo w w PRL-u pewne było jedno. Białego puchu na stoku nie zabraknie, choć o sztucznym naśnieżaniu niewielu wówczas słyszało.
Ortalionowe koszmary
Począwszy od lat 70. zimę w PRL-u sponsorował ortalion (wcześniej królowały ciężkie wełniane swetry i robione na drutach czapki). Rodzice oblegali sklepy odzieżowe i sportowe (np. w Gdańsku Maraton, w Warszawie oczywiście CDT, czyli Centralny Dom Towarowy, inaczej Dom Towarowy SMYK, zbudowany w latach 50-tych XX w.), by za niemałe pieniądze kupić dzieciakom gogle Tatry, na nogi wiązane buty Fabos oraz ciepłe kombinezony – jednoczęściowe, a jakże. Gdy maluch chciał siku, rozbieranie to była zawsze pełna napięcia akcja.
Kosmiczny relaks
Zimowy przedmiot pożądania. Śniegowce marki Relaks, polskie "moonwalki", wykonane z połyskliwego ortalionu, na grubej podeszwie z plastiku, były nie do zdarcia. Stanowiły krajową odpowiedź na popularne na Zachodzie buty après ski (po nartach). Od lat 50. produkowały je Nowotarskie Zakłady Przemysłu Skórzanego "Podhale" i były hitem zarówno wśród dużych, jak i małych (mniejszy szał robiły ocieplane sofixy).
Szczyt popularności relaksów przypadła na lata 70 i 80. (także dlatego, że wystąpiły w filmie "Seksmisja" Juliusza Machulskiego). W odmłodzonej wersji, na fali retrosentymentu, wróciły kilka lat temu na półki sklepów. Wykonane z lepszych materiałów, w zawrotnej cenie 300-400 zł. Ale dzieciaki chyba nie za bardzo rozumieją fascynację współczesnych 30-latków.
Żbiki na stoku
"Żbiki". Numer jeden dla maluchów. Oczywiście z logo Polsportu. Drewniany, zielonkawy sprzęt ze skórzanymi wiązaniami. Albo produkowany przez tę samą firmę model "Kajtuś". Czy ktoś jest w stanie zapomnieć swoje pierwsze "ślizgacze"? Dla bardziej zaawansowanych były oczywiście "Szaflary".
Od czasu do czasu wciąż można je kupić na wyprzedażach i aukcjach w internecie.
Zobacz też: Wczasy w PRL-u
Zima z "Teleferiami"
Kogo rodzicie nie wysłali na zimowisko w ośrodku zakładowym, miał do dyspozycji telewizor w mieszkaniu i fascynujący program ówczesnych stacji, na czele oczywiście z "Teleferiami". Dwa pasma telewizyjne emitowane w ciągu tygodnia godzinach porannych ok. 9 oraz popołudniowych ok. 16. emitowane były w okresie zimowym od połowy lat. 80. do ok. 1993 r. A w nich specjalne wydania hitowych programów: "Tik – Tak", "Latający Holender" czy "Wyprawy Profesora Ciekawskiego".
Ferie w mieście
Ale ferie w mieście to nie tylko siedzenie z innymi dzieciakami w mieszkaniu w bloku. To czar sankarskich slalomów między drzewami w parku, zjazdy z górek na jabłuszkach i w zasadzie na wszystkim, na czym się dało: starej oponie, pokrywce od "Frani" i obowiązkowe lizanie sopli lodu zwisających z płotów, gałęzi drzew, barierek, daszków. Po prostu smak zimowej laby!
Do tego oczywiście śmiganie po taflach zamarzniętych kałuż, jeziorek lub stawów (lodowisko na boisku polanym wodą to był prawdziwy luksus). Część z tych rozrywek realizowana była w ramach szkolnych półzimowisk. Warszawskie dzieciaki, które mogły chodzić na łyżwy na Stegny lub Torwar – to byli prawdziwi szczęściarze.
Buty z dziurą na łyżwy
Ostrza na kluczyk marki Junak (przyczepiało się je do butów ze specjalną dziurą w obcasie), znacznie bardziej nowoczesne łyżwy hokejowe i figurowe Polsport lub Fabos… W PRL-u ciężko było o wypożyczalnię sprzętu sportowego, ale tak się jakoś składało, że jakieś łyżwy w domu zwykle się znalazło. Niejedno przeszły, niemało widziały. Bo były przechodnie. Po siostrze, bracie, kuzynce ciotki, cioci wujka, wnuczce dziadka.
Zresztą trzeba powiedzieć, że maluchy były równie chętnie "po rodzinie" w czasie ferii rozwożone. Mieliście dziadków na wsi? Albo wujostwo nad morzem? Na pewno doskonale wiecie, o co chodzi. Nawet, jeśli najdalej na ferie wyjeżdżaliście do Pabianic.